Zaczynam mieć dość kampanii.
Ostatnie dwa lata miałem coraz mocniejsze poczucie jałowości i kręcenia się w kółko. Co zrobiono dobrego, tonęło w morzu błędów i było w dużej mierze niweczone przez fatalny wizerunek u dużej części Polaków, na jaki PiS sobie wytrwale zapracował. Ale trzeba przyznać, że swoją część poletka zaorał bardzo pilnie. Opozycja była nijaka i oklapła, jechała głównie na byciu nie-PiS-em, a to, jak na moje preferencje, o wiele za mało.
Teraz poczucie jałowości wraca, nawet ze zdwojoną siłą. Nie miałem od początku złudzeń, że to będzie kampania w znacznym stopniu merytoryczna i programowa. Czasu jest na to o wiele za mało. Ale spodziewałem się jednak czegoś więcej niż nawalanki na spoty, darcia programów konkurenta i wyliczania, czego konkurent nie zrobił lub omawiania własnych wirtualnych dokonań. Tymczasem w ramach „dyskusji programowej" mam lidera partii rządzącej, który legitymizuje, zaprasza do dyskusji i uznaje za godnego do niej partnera peerelowskiego aparatczyka, który dopiero co wstawiony bełkotał jakieś bzdury na Ukrainie i który zasłynął pijackim marszem po grobach polskich żołnierzy w Charkowie. Po prostu pięknie. A kibice drużyny, walczącej podobno z postkomuną na śmierć i życie, gładko ten spektakl łykają, bo okazuje się, że dobrze ich wytresowano i teraz bardziej nie cierpią nijakiego lidera opozycji, wywodzącej się jednak gdzieś tam ze wspólnego pnia, niż tegoż bełkoczącego aparatczyka, będącego uosobieniem najgorszych cech Polski przedrywinowskiej. Super.
Ziobro, którego wiele działań popierałem, robi przedwyborczą chamówę - bo trudno to inaczej nazwać - i w ramach kiełbasy wyborczej obniża notariuszom stawki. Generalnie jestem za, ale nie w tym stylu, nie tak bezrefleksyjnie, nie na chybcika i nie teraz.
Kurtyka tak się boi oskarżeń o upolitycznienie IPN (w czym zaczyna mi przypominać anegdotycznie strachliwego Kieresa za najgorszych czasów), że nie chce przed wyborami podać informacji o kandydatach do parlamentu, choć ma to największy sens właśnie teraz.
Tusk, którego premier zrobił w balona i nie chce z nim gadać, nie ma żadnego pomysłu na reakcję i naprawdę zaczyna sprawiać wrażenie labidzącego nieszczęśnika. Na wszelki wypadek oddala się do Irlandii i Wielkiej Brytanii. I co ma Kwaśniewski wspólnego z przyczynami najnowszej fali emigracji?!
Do tego donosy komisji ds. służb specjalnych i donosy na komisję, niech Tusk obieca to, a premier tamto i owamto...
Czuję znużenie. Nic z tego nie wynika, kompletnie nic. Nikt nie przedstawia nie tylko wizji, ale nawet wizyjki. Wszystko obraca się w sferze piaru, haseł czy może bardziej hasełek, wzajemnego obrażania się i docinania sobie.
Za moment, zamiast czytać, co się dziś zdarzyło (już wiem, że jakaś kobieta nawrzeszczała w mojej rodzinnej Łodzi na JarKacza), obejrzę sobie jednego z moich ulubionych Bondów. Może „Live and Let Die" albo „On Her Majesty's Secret Service". Więcej w tym będzie treści niż w wynurzeniach partyjnych liderów z ostatniego tygodnia.
A w ciągu kilku dni, zamiast o polityce, napiszę o muzyce, bo kupiłem ostatnio kilka nowych płyt i dotąd nie miałem czasu wszystkich posłuchać. Czekają na mnie między innymi „Suity na wiolonczelę" Bacha z Jean-Guihen Queyras, a kiedy słucham „Suit na wiolonczelę", panowie Tusk z Kaczyńskim robią tacy malutcy, ot, tyci tyci. Polecam wszystkim znużonym.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka