Dzisiejsze wydarzenia przypominają mi scenariusz, o którym ktoś mówił mi kilka tygodni temu: Kaczmarek miał być tylko punktem wyjścia do łańcuszka dalszych zatrzymań, który miał się skończyć na poważnym biznesmenie. Chodzić miało po prostu o to, żeby przed wyborami pokazać elektoratowi - temu, który skłonny jest jeszcze wierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu na słowo - że układ faktycznie istnieje, składa się z konkretnych ludzi, a my - czyli PiS - potrafimy go rozbić. Bo gdyby nie to, nie byłoby zbyt wiele do pokazania.
Zatrzymanie Kaczmarka, Kornatowskiego, Netzla oraz niedoszłe Marca i Krauzego to akcja bez precedensu. Premier mógłby się nią faktycznie chwalić, jak to usiłuje robić, jako przykładem zerwania z polityką świętych krów, gdyby nie kilka kwestii.
Po pierwsze - bliskość wyborów.
Po drugie - fakt, że co najmniej jeden z zatrzymanych miał następnego dnia zeznawać przed sejmową komisją ds. służb specjalnych.
Po trzecie - i to jest najważniejsze - gdyby opinia publiczna miała wiedzę, jakie właściwie jest uzasadnienie całej tej akcji.
Premier opowiada, że zatrzymania to wynik normalnej pracy prokuratury. To są banialuki, przeznaczone dla najbardziej zagorzałych zwolenników PiS. Zatrzymanie takich osób, jak Kaczmarek czy Kornatowski nigdy nie jest wynikiem „normalnej pracy prokuratury". Mamy wierzyć, że jakiś tam prokurator wymyślił sobie, że trzeba ich zatrzymać akurat teraz, a ABW potulnie to polecenie wykonała, zaś szef rządu czy minister sprawiedliwości o niczym nie wiedzieli?
Pytania, jakie wynikają z rewelacji Janusza Kaczmarka - bez przesądzania o ich prawdziwości lub nie - domagają się przesłuchań przed komisją ds. służb specjalnych. Zatrzymanie Kornatowskiego w wyniku zbiegu okoliczności dzień przed tym, jak miał przed tą komisją stanąć, jest tak samo możliwe jak to, że w wyniku zbiegu okoliczności trafi mnie w łeb meteoryt, gdy wyjdę przed dom. Gdyby nawet z pracy prokuratury wynikała konieczność zatrzymania byłego komendanta głównego policji, to powinno zostać zrobione wszystko, aby Kornatowski mimo to mógł stanąć przed komisją. Oczywiście zakładając, że rząd nie chce temu za wszelką cenę zapobiec. Jednak dziś takiego założenia robić nie można. Coraz bardziej wygląda na to, że coś jednak jest do ukrycia.
To jak z kimś, kto wychodzi ze sklepu i zaczyna przy nim piszczeć bramka. Jeżeli ochrona jest kulturalna, to człowiek, nie mający nic na sumieniu, spokojnie pokaże jej sam zawartość swojej torby i pójdzie swoją drogą. Jeżeli ktoś się opiera, to choćbyśmy chcieli wierzyć, że nie ma nic do ukrycia, coraz trudniej będzie nam nie widzieć w nim złodzieja.
Wreszcie sprawa trzecia. Afera, zapoczątkowana nieudaną akcją CBA, przekracza kolejne poziomy, a cały czas nie wiemy nic poza jakimiś ogólnikami, serwowanymi nam przez Zbigniewa Ziobrę i Jarosława Kaczyńskiego. Należy rozumieć - ja przynajmniej tak odbieram wypowiedzi obu panów - że całe to grono uczestniczyło w jakimś niecnym procederze, rozsadzając uczciwy rząd od środka. Czekam więc na informację, choćby ogólną, na czym ten proceder miał polegać. Gdy wysyłano np. list gończy za byłym senatorem Stokłosą, wiadomo było, o co jest oskarżany. Teraz nie wiemy nic. Na czym miał ów tajemny układ polegać? Czy Kaczmarek chronił Krauzego przed aresztowaniem? Czy może sprzedawał mu jakieś informacje? Robił to wespół z Kornatowskim? Netzel był też agentem układu? Załatwiał Krauzemu kontrakty czy robił jeszcze coś innego? Nic nie wiadomo, a politycznie podporządkowana prokuratura nakazuje zatrzymania i występuje prawdopodobnie o aresztowanie ludzi, którzy do niedawna pełnili najważniejsze funkcje w państwie. Nie przesądzam, że te zatrzymania nie są zasadne, ale brak informacji z jednej strony odbieram jako bezczelność wobec opinii publicznej, a z drugiej - jako przesłankę, aby sądzić, że uzasadnienie jest śmieszne lub żenujące.
Układ miał zaistnieć w sercu „najlepszego rządu od 18 lat" w postaci Kaczmarka, Kornatowskiego, Netzla wespół z Krauzem. Czekam niecierpliwie na konkretne informacje: kto, z kim, dlaczego, kiedy, za co i po co. Czekam i - nic nie słyszę.
Co więcej, w całej sprawie jest głęboka nielogiczność. Zatrzymania mają podobno związek z przeciekiem w sprawie akcji CBA. Ale przecież „układ" miał działać o wiele wcześniej i to skutkiem jego działania miał być przeciek do Andrzeja Leppera, nie odwrotnie. Można by zatem oczekiwać, że zatrzymania i śledztwo prokuratury będzie dotyczyć przede wszystkim owych wstrząsających faktów, związanych z działaniem układu, a nie dopiero przecieku. Bowiem w przeciwnym razie dostajemy coś na kształt paragrafu 22. To tak, jakby ktoś wsiadł po pijaku za kierownicę i spowodował wypadek, po czym dostał mandat jedynie za przekroczenie prędkości.
Premier był wzruszający, gdy mówił o „pomyłkach personalnych". Pomyłka personalna może być, gdy na stanowisku umieści się nieudolnego ministra. Pomyłką personalną to jest choćby Anna Fotyga. Ale jeśli miało się rzekomych agentów przestępczego układu, którzy następnie wyprowadzani są w kajdankach, na stanowiskach ministra spraw wewnętrznych (a wcześniej prokuratora krajowego), komendanta głównego policji oraz szefa jednej z największych spółek skarbu państwa, to to nie są pomyłki personalne, ale kompromitująca niekompetencja ludzi, którzy decydowali o obsadzie tych stanowisk. Czyli szefostwa PiS.
Oczywiście zakładając, że ludzie ci faktycznie byli agentami lub że szefostwo partii nie miało pojęcia o ich udziale w „układzie". W takim razie trzeba by założyć porażającą, dyskwalifikującą naiwność i łatwowierność Jarosława Kaczyńskiego i jego brata.
Skutki tego, co się stało, będą fatalne dla politycznej przyszłości. Potężne argumenty dostali do ręki ci w Platformie, którzy nie chcą koalicji z PiS, za to nie przeszkadzałoby im zbliżenie z LiD-em. Potężny argument dostali Aleksander Kwaśniewski i spółka, którzy będą tym bardziej w stanie kreować się na obrońców demokracji, im skrajniejsze działania będzie podejmował PiS. W tym sensie panapremierowa jazda po bandzie jest dla Polski wybitnie szkodliwa: wzmacnia polaryzację, a więc sprawia, że przy PiS zostają jedynie ci najbardziej przekonani, co zmniejsza jego szanse wyborcze, za to wzmacnia szanse skrajności z przeciwnej strony. Rozsądna, konserwatywno-liberalna koalicja coraz bardziej odpływa w dal.
Zastanawiam się, jak to wszystko przyjmie grono karnych stronników partii rządzącej, licznie tu, w Salonie, reprezentowane? Nie mam wątpliwości: dla nich wszystko jest proste - póki ktoś cieszy się zaufaniem premiera, jest najlepszy, godny zaufania, czyści Polskę z patologii. Gdy to zaufanie straci, choćby nawet powody były mgławicowe i nieznane - natychmiast staje się z automatu agentem „układu", a w najlepszym wypadku nieudolnym megalomanem. Na pytanie, co w takim razie tyle czasu robił w ważnej roli, pada odpowiedź, że każdy ma prawo się pomylić, premier też. Choć w każdej innej sprawie jest przecież nieomylny z definicji.
To rozumowanie żywcem wyjęte z „Roku 1984", gdzie własne myślenie było niemile widziane. O tym, kto jest aktualnym sojusznikiem, ludzie dowiadywali się z telewizora każdego rana. Co więcej, natychmiast ich pouczano, że ten właśnie był sojusznikiem od wieków, choć jeszcze poprzedniego dnia był najgorszym wrogiem. Ja mogłem zawsze twierdzić, że Jaromir Netzel jest podejrzaną postacią i na szefa PZU z pewnością się nie nadaje. Za tę opinię karni zwolennicy PiS mogli mnie glanować kilka miesięcy temu. Dziś gładko przełkną, że Netzel zawiódł, a właściwie był od zawsze niegodny zaufania. Gdyby Netzel został oczyszczony z zarzutów i odzyskał łaskę, przeszliby nad tym do porządku dziennego, stwierdzając, że widocznie zawsze był w porządku.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka