Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
133
BLOG

Polska anarchia, czyli czemu nie mam zdjęć z defilady

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 53

Wybrałem się wczoraj w Aleje Ujazdowskie ze szczerym zamiarem zrobienia zdjęć w czasie defilady. Cieszyłem się, że się ona odbędzie. To jest to, czego brakuje: święto atrakcyjne, ciekawe, budzące dumę wśród ludzi. Takie symboliczne wydarzenia jak defilada są potrzebne i chwała ministrowi Szczygle, że wszystkiego dopilnował.

Niestety, godzina wyprzedzenia, z jaką przyjechałem do centrum, to, jak się okazało, o wiele za mało. Barierki wzdłuż alej oblepiał już gęsty tłum i nawet mój teleobiektyw nie był tu w stanie nic poradzić. Zza głów widać było tylko wieżyczki „twardych".

W końcu znalazłem się przy wejściu do przejścia podziemnego na Placu na Rozdrożu, u wylotu Alei Szucha, po stronie Kancelarii Premiera. Miejsce nie było złe, zwłaszcza gdy usiadłem na barierce przejścia. Aleja Szucha była pusta, a policjanci, rozstawieni co kilkanaście metrów pilnowali, żeby nikt nie wchodził na jezdnię i nikt przez nią nie przechodził. To dawało mi w miarę przyzwoitą perspektywę w stronę Ministerstwa Sprawiedliwości.

Policjanci pilnowali, jako się rzekło, żeby nikt nie przechodził przez Aleję Szucha, a także, żeby sama aleja pozostawała wolna od publiki aż do swojego wylotu. Znaczy to, że widzowie stać mogli jedynie na chodniku. Gdybym mógł ustawić się na środku ulicy, miałbym znakomity widok, a tak musiałem mierzyć obiektywem gdzieś ponad głowami stojących przede mną. Ale cóż - skoro pilnująca porządku policja nie pozwala...

Co jakiś czas ktoś wypuszczał się z chodnika, chcąc przejść przez Aleję Szucha na przełaj. Policjanci - w większości młodzi chłopcy - gwizdali i zawracali takie osoby. Obserwowałem te przejawy niesubordynacji z rosnącym zaciekawieniem. Nie wszystkich policjanci byli w stanie okiełznać. Oto z przeciwnej strony alei puściła się truchcikiem paniusia lat około 50. Policjant gwiżdże - paniusia nic. Policjant woła: „Proszę się zatrzymać!" - paniusia truchta dalej. W końcu policjant podbiega do niej i łapie ją za ramię - a paniusia wyrywa się i wytrwale zmierza do przeciwległego chodnika. Policjant został na środku jezdni jak niepyszny.

Minęło kilka minut, w trakcie których co najmniej kilkanaście osób podjęło próbę przemieszczenia się z jednej strony Alei Szucha na drugą. Podjął ją też w końcu pewien nieco nieświeży mężczyzna w średnim wieku. Ale policjant, pilnujący widzów, tym razem wkurzył się okazywanym mu powszechnie lekceważeniem, dopadł mężczyznę już po przeciwnej stronie ulicy, zaprowadził na oddzielający jezdnie trawnik i zaczął go spisywać. I właśnie gdy go spisywał, ktoś musiał dać impuls - nie wiem kto. Najpierw przebiegła przez ulicę jedna osoba, zaraz następna, potem jeszcze jedna - i cały porządek trafił szlag. Na moją stronę Alei Szucha ruszyła cała wataha z przeciwnej strony, zmiotła wszystkich policjantów i strażników miejskich i zaczęła szczelnie wypełniać jezdnię aż do wylotu w Aleje Ujazdowskie. Na środku stali nadal policjant ze wspomnianym mężczyzną, który żywo gestykulował dookoła. Pytał pewnie, dlaczego on jest spisywany, a tysiąc biegnących obok osób nie.

Całą moją perspektywę diabli wzięli. O złapaniu choćby w miarę czystego kadru nie było mowy, a widok o niebo lepszy miałbym w telewizji. Poszedłem sobie.

Ale naszła mnie taka myśl: gdyby w podobnej sytuacji owa paniusia przebiegła sobie ulicę, mając zatrzymującego ją policjanta kompletnie gdzieś, w Londynie czy Waszyngotnie, w ciągu 24 godzin skończyłaby przed sądem. Nie wyobrażam sobie, żeby londyński czy nowojorski policjant dał się traktować tak, jak dał się potraktować nasz. Ba - nie wyobrażam sobie, żeby normalny obywatel, nie żaden bandzior, Brytyjczyk, Szwed, Niemiec czy Amerykanin tak kompletnie olał wezwanie ichniejszego policjanta do zatrzymania się. Nie wyobrażam sobie, żeby w Londynie tłum po prostu zrobił idiotów z pilnujących go funkcjonariuszy i sam sobie wyznaczył, gdzie będzie stał. Nie wyobrażam sobie, żeby stało się to kompletnie bezkarnie i bez konsekwencji.

Ta scena symbolicznie potwierdziła moją tezę, że Polacy mają anarchię we krwi. Przypomniała mi kapitalny monolog głównego bohatera „Jeziora Bodeńskiego" Janusza Zaorskiego, według Dygata, granego wspaniale przez Krzysztofa Pieczyńskiego. W tym monologu, wygłaszanym przed tłumem cudzoziemców, bohater opowiada o tym, jacy są Polacy. I znajduje się tam nawet fragment mniej więcej taki (cytuję z pamięci): „Więc policjant ładnie prosi: przechodźcie państwo po pasach. A wszyscy - nie po pasach. Więc policjant się denerwuje, gwiżdże, nakazuje, a wszyscy - nie po pasach. Więc policjant błaga: bardzo proszę, po pasach, a wszyscy - nie po pasach". Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć. To z całą pewnością jeden z najzgrabniejszych opisów naszego nardowego charakteru.

Polacy wciąż narzekają na nieporządek i chaos wokół nich, a sami łamią wszelkie możliwe regulacje, nakazy i normy, w tym także te sensowne, ustanowione dla ich własnego komfortu i bezpieczeństwa - a takie, wbrew pozorom, się zdarzają. Ktoś, kto - jak ja - uważa, że policjanta należy słuchać, wychodzi na kompletnego frajera. Gdybym olał policję tak, jak to zrobiło następnie jakieś tysiąc osób, stanąłbym sobie na jezdni na samym brzegu Alej Ujazdowskich i miałbym wymarzony widok na defiladę.

To oczywiście tylko przykład. Wniosek jest taki, że ci, którzy starają się zachowywać porządek, dostają na każdym kroku dowody, że starać się nie warto, bo lepiej wychodzą ci, którzy porządek i ład mają gdzieś. Państwo (którego przedstawicielem byli w tym wypadku policjanci, pilnujący porządku w tłumie) natomiast wykazuje się totalną indolencją.

Wiem, zaraz odezwą się ci, którzy sądzą, że ta polska anarchia jest piękna i chroni nas przed zniewoleniem. Tym przypominam, że w różnych sytuacjach pożądane są różne cechy i to, co było dobre pod zaborami albo w Peerelu, dziś dobre być nie musi. A co jest pięknego w anarchii - doprawdy nie wiem.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj53 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (53)

Inne tematy w dziale Polityka