Specjalnością kuchni brytyjskiej jest staranny dobór świeżych, smacznych składników, a następnie wybełtanie ich w nawymiotny produkt, np. herbatę z mlekiem. Podobnie zadziałał reżyser Guy Ritchie biorąc Sherlocka Holmesa, najlepszych aktorów, 100 mln dolarów i pichcąc z nich coś wyjątkowo ciężkostrawnego. Drugi już zresztą raz.
Patrzę na te filmy i się zastanawiam - co w nich kurcze poszło nie tak.
Guy Ritchie nie jest jakimś tam neptkiem, obejrzałem wszyskie jego wcześniejsze filmy bawiąc się przy tym jak prosię
Jak to jest, że filmiki skręcone za czapkę gruszek wyszły mu lepiej niż superprodukcje z Holmesem?
Winić trzeba samego Holmesa. Nie jest to bohater, z którym ktokolwiek mógłby się nie tylko utożsamić - ba, choćby zrozumieć. Jest za cwany, za sprawny, zawsze trzy kroki przed przeciwnikami. Jego zmagania obserwuje się obojętnie, bo wiadomo, że zawsze sobie poradzi. Spiderman nie nadąży, Batman zaliczy w ryj, Ironmanowi siądzie bateria, a Holmes wywinie się jedną ze swoich chińskich sztuk, tak jak zresztą wcześniej sobie wyliczył.
W ten sposób Holmes nie tylko nie dorasta do opryszków z wcześniejszych filmów Ritchiego, ale nawet komiksowych dziwadeł ze stajni Marvella. Widz niespecjalnie mu kibicuje, bo go nie zna i nie ma szansy polubić. I dlatego niesamowite pojedynki w bullet time, nagłe ataki zmutowanych kozaków oraz zegarmistrzowskie akcje w rozpędzonym pociągu ogląda z obojętnością.
Chciałem zakończyć efektowną radą, żeby Ritchie przestał oglądać Johna Woo, a zaczął Kieślowskiego, ale wydaje mi się, że ta seria już jest nie do uratowania.
Chyba, że dr Watson (Jude Law) przejąłby biznes...
Jak zwykle książka była lepsza. Po polsku, całkowicie leganie, na kindle i inne: http://www.gutenberg.org/ebooks/34079
Inne tematy w dziale Kultura