Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
355
BLOG

Darfurem się nie przejmuję, czyli wyznania obrzydliwego cynika

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 63

Ciekawa rzecz na marginesie dyskusji o kuriozalnym tekście na temat patriotyzmu w „Gazecie Wyborczej": pod moim na ten temat wpisem pojawiła się partia komentarzy pozostawiających całkiem na boku sprawę patriotyzmu, za to oburzających się na moje wyznanie, że nic mnie nie obchodzi to, co się dzieje w Darfurze. Mało tego - na podstawie tej jednej marginalnej deklaracji cały wywód zbudował nieoceniony Galopujący Major. Jeden z komentujących (niejaki Mr. Off) pod spodem uznał nawet, że tym wyznaniem dowiodłem, iż nie jestem godny miana Europejczyka. Prosiłbym tylko, aby Mr. Off był łaskaw przybliżyć mi kryteria uznawania za Europejczyka i poinformował mnie, kto te certyfikaty przyznaje. On wspólnie z Galopującym?

Zagadkowa i zabawna sprawa: czemu akurat to jedno zdanie zostało uznane za tak oburzające? Kluczem jest pojęcie „przejmowania się" lub „obchodzenia". Bo co oznacza moje stwierdzenie, że to, co się dzieje w Darfurze, mnie nie obchodzi? Ano tyle, że pozostaję całkiem obojętny na sprawy, które dzieją się nie z mojej przyczyny i przyczyny mojego kraju, nie mają na niego żadnego wpływu na sytuację globalną, dzieją się w regionie całkiem mi obcym kulturowo, a w dodatku w większości z winy tych, którzy w tych różnych Darfurach rządzą. Nie znaczy to, że życzę mieszkańcom Darfuru źle. Po prostu otwarcie przyznaję, że ich los jest mi właściwie obojętny. Podobnie jak nie bardzo obchodzą mnie polowania na wieloryby, rzekome rzezie fok w Antarktyce, a w sprawie Tybetu interesują mnie jedynie czynniki geopolityczne.

(Co więcej, mogę się założyć, że w Darfurze nie znalazłaby się ani jedna osoba, która wyznałaby, że niezmiernie obchodzi ją los ofiar polskich trąb powietrznych, a w całej Afryce może znalazłoby się z 10 osób, przejmujących się wypadkiem Polaków pod Grenoble. Czekam, aż GM wespół z komisją orzekną, że cała reszta nie zasługuje na miano „prawdziwych Afrykanów". )

Okazuje się jednak, że to niedobrze: zdaniem GM i innych moich krytyków powinienem się tym wszystkim bardzo przejmować, a przynajmniej nie przyznawać się, że się nie przejmuję. Powstaje zatem pytanie, na czym owe przejmowanie się ma polegać i jak się przejawia u nich. Bo rozumiem, że oni przejmują się szalenie.

Jestem jeszcze w stanie zrozumieć, jeśli ktoś tak przejmie się głodem w Darfurze, że tam pojedzie i będzie ofiarnie ratował tamtejszych mieszkańców. Uważałbym to za swego rodzaju dziwactwo, ale zasługujące na szacunek. Tak się jednak składa, że Galopujący Major nie nadaje chyba z Darfuru. Czy zatem jego przejmowanie się polega na tym, że każdego wieczora przed zaśnięciem poświęca pięć minut na rozpamiętywanie, jaka to straszna tragedia się tam dzieje, po czym smacznie idzie spać? A może wywiesza na drzwiach swojej ubikacji jakieś płomienne manifesty? Albo w przerwie między pójściem do kina a pójściem na piwko z kumplami wnosi przez pięć minut okrzyki pod jakąś ambasadą? Bardzo proszę, oświećcie mnie, na czym w praktyce ma polegać „przejmowanie się".

Ja przejmować się mogę czymś, na co mogę mieć jakiś realny wpływ i co dotyczy mnie w jakikolwiek sposób. Jest naturalne, że dotyczą mnie kwestie, które się dzieją gdzieś blisko albo mają wpływ na bieg spraw na moim kontynencie czy tym bardziej w kraju. Nimi się „przejmuję", czyli zastanawiam nad konsekwencjami, poświęcam uwagę, rozmawiam o tym albo piszę, a gdy chodzi o jakąś konkretną pomoc - czasem pomagam. Ale Darfur? Galopujący Major ma znowu problem, bo żyje w społeczeństwie, gdzie - przypuszczam - jakieś 99 procent nie ma pojęcia, co to jest Darfur, a nawet jakby miało, to by się puknęło w głowę. I to jest tzw. zdrowy odruch.

GM i jego zwolennicy natomiast chcą, abyśmy cierpieli za miliony. Co ma z tego wyniknąć i jak to robić - nie podają. GM posuwa się do manipulacji i twierdzi, że fakt, iż Darfur nic mnie nie obchodzi, oznacza, że wartościuję życie i to należące do Europejczyków jest dla mnie warte więcej niż to należące do Afrykanów. A gdybym, szanowny Majorze, napisał: „Darfur obchodzi mnie tak samo jak katastrofa żywiołowa u Czechów", po czym spokojnie poszedł na pizzę, to by już było OK? Gdzie tu jest „wartościowanie życia"? Czy z faktu, że człowiek nie interesuje się sprawami, które nie mają dla niego żadnych skutków, należy wyciągać wniosek, że kogoś dyskryminuje? A jeśli tak, to na jakiej zasadzie? Drogi Majorze, ja zaraz mogę znaleźć w Internecie jakąś zapomnianą tragedię gdzieś na afrykańskim zadupiu albo na jakiejś karaibskiej wysepce i oskarżycielskim tonem spytać Pana, czy przejmuje się Pan nią tak samo jak Darfurem. Bo jeśli nie - jeśli nie odprawił Pan swojego wieczornego rytuału „przejmowania się" ową tragedią tak, jak Pan odprawia zapewne rytuał „przejmowania się" Darfurem - to znaczy, że życie mieszkańców Darfuru ceni Pan wyżej niż mieszkańców tamtego zapyziałego zakątka świata.

Jest w „Dziennikach" Gombrowicza taki fenomenalny fragment, gdy Gombro, zmierzając na plażę, widzi na piasku żuczka, co przewrócił się na grzbiet i nie może wstać. Więc mu pomaga. Ale metr dalej widzi następnego i jemu też pomaga. A potem jeszcze następnemu, i jeszcze następnemu. W końcu przekracza wydmę i staje na skraju plaży, a jego oczom ukazują się tysiące takich przewróconych żuczków. GM powinien Gombra oczywiście potępić, bo przecież wszystkich żuczków nie odwrócił z grzbietu, tylko poszedł się kąpać.

Co i ja zalecam wszystkim rozsądnym ludziom.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj63 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (63)

Inne tematy w dziale Polityka