Ufff, nareszcie. Sejm skrócił własne męczarnie.
Debata o samorozwiązaniu była pięknym wstępem do kampanii wyborczej, teatrem politycznym w najczystszym wydaniu. Poszczególni mówcy wyznaczyli miejsce swoich partii na arenie, a przy okazji można było ocenić ich kunszt retoryczny. Moja klasyfikacja:
Jerzy Szmajdziński - nudnawy, zaskakująco mało inspirujący, operował kilkoma schematami. Poza tym zawsze jest coś niesmacznego w tym, gdy przedstawiciel SLD poucza kogokolwiek o moralności w polityce.
Donald Tusk - ciekawy, anegdotyczny, choć mało merytoryczny (zwłaszcza naciągany jest zarzut o dilerze narkotyków w Kancelarii Prezydenta). Tusk jest, moim zdaniem, niedocenianym, a całkiem niezłym retorem. Ma cechę, której brakuje innemu dobremu mówcy, czyli Jarosławowi Kaczyńskiemu: to, co mówi, potrafi wygłaszać w sposób naturalny. Gdy Kaczyński się zapamięta, przeszarżowuje i nadaje swoim przemówieniom groteskowy wyraz. Ma być superpoważnie, a robi się komediowo. Tusk potrafi tego unikać.
Ładnie wypunktował spektakularne wpadki politycznej konkurencji, ale to było ślizganie się po wierzchu.
Jacek Kurski - wielki zawód. Spodziewałem się starcia dwóch tytanów, a tymczasem Kurski był jakiś zagubiony, niewyraźny, mylił się, potykał i jakby nie był przekonany do tego, co czytał. I było niestety widać, że czytał (czego nie pokazywał Tusk). Kurskiego stać na więcej niż wyliczanie wątpliwych sukcesów rządu.
Roman Giertych - absolutny hit, wielki zwycięzca retorycznego pojedynku. Zmiażdżył Kurskiego faktami, skompromitował go po prostu. Swoboda na trybunie, budowanie suspensu, piękna artykulacja.
Marek Kuchciński - powinien dostać zakaz pojawiania się na sejmowej trybunie dla dobra własnego klubu. Żenada.
Wojciech Olejniczak - nudny, bez wyrazu, mało sprawny, nieoryginalny i nieciekawy. Szmajdziński był lepszy.
Marek Jurek - zmarginalizowany i mało efektowny, ale bardzo korzystnie wyróżniający się na tle wszystkich pozostałych. Wyszedłszy z niewygodnej roli marszałka Sejmu, wrócił do swojej dawnej postaci: człowiek najwyższej kultury osobistej (wielki kontrast z bucowatym Dornem), nigdy agresywny wobec ludzi, tylko wobec idei, merytoryczny, spokojny, rozsądny. I w dodatku jedyny, który wyszedł poza szablon wyborczych schematów, mówiąc swoim dawnym partyjnym kolegom parę słów rozsądku.
Bronisław Komorowski - naprawdę rozpalony polemicznym zapałem i przez to przyjemnie autentyczny, ale zbyt napastliwy i agresywny, no i trochę niezorganizowany. Nie było to jego najlepsze wystąpienie.
Pozostałych nie klasyfikuję, bo niczym się nie wykazali.
Partie wracają, a przynajmniej próbują, do swoich sprawdzonych kiedyś ról. Samoobrona zaczyna (na tym posiedzeniu ustami Janusza Maksymiuka) przekonywać, że tylko ona naprawdę broni ludu, a wszyscy pozostali to liberalny układ. LPR zachodzi PiS z pozycji narodowych i antyeuropejskich, ale jest to raczej cienki śpiew. PSL stara się ustawić jako partia rozsądku, pozostająca poza sporami politycznymi (piękne były słowa Waldemara Pawlaka o tym, że w przyszłym Sejmie powinno się znaleźć więcej ludzi dobrej woli).
Co z PiS i PO? Stawiałem kilka tygodni temu na to, że Tusk i Lech Kaczyński umówili się na akceptację pewnego poziomu przedwyborczej agresji ze strony oponenta, przy założeniu, że po wyborach może istnieć potrzeba stworzenia koalicji, a wtedy na dawne spory spuści się zasłonę milczenia. Być może faktycznie tak było, ale nie potrafię powiedzieć, czy to, co dziś słychać było w Sejmie z obu stron mieści się w takim planie. Mam nadzieję - może utopijną - że tak.
Pisałem jakiś czas temu w „Rzeczpospolitej", że nadzieja na PO-PiS będzie tylko wtedy, gdy PiS przegra, ponieważ Platforma nie zaakceptuje dla siebie roli młodszego partnera, choćby nawet istniała w niej frakcja, gotowa zgodzić się i na takie rozwiązanie. Wiele wskazuje na to, że Prawo i Sprawiedliwość ma wielkie szanse na powtórzenie zwycięstwa, tylko że tym razem znalezienie partnera do rządzenia może być znacznie trudniejsze, zwłaszcza jeśli poziom przedwyborczego sporu będzie podobny jak poprzednio, a miejsc w Sejmie zbyt mało, żeby rządzić samodzielnie. Tymczasem - jak mądrze wskazywał Marek Jurek - wygrana nie polega tylko na tym, żeby zwyciężyć w wyborach, ale i na tym, żeby umieć rozmawiać z potencjalnymi partnerami. Ja nie dostrzegam - przynajmniej w warstwie oficjalnej - na razie takiej woli ani z jednej, ani z drugiej strony.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka