Pilnie strzeżoną tajemnicą Amazonii jest fakt, że siedząc w dżungli przez tydzień (siedziałem) można zobaczyć mniej zwierząt (w sensie wagomiaru) niz na porannym spacerze z psem w podwrocławskiej wiosce (chadzam). Dwa razy stado małp (z pół kilometra) i pół węża (przez pół sekundy). No i nieskończona ilość ptaków, ryb i insektów, ale ja do zwierząt zaliczam tylko sierściuchy typu dzik-zając-sarna, więc nawet te pół węża łapie się z trudem.
Słychać - owszem, w dżungli cały czas coś wyje tupie i syka, ale odgłosy natury dużo gorzej sprzedają się w opowieściach niż takie oko w oko z jaguarem.
Sytuację ratują piranie. Są wszędzie i wbrew pozorom NIE zbiegają się stadami by opędzlować cokolwiek wejdzie do wody. Indianie do rzeki wchodzą często i chętnie m. in. żeby nabrać dla turysty cieczy, w której później umyje on zęby. Turysta czasem też wejdzie, ale musi wcześniej strzelić setę lub dwie dla kurażu. I kłopot gotowy. Opity zapomina, żeby się ruszać i pirania z czystej ciekawości, bez żadnej absolutnie złej woli odgryzie mu np. sutek (oczywiście jeśli miał tyle rozumu, zeby założyć kąpielówki).
My z Kwadratem i owszem, także zostaliśmy boleśnie pokąsani przez piranię, w palec Kwadrata, kiedy z wrodzoną zręcznością zdejmował ją z haczyka.
Prawdziwe Piranie [tm] potrafi dostarczyć tylko hollyłód. Właśnie wróciłem z nocnej instalacji, gdzie czekając na elektryków obejrzeliśmy z kolegami film miesiąca pod wszystkomówiącym tytułem "Piranha". Świetna zabawa i festiwal efektów specjalnych. Slashery plażowe to filmy rzadkie niczym rekin ludojad i w przeciwieństwie do reszty gatunku rozgrywającej się zwykle po ciemku w jakiś katakumbach są jatką na świeżym powietrzu i w szerokim planie.
Piranhę nakręcono z rozmachem porównywalnym z "Szeregowcem Ryanem", tyle że zamiast miliona żołnierzy na plaży pojawia się milion zgrabnych lasek. Kończą mniej więcej tak samo. Jak każdy slasher Piranha niesie rygorystyczne przesłanie moralne: nagość i alkohol przed 21 rokiem życia są błyskawicznie karane usunięciem tkanek miękkich.
