Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
3277
BLOG

Populista Dorożała kontra myśliwi

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Zwierzęta Obserwuj temat Obserwuj notkę 86
Wiceminister Dorożała nie prowadzi z myśliwymi żadnego dialogu. On próbuje narzucić im absurdalne i nielogiczne rozwiązania, nie umiejąc ich merytorycznie uzasadnić. To szkodliwy populista, który na antyłowieckich emocjach cynicznie robi karierę.

Kilka rzeczy nie ulega dla mnie wątpliwości i nie powinno być przedmiotem dyskusji lub sporu.

Po pierwsze – pan wiceminister klimatu Mikoła Dorożała, odpowiadający za kontakty z myśliwymi, nie ma pojęcia o łowiectwie i nie chce tego pojęcia mieć. Jest koszmarnym ignorantem w tej dziedzinie.

Po drugie – pan Dorożała jest do myśliwych skrajnie uprzedzony, za to jest pod przemożnym wpływem organizacji antyłowieckich i radykalnych ekologów, skupionych w kolacji Niech Żyją!

Po trzecie – kierowane wobec myśliwych przez pana Dorożałę „propozycje” w istocie nie są propozycjami, ale próbą dyktatu. Wszelkie formy dialogu są pozorowane i mają być tylko listkiem figowym.

Po czwarte – pan Dorożała jest skrajnym populistą, który robi swoją polityczną popularkę na walce z myśliwymi, korzystając z powszechnej społecznej ignorancji w sprawach łowiectwa czy dostępu do broni.

Wczoraj pan wiceminister ogłosił na portalu X: „Jesteśmy po kilku godzinach dyskusji. Przedstawiciele PZŁ nie zgadzają się na wprowadzenie badań okresowych dla myśliwych. Formuła dialogu się wyczerpała”. Z tego wpisu wynika, że myśliwi po prostu nie zgadzają się na dyktat ministerstwa, co pan Dorożała uznaje za „wyczerpanie się formuły dialogu”. Dialog byłby owocny, gdyby myśliwi położyli uszy po sobie i zgodzili się na narzucane im rozwiązanie. Ale że zgodzić się nie chcą – „formuła się wyczerpała”.

Pozornie wydaje się, że w dyktacie MKiŚ nie ma nic złego. Dlaczego niby myśliwi nie mieliby się regularnie badać? Przecież używają broni w terenie, więc ważne jest, żeby byli w pełni sprawni i żeby ich stan zdrowia nie niósł z sobą ryzyka. Tak rozumuje bardzo wiele osób, nieznających sytuacji faktycznej i prawnej.

Myśliwi wskazali już wiele argumentów przeciwko takiemu postawieniu sprawy. Przede wszystkim – to podstawowa kwestia – jeśli chce się wprowadzenia nowego i uciążliwego obowiązku dla konkretnej grupy obywateli, to należy to przekonująco uzasadnić. W tym wypadku uzasadnienie musiałoby polegać na wskazaniu, że z powodu problemów zdrowotnych – fizycznych lub psychicznych – faktycznie dochodzi do znaczącej liczby wypadków podczas polowań. Nic takiego jednak nie ma miejsca i niczego takiego pan wiceminister wykazać nie jest w stanie. Liczba wypadków z udziałem osób postronnych podczas polowań (podkreślić przy tym należy, że nie każdy odstrzał jest polowaniem, a wiele osób tego nie odróżnia) jest wręcz mikroskopijna. Na 4,5 miliona polowań rocznie zdarzają się dwa, trzy takie wypadki. Tyle że przyczyną jest niezachowanie bezpieczeństwa, a nie problemy zdrowotne myśliwych. Pan Dorożała nie jest w stanie wykazać żadnego związku między brakiem okresowych badań a zdarzeniami, do których dochodzi skrajnie sporadycznie.

Ja wskazałbym kolejne argumenty, które dotąd wybrzmiewają słabo.

Po pierwsze – bardzo prawdopodobne, że za dyktatem pana Dorożały wobec myśliwych stoi lobby lekarzy orzeczników w sprawach pozwoleń na broń. To wyselekcjonowana grupa, w dodatku skumplowana z policją. Jak mówi Ustawa o broni i amunicji – badania lekarskie oraz badania psychologiczne przeprowadzają lekarze i psychologowie „upoważnieni” (art.art. 15a i 15b), a rejestry tychże prowadzą komendanci wojewódzcy policji. Szczególnie w przypadku psychologów mówimy tutaj o grupie bardzo ograniczonej, która pilnuje swojego tortu. Jedne badania kosztują 250 zł.

Jeśli do okresowych badań zostałaby przymuszona ogromna grupa myśliwych, licząca sobie 137 tys. osób, łatwo policzyć, że do podziału są 34 mln zł, czyli rocznie blisko 7 mln zł, o ile cykl badań byłby pięcioletni, a ich cena by nie wzrosła. A to tylko badanie psychologiczne; prócz tego jest jeszcze zwykłe badanie lekarskie, które bywa ze względu na swój zakres droższe i może kosztować nawet 600 zł. Policzmy: wychodzi 82 mln zł, przy pięcioletnim cyklu badań – 16,5 mln zł rocznie. Razem mamy tort wart w pięcioletnim okresie 116 mln zł, czyli 23,2 mln rocznie. Naprawdę ktoś mógłby wierzyć, że nie ma tu żadnych nacisków, żeby tę kasę z myśliwych wycisnąć?

Po drugie – nie jest prawdą, że wszyscy posiadacze broni przechodzą takie badania. Jest wręcz odwrotnie – przechodzi je absolutna mniejszość. UoBiA nakazuje je wykonywać jedynie posiadaczom broni do ochrony osobistej (35 tys.) oraz ochrony mienia (764). Nie przechodzą ich natomiast ani posiadacze broni do celów sportowych (71 tys.), którzy mogą broń nosić (odróżnić trzeba prawo do noszenia broni od przenoszenia broni), ani posiadacze pozwoleń kolekcjonerskich (76 tys.).

Po trzecie – zwłaszcza badanie psychologiczne jest mocno uznaniowe i przy odpowiednim nacisku może być pretekstem do odbierania kolejnym osobom prawa do posiadania broni. Oczywiście od jego wyniku można się odwołać, ale… do innego „psychologa upoważnionego” (art. 15h).

Czy postulat, aby kontrolować stan zdrowia posiadaczy broni, w tym myśliwych, jest pozbawiony sensu? Owszem – w takiej postaci, jaką chce stworzyć ministerstwo. Kontrola co pięć lat jest fikcyjna. W ciągu pięciu lat w pełni może się rozwinąć choroba psychiczna lub jakakolwiek inna. Dlatego powinno się zmienić cały system.

Takie zmiany były już postulowane wówczas, gdy przedstawiano propozycje racjonalizacji dostępu do broni. Logiczne byłoby, aby – po pierwsze – zrezygnować z kasty uprawnionych przez policję lekarzy, dostanie się do której jest warunkowane ukończeniem specjalnego kursu. Badania może spokojnie przeprowadzać dowolny lekarz i dowolny psycholog, wystarczy, aby dysponował wytycznymi – na przykład w postaci odpowiedniego kwestionariusza. A pamiętać trzeba, że liczba schorzeń, które eliminują osobę z możliwości posiadania broni, jest ograniczona, choć i tak za duża. Strzelać czy polować powinna móc – i tak jest w większości krajów – również choćby osoba na wózku. W Polsce nie może.

Druga kwestia to możliwość dokonywania zgłoszeń przez każdego lekarza, że wobec danego posiadacza broni pojawiły się wątpliwości, oczywiście w przypadku określonej diagnozy. To działoby się tylko w razie potrzeby, a nie na zasadzie absurdalnej rutynowej kontroli co pięć lat. Jeśli do psychiatry trafi schizofrenik mający pozwolenie na broń, to tenże powinien mieć w systemie informację, że ma do czynienia z posiadaczem pozwolenia i móc zgłosić sprawę policji. W takim wypadku dopiero wchodziłoby obowiązkowe badanie kontrolne – ale nie u członka kasty, tylko dowolnego lekarza. Z możliwością odwołania oczywiście. Nie ma natomiast potrzeby, żeby możliwość przesyłania informacji miał proktolog czy laryngolog.

Nawiasem, ignoranci zapewne tego nie wiedzą, ale klasyczne wady wzroku w zwykłym nasileniu nie są przeszkodą w posiadaniu broni. Od ich korygowania są okulary czy lunety, a w strzelectwie sportowym koncentrujemy wzrok na przyrządach, a nie na tarczy, więc krótkowidz ma nawet łatwiej.

Czemu służy zatem działalność pana Dorożały? Odczytuję ją jako klasyczne dla populistów robienie kariery na wpisywaniu się w emocjonalnie nakręcany trend. W tym wypadku jest to wspierana falą bambinizmu niechęć wobec myśliwych. Pan Dorożała tak naprawdę ma gdzieś myśliwych, ekologów czy zwierzęta. Szukał politycznego wehikułu i go znalazł. Ot, i tyle. Nie ma tu drugiego dna, choć oczywiście skutki jego działalności są jak najgorsze.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj86 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (86)

Inne tematy w dziale Rozmaitości