W weekend miałem odejść od polityki i napisać - jak zaproponował jeden z moich czytelników w Salonie24 - o fajce, która mniej szkodzi, a którą palę od trochę ponad roku.
Fajka fajką i o polityce sensu stricto faktycznie nie chce mi się dziś pisać, zwłaszcza że wobec pogłosek o kolejnych kosztach powołania Skrzypka na szefa NBP mógłbym stwierdzić najwyżej: „A nie mówiłem?". Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem, co powiedzą zaprzysięgli zwolennicy Braci, jeśli poleci Bronek Wildstein. Będą szukać jakichś usprawiedliwień? A może gładko przełkną, ze Wildstein kilka miesięcy temu był dobry, ale teraz jest zły? Albo że to kolejny uzasadniony koszt powoływania do życia IV RP? Zobaczymy - choć wolałbym, żeby Wildstein na swoim miejscu pozostał.
Ale miało być niepolitycznie, w każdym razie nie całkiem. Wobec tego będzie teraz przydługi cytat całości utworu muzycznego. Trzeba zaznaczyć, że wykonują go dwaj pieśniarze, prowadzący rodzaj poetyckiego sporu. Jednego oznaczam boldem.
Panie bracie, pij! A pijąc
Płacz nad naszą historyją!
Historyja bywa przykra:
Raz jest liter, raz pół litra.
Bohaterów ci w niej nie brak,
A - co Polak - tchórz i żebrak.
Z ust waćpana żółć i ślina:
Nie wylewaj waćpan wina!
Kto ma pióro, w papier łupie,
W piśmie mędrzec, w życiu - głupiec.
Gdybyś czytał waść Kadłubka,
To byś teraz nie rżnął głupka.
Jak już który nosi jajca,
Zaraz warchoł albo zdrajca.
O kim mowa, panie święty?
Ja mój spodzień mam zapięty.
Silny się pokaże w czynie -
Machnie szablą, krzyknie - zginie.
Chroni nas opieka Boska
I Maryja Częstochowska!
Który wierzy - śpiewa w chórze,
Niedowiarek zaś - w purpurze.
Święta prawda, jak na dłoni!
Niewierzący są czerwoni;
Ale wara od purpury,
Bo polecą z ciebie wióry!
Wiór nie towar ni zasługa -
Każdy tu wariata struga.
Godni tylko, gdy w niewoli -
Bo ich wtedy razem boli.
Święta prawda, słów nie staje!
Zwłaszcza rano łeb nadaje.
Wolnych wspólnie nic nie cieszy,
Bo za swoim każdy śpieszy.
Tu zaprzeczy moja warga:
A Kochowski albo Skarga?
Pełna gnoju polska gleba,
Ale czasem sięga nieba!
Tak, o niebie jeno prawią,
A po śmierci - każdy zbawion.
Ani myślą, po co żyć im -
Tyle w gębie ile z rzyci.
Ukróć waść swój język świński,
Bom ja jest katolik rzymski.
Rzym czy Krym - to dla Lechity
Karkołomne są zaszczyty.
Sycą tylko jad w wątrobie:
Żółć w radości, śmiech w żałobie.
Kiedy słucham takich nowin,
Mam wrażenie, żeś Żydowin.
Żydowinem być mi raczej,
Gdy mianuje mnie Polaczek.
Jeden zgiełk i płacz i rechot,
Siwy dym pod słomy strzechą.
Wszystko mi to nie nowina,
Nie wylewaj waćpan wina!
Pij więc, panie bracie! Pijąc
Płacz nad naszą historyją!
Historyja bywa przykra:
Raz jest liter, raz pół litra.
Sam tekst nie oddaje oczywiście atmosfery, jaka panowała na koncercie Jacka Kaczmarskiego i Jacka Kowalskiego, bo to oni ów dialog prowadzili, w Krakowie w roku 1995. Boldem „śpiewa" Kaczmarski. Ja na tym koncercie nie byłem. Szczęśliwie zachowało się nagranie całości, dołączone kilka miesięcy temu do pisma „Christianitas". Nie ma niestety nagrania telewizyjnego, choć koncert rejestrowała telewizja, a szkoda, bo słuchając płyty jestem pewien, że nie widząc obu śpiewaków dużo tracimy.
Jacka Kaczmarskiego przedstawiać nie trzeba. Kto się chce więcej dowiedzieć o Jacku Kowalskim, niech kliknie na link umieszczony w moim blogu.
Gdy tak obserwuję nasze polityczne bagienko oraz rzeczywistość w ogóle, myślę sobie, że trudno o bardziej genialnych komentatorów, niż Kowalski i nieżyjący już Kaczmarski. Oni są jak dwie strony tej samej monety. Kaczmarski w swoich ostatnich latach genialnie zgryźliwy, ale tak po gombrowiczowsku. Na zasadzie: trzeba powiedzieć o wszystkim, co złe, żeby się z tego wyzwolić. Polecam genialną płytę „Sarmatia", a nie niej piosenkę „Według Gombrowicza narodu obrażanie" (większość tekstów Kaczmarskiego można znaleźć tutaj).
Polak to embrion narodziarski:
Z lepianek począł się, z zaścianków,
Z najazdów ruskich i tatarskich,
Z niemieckich katedr, włoskich zamków.
W genealogii tej określił
Oryginalny naród się by,
Gdyby się uczyć własnej treści
Zamiast przymierzać cudze gęby. [...]
Słusznie się lęka Pan Ciemności,
Że ciężko będzie miał z Lachami;
W szczegółach przecież diabeł gości,
A Polak gardzi szczegółami!
Z drugiej strony Kaczmarski, przy całym swoim oświeceniowym kosmopolityzmie jest bardziej sarmacki niż wielu pozornych konserwatystów. Co słychać, gdy śpiewa:
Warchoł - krzyczą.
Nie zaprzeczam
Tylko własnym prawom ufam:
Wolna wola jest człowiecza
Pergaminów nie posłucha
I tęskni za Sarmacją, bo powiada:
Dróg, by tam trafić - nic nie ułatwia
W przestrzeniach burz i w czasów kipieli,
Ale istnieje przecież Sarmatia,
Istnieje gdzieś Terra Felix.
Kowalski z kolei sławi sarmacką przeszłość. Jego bodaj najbardziej znana szerszej publiczności piosenka to „Psalm rodowodowy":
Ku powieści tej nakłoń ucha,
Ludu wierny mój, a posłuchaj
I miej wiecznie przed oczami,
Kimżeś między narodami:
Patrz tam, gdzie Sarmacja jest żyzna,
Tam to była Twoja ojczyzna,
Gdzie przodkowie Twoi śmiali
Z Rzymianami się ścierali.
Ale potrafi obśmiać nas jak mało kto. Jego „Gawęda szlachecko-rzeźnicka o Morawskim", oparta na losach autentycznego przywódcy konfederacji barskiej, to po prostu perełka. Jako uzupełnienie polecam esej tegoż Kowalskiego zatytułowany „Alkohol jako broń taktyczna", także traktujący o czasach konfederacji barskiej.
Zaś jedna z moich ulubionych piosenek, również z płyty „Konfederacja barska po kowalsku", to „Ignacego Skarbka Malczewskiego wyprawa na Warszawę". I niech mi nikt nie mówi, że w naszym życiu publicznym coś się od tamtego czasu zmieniło. W zasadzie każda partia, rządząca po 1989 r., mogłaby tę piosenkę wziąć za swój hymn. Pozwolę ją sobie zacytować w całości:
Jedzie Malczewski Skarbek Ignacy:
Z nim krakowiacy i poznaniacy
Jadą zdobywać miasto plugawe,
Zdezinsektować wszawą Warszawę;
Dziesięć tysięcy jedzie w komendzie,
Jakoś to będzie, jakoś to będzie!
Wodzu kochany, jakie masz plany?
- Plany mam cacy! - rzecze Ignacy -
Sotnie się potnie lub sprytnie wytnie,
A Stasia króla wsadzi do ula;
Rząd katolicki władzę zdobędzie,
Jakoś to będzie, jakoś to będzie!
Król Staś ich dostrzegł lunetą swoją;
Włosy na głowie wszystkie mu stoją,
Serce mu puka, spada peruka,
Aż Repnin rzecze: - W garść weź się, człecze!
Skończże te szlochy, popraw pończochy:
Jakoś to będzie, jakoś to będzie!
Już od Warszawy są cztery mile;
Damy warszawskie wdzięczą się mile,
Konfederackich spragnione gości;
Król Staś to widząc, zeżółkł z zazdrości;
- Naprzód, rodacy! - woła Ignacy -
Jakoś to będzie, jakoś to będzie!
A kiedy byli przy samym mieście
Wyszło nad rzekę Moskalów dwieście,
Moskale wpadli, w dym uderzyli
I pięć tysięcy naszych zabili;
Drugie pięć w rzece się utopiło -
Jakoś tak było, jakoś tak było!
Wszyscy od miesięcy powtarzają: polaryzacja, podział, dwa obozy. Widać to zresztą nawet tutaj, w Salonie, gdzie chamstwo często zastępuje jakąkolwiek argumentację. A ja sobie wtedy przypominam wspólny koncert Kowalskiego i Kaczmarskiego, bardów o kompletnie przecież różnym spojrzeniu, a jednak potrafiących razem napisać i zaśpiewać „Poloneza biesiadnego", zacytowanego na początku.
I nie tylko. Bo na koniec koncertu obaj zaśpiewali wspólnie, w całkowitej zgodzie, „Pieśń konfederatów barskich" z „Księdza Marka" Słowackiego:
Nigdy w królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przed przemocą nie ugniemy szyi...
Dobrze na to wszystko czasem spojrzeć z dystansu, co wszystkim moim oponentom i proponentom serdecznie rekomenduję.
P.S. O fajce będzie na pewno!
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka