W telewizji można sobie obejrzeć, jak przez Tunezję i Egipt wieje wicher wolności. Fajnie, fajnie, ale czy wzięli pod uwagę, że zwieje im też turystów z leżaków? Przeciętny Helmut woli obserwować laski nad basenem niż tworzenie się młodej, islamskiej republiki.
Mogę się mylić, ale jednocześnie pojawią się niesamowite okazje cenowe dla odważnych i oszczędnych, tych którzy nie przestraszą się zawirowań i jednak pofruną na wakacje do w/w krajów. Co do Tunezji to nie wiem, ale Egipt trzyma turystów w "wydzielonych strefach specjalnych" odizolowanych od Egipcjan paruset kilometrami pustyni. Zawsze uważałem to za świetny pomysł świadczący o inteligencji i wyobraźni egipskiego kierownictwa.
Co może grozić nam w takim ośrodku w czasach przełomu? Poprosimy o wypowiedź eksperta, który pojechał do Egiptu chwilę po zamachach na WTC, kiedy cały naród egipski hucznie świętował sukces islamistów. Tak się składa, że to ja jestem tym ekspertem i powiem, że nie było lekko. W Hurghadzie zostaliśmy otoczeni przez Arabów ze śmiercią w oczach, a następnie porwani. W całym mieście byliśmy tylko my i paru Rusków, oraz kilkuset sprzedawców pamiątek. Śmierć w oczach Egipcjan była śmiercią głodową, bo nie mieli komu sprzedać swoich bibelotów, stąd też porwanie, do sklepu wprost z ulicy. Obeszło się bez okupu, chyba że uznać za taki nabycie figurki kota z podróby marmuru.
Moja serdeczna, oparta na doświadczeniu rada: nie bać się, jechać.
Co najwyżej utną wam głowy.

Inne tematy w dziale Rozmaitości