Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
327
BLOG

Witam w Nowym Roku - czyli o szampanie i o torcie migdałowym

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

       Witam Wszystkich w Nowym Roku i życzę dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności w życiu osobistym i zawodowym!

           Miało być nieco o dziwnych zdarzeniach w polityce ale w okresie świątecznym człowiek ma dosyć (a przecież jeszcze nie koniec – przed nami Trzech Króli, zwanych przez polityczną awangardę IIIRP dniem „Sześciu Króli”). No i po obejrzeniu antyfaszystowskiego arcydzieła na Arte z hrabiną Rózią w roli głównej, odechciało mi się już wszystkiego na dobre. Kto jeszcze nie widział to proszę – hrabina Rózia pluje przez cały film jadem na Polskę i walczy samotnie z faszyzmem, co drugie zdanie zaś jest ordynarnie załgane (łagodnie policzywszy). Zainteresowanych tą obrzydliwą produkcją odsyłam na portale Wpolityce.pl i Niezalezna.pl, tam o tym sporo - mi tutaj szkoda dalej czasu na to świństwo i zajmijmy się w związku z tym sprawami znacznie przyjemniejszymi.

        Imprezka sylwestrowa w tym roku była na spokojnie, jako że wszystkim w rodzinie dała w kość trudna końcówka minionego roku. Tak więc poza młodzieżą, która już częściowo bawi się we własnym gronie, nikomu nie w głowie były sensacje i huczne zabawy. Zresztą na szczęście towarzyski przymus hucznych zabaw sylwestrowych poszedł sobie precz wraz z komuną (pamiętam, że panował wtedy jakiś wręcz terror – wszyscy wypytywali namolnie już od początku grudnia albo i wcześniej „Co robisz w Sylwestra?” albo „Z kim bawisz się w Sylwestra?” – i biada, jak ktoś nie robił nic albo nie miał kogoś, z kim miałby się bawić). Dziś w tej sprawie panuje na szczęście demokracja, pluralizm i tolerancja, bez nadużycia moralnego i we właściwym znaczeniu słowa, i każdy robi, co uważa za słuszne. Ktoś idzie na bal, ktoś na „domówkę” (dawniej prywatka), inni tłoczą się na jakichś „eventach” w centrum miast (moda, która kilkanaście lat temu przywlekła się do nas z Zachodu) a jeszcze inni po prostu siedzą w domu i robią, co chcą.

       Tak więc u nas w tym roku wszystko ograniczyło się do kolacji w rodzinnym gronie – tym razem młodzież wymyśliła i zarządziła danie szwajcarskich pastuchów, czyli raclette – kartofle w łupinkach, boczek, różne dodatki (wg uznania – pieczarki, papryka, korniszony, cebulka, itp.) i przede wszystkim ser - więc jako gospodyni mogłam odetchnąć z ulgą. Takie danie ma wielką zaletę – wszystko stawia się po prostu na stół (trzeba tylko wcześniej pokroić dodatki i ugotować kartofle) a biesiadnicy sami kroją sobie i układają produkty na specjalnych łopatkach (na koniec plasterek sera) wstawianych następnie pod kamienną płytę. Ponadto można w ten sposób biesiadować dość długo, popijać winko i prowadzić długie rozmowy. Wynalazki kulinarne wynalazkami - jednak na wszelki wypadek na część nocną domowej imprezki przygotowałam jeszcze porządny barszczyk z pasztecikami. Nowy Rok powitaliśmy Cavą czyli katalońskim winem musującym. Trudno powiedzieć, czy wsparliśmy tym samym Puigdemonta i katalońskich independentystów, rezygnując z szampana na pewno jednak nie wsparliśmy gospodarki francuskiej. Ma to przyczyny nie tyle polityczne, co bardziej konkretne – swego czasu jedna z naszych dobrych znajomych sprowadziła nam transportem prywatnym szampana z jakiejś zaprzyjaźnionej, małej winnicy. Cena była dużo niższa od tej, którą za dobrego szampana płaci się w sklepach a smak – po prostu nie do porównania. Od tego czasu doszłam do wniosku, że ten cały handel szampanem to jakieś potężne oszustwo i nabijanie klientów dosłownie w butelkę i pożegnałam się ze szlachetnym trunkiem znalazłszy inne rozwiązania. Niestety, znajoma ma teraz zupełnie inne problemy na głowie ale nie tracę nadziei, że taki transporcik zaprzyjaźnionego szlachetnego trunku po przyzwoitej cenie znów nam kiedyś zaproponuje i zorganizuje. Po powitaniu Nowego Roku część rodziny zajęła się pirotechniką (sama jestem bardzo przeciwna niepotrzebnemu produkowaniu decybeli i dymu ale w pewnym wieku, szczególnie z piromańskimi zapędami u płci męskiej, niewiele da się zrobić - mądrość etapu mówi, że w sposób kontrolowany należy to wszystko przeczekać). Nie było disco polo – które ostatnio tak wzburza serca i umysły Polaków w związku z Sylwestrem w TVP - ale nie było też i wyjść na klasykę, bo nikomu się w tym roku jakoś nie chciało. Pewnie zmęczenie materiału, oby przyszły rok upływał w lepszej kondycji.

       Podzielę się za to z Państwem moją nową noworoczną, spontaniczną kreacją cukierniczą. Tort migdałowy – może równie dobrze służyć jako tort noworoczny ale i jako wypiek na zimowe herbatki rodzinno-towarzyskie czy jako niedzielny deser. Tak się złożyło, że akurat miałam w domu spore zasoby migdałów, które w końcu należało wykorzystać. Postanowiłam więc poeksperymentować i wyszło mi coś w rodzaju biszkoptu bez zastosowania mąki. Wszystko robimy podobnie do klasycznego przepisu na biszkopt. Na mały krążek wzięłam 6 jajek. Oddzielamy żółtka od białek, żółtka ucieramy z 6 łyżkami cukru. Z 6 białek bijemy sztywną pianę, następnie łączymy z żółtkami i do wszystkiego dodajemy 8 łyżek drobno startych migdałów (w klasycznym biszkopcie byłoby 6 łyżek mąki). Szybko i dokładnie mieszamy. Masę przekładamy do okrągłej tortownicy wysmarowanej masłem i oprószonej tartą bułką. Pieczemy 40 – 50 min. w temp.ok. 160st. (mój piekarnik grzeje raczej nieco mocniej niż wskaźnik temperatury, jeżeli piekarnik grzeje raczej słabiej, wtedy należy go ustawić na 170st.). Z podanej porcji wychodzi dość cienki krążek, który daje się jednak spokojnie przeciąć na dwie części. Teraz robimy masę. Bierzemy porządną filiżankę mleka plus nieco więcej (wzięłam dużą filiżankę z Ikei, to odpowiada mniej więcej 1/4l; trzeba mieć poza tym trochę rezerwy, gdyby masa wychodziła zbyt gęsta). Gotujemy mleko z dwiema łyżkami cukru. Do zagotowanego mleka z cukrem dodajemy najpierw 3 łyżeczki kremu czekoladowego Wedla a następnie, po łyżce, 100g startych migdałów cały czas mieszając. Gdy masa zagotuje się, pozostawiamy ją jeszcze przez kilka minut na płytce i ciągle mieszamy aż zgęstnieje. Potem zostawiamy do wystygnięcia i dodajemy jeszcze 100g niezbyt drobno posiekanych migdałów. Stygnąca masa powinna mieć konsystencję nieco rzadszą niż krem maślany, gdyby była zbyt gęsta można jeszcze dodać trochę pozostałego przegotowanego mleka i dokładnie wymieszać. Teraz trzeba przekroić biszkopt migdałowy i przełożyć masą. Na wierzchu polałam tort polewą z ciemnej czekolady i przybrałam migdałami obranymi ze skórki i lekko zrumienionymi. Polewa czekoladowa była dobra ale po pierwszym doświadczeniu następnym razem będę eksperymentować z białą czekoladą lub z masą kajmakową (doszłam do wniosku, że coś nieco delikatniejszego pasowałoby jeszcze lepiej). Z białą czy ciemną czekoladą – tortem wszyscy się zachwycali i tak oto przypadkowy wypiek zdobył sławę, już są prośby o powtórkę. Tort jest pożywny i kaloryczny ale nie jest zbyt ciężki (nie ma tłustych, maślanych kremów, migdały są też lepiej przyswajalne niż orzechy).

      Wszystkim Czytelnikom życzę jeszcze raz dobrego Nowego Roku!


Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości