Jakie reakcje wywoła wystąpienie prof. Bartoszewskiego, łatwo było przewidzieć. Przeciwnicy PiS zachwycili się, że jeden z ostatnich niemal powszechnie uznawanych autorytetów tak ostro zaatakował tych, którzy oni nie lubią. Zwolennicy PiS poszli szlakiem nudnym, znanym i dość prymitywnym: zaczęli dowodzić, że Bartoszewski to nie żaden autorytet, jeno hochsztapler, który przypisuje sobie jakieś wymyślone zasługi i nie warto na dziadunia zwracać żadnej uwagi. Nie posunęli się tylko do tego, żeby wymyślać powiązania między Bartoszewskim a Kaczmarkiem, Krauzem i Układem. To uznali widocznie za zbyt absurdalne (choć może przeoczyłem jakiś wpis na Salonie).
Ja mam po wystąpieniu Bartoszewskiego doczucia ambiwalentne.
Po pierwsze - wiele osób spostrzegło, że opowiadając się tak jawnie i ostro po stronie Platformy profesor naraził swój autorytet na szwank. Niestety, wiele w tym prawdy. Siła autentycznych autorytetów płynie z tego, że umieją zachować wstrzemięźliwość i dystans wobec bieżączki. Tylko kto jeszcze potrafi? Po wystąpieniu Bartoszewskiego nikt taki w dzisiejszej Polsce nie przychodzi mi do głowy.
Po drugie - profesor użył też wyjątkowo ostrego języka. Bartoszewski nigdy w słowach specjalnie nie przebierał - był z tego znany. Nie jego należy winić za brutalizację języka debaty. Na tym polu obie strony mają wielkie osiągnięcia, mam jednak wrażenie, porządkując sobie w pamięci rozmaite wystąpienia pod względem ich oddźwięku i znaczenia, że tendencję zapoczątkowali liderzy PiS. Być może w pewnym sensie bezwiednie, mając często na myśli coś innego, ale przecież liczy się ostateczny odbiór, a nie niezrozumiała dla większości intencja (jak było w przypadku słynnych „wykształciuchów"). Inna sprawa, że stwierdzenie o psychicznych dewiantach zabrzmiało mi w ustach Władysława Bartoszewskiego jak mocno fałszywa melodia. Profesor nie musiał się w ten ton wpasowywać.
Po trzecie - i to jest sprawa najistotniejsza - powstaje pytanie, co skłoniło Bartoszewskiego do tak jednoznacznego i ostrego wystąpienia. Tutaj twardogłowi zwolennicy PiS i krzewiciele tezy o nieomylności Jarosława Kaczyńskiego mają pewien problem. Nie można bowiem przypisać Bartoszewskiemu, mieszcząc się w granicach zdrowego rozsądku, motywacji wynikającej z jakiegoś egoistycznego interesu, politycznego lub tym bardziej finansowego. Trudno też rozprawiać się z nim tak, jak „Gazeta Wyborcza" rozprawiała się niegdyś ze Zbigniewem Herbertem, sugerując, że poecie na starość coś się poprzestawiało pod sufitem. Bartoszewski jest przytomny, myśli trzeźwo i nie sprawia absolutnie wrażenia osoby cierpiącej na starczą demencję. Pojawiają się zatem tezy o zemście za ostre słowa pod jego adresem, jakie kierował swego czasu Lech Kaczyński.
I tu dochodzimy do sedna. Władysław Bartoszewski nie jest w żadnym razie naturalnym sprzymierzeńcem postkomuny - przeciwnie. Nie ma żadnego powodu, aby bronić postkomunistycznych układów czy klik i opowiadać się za restauracją tego, co w III RP było najgorsze. Bartoszewski, ze swoimi poglądami i życiorysem, jest naturalnym sprzymierzeńcem szeroko pojmowanej prawicy, a więc i PiS-u. Tyle że tego sprzymierzeńca Bracia potrafili w sposób wręcz podręcznikowy do siebie zrazić. Tak samo jak zrazili prawdopodobnie setki tysięcy podobnych mu ludzi.
Kilka dni temu rozmawiałem ze swoimi znajomymi. Młode małżeństwo, on jest radcą prawnym, ona tłumaczką. Widzą, co się dzieje w polityce, ale nie siedzą w tym bardzo głęboko. Pamiętam nasze rozmowy jeszcze z czasów afery Rywina, rządów Millera i Belki. Zgadzaliśmy się wtedy, że brud, który się nagromadził przez poprzednie lata, trzeba co prędzej wymieść. Przed wyborami 2005 roku uznawali, że właściwie nie ma różnicy, czy zagłosuje się na PiS czy PO. Raziła ich nieco napastliwa retoryka Braci, ale tłumaczyli sobie to koniecznościami kampanii wyborczej. Zdaje się - choć tego pewien nie jestem - że nawet podzieli między siebie głosy i jedno oddało swój na Platformę, drugie na PiS.
Dziś mówią inaczej. Oboje pomstują na nieudolność PO, ale zamierzają głosować właśnie na Platformę. Ona waha się nawet nad głosowaniem na lewicę. Starałem się podczas naszej rozmowy wybadać, skąd to nastawienie. Doszedłem do wniosku, że ich oczekiwania wobec państwa się nie zmieniły. Nadal chcą tego samego, czego chcieli ponad dwa lata temu: kraju wolnego od klik, korporacji (tak - co do tego zgadza się nawet on, będąc prawnikiem), przywilejów i korupcji. Innymi słowy - mogliby podpisać się pod sporą częścią haseł PiS. Alergicznie działa na nich jednak forma, w jakiej Bracia sprawują rządy. Nie chodzi tutaj o prymitywne uwagi w rodzaju tego, że prezydent bełkocze. Chodzi przede wszystkim o umiejętność pozbywania się ludzi takich jak właśnie Bartoszewski, o umiejętność zrażania do siebie kolejnych środowisk, o nieudolność, doraźność, dzielenie Polaków na słusznych i niesłusznych, podlizywanie się skrajnym środowiskom, podbijanie bębenka tzw. pokrzywdzonym, obojętność lub wręcz wrogość - choćby tylko retoryczną - wobec klasy średniej. Można powiedzieć, że takie postrzeganie ich rządów nie sięga istoty sprawy. Może i tak, ale przecież w polityce liczy się również wizerunek. Rymkiewiczów jest ułamek promila. Zrażonych i rozczarowanych, takich jak moich znajomych, zapewne kilkanaście procent.
Sądzę, że takie same odczucia zdecydowały w przypadku Bartoszewskiego. Nie treść, ale forma, przy czym - co trzeba bardzo mocno podkreślić - forma przechodzi tutaj w treść. Nie da się rządzić w takiej formie, w jakiej robi to PiS, bez wpływu formy tych rządów na jakość życia politycznego.
Jeżeli wczoraj na konwencji PO Władysław Bartoszewski wpisał się w ton Stefana Niesiołowskiego, to mądry zwolennik PiS, zamiast karnie szukać sposobów na zdezawuowanie postaci profesora, powinien sobie postawić pytanie, co się takiego stało, że Prawo i Sprawiedliwość ma tę postać przeciwko sobie.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka