„Prywatyzacja państwa” – to sformułowanie chyba najlepiej oddaje to, co stało się ze stenogramami podsłuchów ze sprawy Wojciecha Sumlińskiego. Z punktu widzenia gwarancji obywatelskich wolności, ta afera jest jeszcze poważniejsza niż dwie poprzednio odkryte przez CBA: hazardowa i stoczniowa. Tu bowiem mamy do czynienia z sytuacją, gdy służby specjalne działają w interesie kolesi, łamiąc obowiązujące prawo i brutalnie wkraczając w prywatność przypadkowych osób.
Idąc od końca łańcuszka, u początku którego jest mroczna i do tej pory nie skonkludowana aktem oskarżenia sprawa Sumlińskiego: jak to możliwe, że materiały z podsłuchów zostały in extenso odtajnione i przekazane pełnomocnikowi pana Mąki? Bezczelne tłumaczenie prokuratury, że to standardowe postępowanie w podobnych wypadkach, można oczywiście włożyć między bajki. W ciągu kilku dni od wyjścia na jaw niewygodnych dla ABW faktów wypowiedziało się na ten temat wystarczająco wielu ekspertów i praktyków (m.in. prof. Piotr Kruszyński czy w „Antysalonie” pozwany w paru sprawach Andrzej Stankiewicz), aby wiedzieć, że niezmiernie trudno uzyskać na własny użytek choćby materiały procesowe prokuratury, a uzyskanie w całości części materiałów operacyjnych, na dodatek pochodzących z podsłuchu procesowego, to już absolutny ewenement.
W którymś momencie przedstawiciel prokuratury lub ABW (mówią w zasadzie jednym głosem – na razie) stwierdził, że odtajnienie i przekazanie takich materiałów jest możliwe w „szczególnych okolicznościach”. Niestety, nie wyjaśniono już, jakież to szczególne okoliczności cechują prywatny pozew pana Jacka Mąki przeciwko „Rzeczpospolitej”. Jedyne, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić, to fakt, że ppłk Mąka jest wiceszefem ABW, czyli kolesiem, a kolesiowi trzeba pomóc.
Druga w kolejności sprawa to samo istnienie stenogramów w żaden sposób nie powiązanych ze śledztwem w sprawie korupcji w komisji weryfikacyjnej. Ani przepisy, regulujące podsłuch procesowy (kpk), ani podsłuch operacyjny (ustawa o ABW), nie zezwalają na przetrzymywanie zapisów z podsłuchu, jeżeli występują w nich osoby niezaangażowane w śledztwo, mówiące o niezwiązanych z nim sprawach. Stąd jedyna możliwa linia obrony prokuratury (która odpowiada za zniszczenie materiałów): nawet jeżeli są w stenogramach rozmowy, z których biorą udział Gmyz czy Rymanowski, mają one związek ze śledztwem i dlatego zostały zachowane. Trudno z tym tłumaczeniem dyskutować, jeśli nie ma się przed sobą tych materiałów. Problem prokuratura będzie miała, jeśli okaże się – a takie sygnały do mnie docierały – że w materiałach są także rozmowy, w których nie bierze udziału Wojciech Sumliński, a więc rozmowy osób trzecich, i to nie dotyczące sprawy. Te bowiem ponad wszelką wątpliwość powinny były zostać zniszczone.
Jest wreszcie sprawa najbardziej generalna, czyli swoboda, z jaką służby specjalne dysponują tak specyficznym narzędziem, jakim jest podsłuch. Te komentarze prawnicze, które wpadły mi w ręce, podkreślają, że podsłuch jest przez kpk oraz ustawy o poszczególnych służbach traktowany jako środek specjalny i ostateczny. Wiadomo oczywiście, że jest to całkowita fikcja. Za każdym razem podsłuch powinien być zatwierdzony przez sąd i musi mieć poparcie prokuratora, przy czym w tzw. nadzwyczajnych przypadkach podsłuch operacyjny może być zarządzony na poziomie szefa danej służby, a akceptacja sądu musi być uzyskana po najdalej pięciu dniach. Nie trzeba dodawać, że zwłaszcza ta ostatnia możliwość jest nagminnie nadużywana. Sprowadza się bowiem do tego, że delikwenta można słuchać choćby przez pięć dni, nawet jeśli sąd ostatecznie zgody nie wyda. Na dłoni wyrośnie mi kaktus, jeżeli w przypadku niewydania zgody stenogramy z takiego podsłuchu są sumiennie niszczone. No i dodawać nie trzeba, że podpis prokuratora na wniosku to czysta formalność, wziąwszy pod uwagę, że prokuratorzy są, a nawet muszą być zblatowani ze służbami, z usług których korzystają przy prowadzeniu śledztw. Podobnie fikcją jest weryfikacja wniosków o podsłuchy przez sądy. Gdzieś w oko wpadły mi dane (ale być może są jakieś nowsze, musiałbym poszukać), że sądy odrzucają zaledwie jeden procent takich wniosków. Wniosek z tego taki, że w 99 procentach są one akceptowane na zasadzie automatyzmu.
Wreszcie ostatnia warstwa to samo śledztwo, w którym Wojciech Sumliński jest podejrzanym, ale o tym należałoby napisać wiele i w osobnym wpisie. Robili to już zresztą ludzie znacznie lepiej w tej sprawie zorientowani.
Wracając do prywatyzacji służb. ABW, kierowana przez Krzysztofa Bondaryka, będzie kryta ze wszystkich sił i to już widać. Od początku taktyka była taka, żeby całą winę zwalić na prokuraturę, która najpewniej była jedynie przykrywką i biernym wykonawcą żądań idących ze strony służb. W tym paradoksalnie widzę pewną szansę. Pytanie brzmi mianowicie, jak długo prokuratorzy będą wytrzymywać traktowanie ich jako kozły ofiarne, którymi przecież stają się nie tylko w tej sprawie. Trudno mieć wątpliwości, że są na to gotowi prokuratorzy krajowi czy apelacyjni, najwyższego szczebla. To stanowiska w zasadzie bardziej polityczne niż prawnicze i w ich sprawowanie wpisana jest w obecnym systemie (a także w nowym, bo mityczne odpolitycznienie będzie fikcją – kolejną) konieczność ponoszenia takich kosztów. Ktoś jednak na niższym szczeblu będzie musiał podpisywać papiery, których wolałby nie podpisywać, a które mogą go nawet narazić na odpowiedzialność karną. Pytanie, czy któryś z prokuratorów w końcu zacznie mówić, najpewniej anonimowo, przynajmniej najpierw.
Drugie pytanie dotyczy nowego ministra sprawiedliwości. Chciałbym dać Krzysztofowi Kwiatkowskiemu kredyt zaufania, mimo dotychczasowych olbrzymich zawodów. Ten kredyt jest dzisiaj maleńki, ale jakiś jest. Może zresztą z przyczyn czysto pragmatycznych Kwiatkowski nie będzie chciał świecić oczami za prokuraturę, czyli za nie swoje winy i przekręty – nawet jeśli to nie on był prokuratorem generalnym, gdy rzecz się działa. Oby.
Jednak powierzenie śledztwa w sprawie podsłuchów prokuraturze w Poznaniu, co właśnie nastąpiło, zakrawa na czystą złośliwość wobec podsłuchiwanych dziennikarzy, a dodatkowo – jak słusznie zauważył Cezary Gmyz – utrudni im uczestniczenie w postępowaniu. Może więc dawanie kredytu zaufania to nadmierna hojność.
I tak zachodzę w głowę: co takiego ma w zanadrzu Krzysztof Bondaryk, że jest tak ofiarnie broniony przez liderów rządzącej partii?



Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka