leniuch102 leniuch102
278
BLOG

Najcudowniejsze wspomnienie z Ameryki Środkowej.

leniuch102 leniuch102 Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Pora na wpis emfatyczny. Nietrudno o taki, bo A.Ś. to kraina rozlicznych wspaniałości nawzajem się przyćmiewających. Czy jest wobec tego jakieś jeden obraz, jedno uczucie które przeważyło, utkwiło i powraca jak sen jakiś złoty?
Owszem jest. Zanim o nim, chwila wprowadzenia.

Granica między Meksykiem a Gwatemalą biegnie przez tereny dzikie na północy i niebezpieczne na południu. Jej przekroczenie wiąże się albo z przeprawą przez wściekłe nurty Rio Lancadon, albo szemrane pogranicze na Pacyfikem, gdzie śmiesznie łatwo o kokainę, a jeszcze łatwiej - pchnięcie nożem.

Latynoski żywioł przybiera tam złowrogą i fascynującą formę. Po ulicach krążą mostrualne, pokryte matową czernią pikapy pełne zamaskowanych żołnierzy. Niczym młodsi bracia lorda Vadera lustrują spod kevlarowych hełmów zakazane gęby szwendających się po ulicach typów.

Pośród tej krainy ostrych noży i spiłowanych spustów istnieje wszelako oaza uśmiechu, relaksu i wiecznych wakacji. Zaludnia ją luzacko wygibany lud Garifuna, a oaza nazywa się Belize. Belize to kawałek Afryki pośrodku Ameryk. Garifuna jak większość kolorowych w okolicy są skrupulatnymi rasistami i stulecia po opuszczeniu Nigerii są dokładnie tak samo czarni jak na początku. Nie muszą już tyrać na swoich brytyjskich panów i zajmują się prostymi hobbies ludzi czarnych i wolnych: bębnieniem na bębnach, łowieniem ryb i popijaniem rumu. Spędziliśmy wśród nich dwa i pół dnia, ale to jeszcze nie TO wspomnienie.

U brzegów Belize rozrzucone są dziesiątki karaibskich wysepek. Czas płynie tam jeszcze wolniej niż na wybrzeżu, bo śpieszyć się po prostu nie ma jak. Każda próba wydłużenia kroku, podkręcenia tempa rychło  kończy się dotarciem do któregoś z krańców wysepki. Pozostaje przemierzanie jej nieśpiesznym posuwistym krokiem - najchętniej boso lub w klapkach.

I w tych klapkach właśnie docieram do najbardziej ekstatycznego wspomnienia całej podróży. Koniec dwuipółdniowego pobytu na wyspie Kejkolker, godzina do wyjazdu, pakujemy plecaki. Zdejmuję klapki i zakładam adidasy. Zakładam adidasy i robię krok. Jeden, piąty, dziesiąty. Matkobosko-z-gwadelupy, co za niesamowite, uskrzydlające uczucie, po tym całym beznadziejnym upierdliwym człapaniu w tych beznadziejnych klapkach. Ja nie idę - ja frunę. Jestem wykorbistym kotem - co tam kotem, sprężystą panterą jestem - w siedmiusetmilowych sportowych, naspidowanych butach.

I to właśnie było zapowiadanym najwyrąbistszym wspomnieniem z całej miesięcznej wyprawy na drugą półkulę.
Które sobie każdy może zafundować we własnym domu w cenie dziadowskich klapek.

leniuch102
O mnie leniuch102

treści "osobiste": https://leniuch.home.blog/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości