Nie sądziłem, że coś mnie jeszcze może w tej kampanii zaskoczyć. Pewnie jak większość komentujących w Salonie24, stawiałem na druzgocące zwycięstwo Kaczyńskiego.
Okazuje się jednak, że polska polityka jest kompletnie nieprzewidywalna: z wizerunkowego punktu widzenia Tusk wygrał, moim zdaniem w oczywisty sposób. Oglądałem debatę z notatnikiem w ręku i notowałem mocniejsze i słabsze punkty obu panów, starając się nie analizować treści, a tylko patrzeć na formę. W miarę, jak mijały minuty, opadała mi szczęka. Jarosław Kaczyński był cieniem samego siebie z debaty z Kwaśniewskim. Jakiś podenerwowany, nieuporządkowany czy wręcz chaotyczny, ze słabym refleksem, bez ciętych ripost, sztywny. Za to Tusk był rozluźniony, swobodny, refleks miał lepszy niż zazwyczaj, częściej stać go było na uśmiech. Mówił naturalniej, bez nowomowy, od której nie uciekł Kaczyński. Nie bez znaczenia była też Tuskowa publiczność, znacznie lepsza od swoich konkurentów, której udało się kilka razy wytrącić Kaczyńskiego z rytmu. A sztuka trzymania się w nim mimo nieprzychylnej publiczności to też ważna rzecz.
Najwyraźniej Tusk wygrał część gospodarczą debaty. Kaczyński już w pierwszej rundzie udzielił kompletnie bzdurnej odpowiedzi - inaczej tego nazwać nie można. Na pytanie, jak sprawić, żeby ludziom w Polsce dobrze się działo, odpowiedział, że sposób jest jeden: wzrost gospodarczy. To tak, jakby na pytanie, co zrobić, żeby nie chorować, ktoś odpowiedział, że sposób jest jeden: być zdrowym. Wzrost gospodarczy jest skutkiem dobrej polityki, a nie narzędziem, które można w dowolnym momencie przywołać.
Tusk miał dobry greps z trzema milionami mieszkań i mieszkaniami po trzy miliony. Zagiął Kaczyńskiego na cenach produktów. Dobrze trafił z tym, że skoro wzrost nakładów na służbę zdrowia jest tak wysoki, to czemu jest tak źle. Kaczyński został wyśmiany - i słusznie - za stwierdzenie, że tolerowanie demonstracji pielęgniarek pod KPRM jest dowodem otwartości rządu. Sztabowiec, który podpowiedział mu tak komiczne stwierdzenie, powinien natychmiast wylecieć na bruk. Tusk trafił celnie z porównaniem reakcji rządu na protest górników z reakcją na protest pielęgniarek.
W II części Kaczyński trafił celnie z pytaniem, czy Karta Praw gwarantuje sama z siebie dobre życie, ale nie wyeksponował zbytnio tego oczywistego idiotyzmu w ustach Tuska.
Kaczyński przegrał wymianę zdań w sprawie procesu o stwierdzenie, dotyczące KRUS-u w programie PO i to była jedna z najdotkliwszych porażek w tej debacie.
Dla mnie osobiście - ale to już ocena ściśle subiektywna, wynikająca z moich poglądów - wyjątkowo odstręczająca była tyrada premiera o wstrętnych liberałach, co to chcą krzywdzić biednych i im zabierać, i dawać bogatym". To była demagogia już nawet nie do kwadratu, ale do sześcianu. Ale, powtarzam, to kwestia moich poglądów, może z punktu widzenia widzów był to trafny cios, nie umiem ocenić.
Potem Tusk dobrze wypunktował Kaczyńskiego za rzekome korzyści, jakie przypadły nam za iracką misję. Kaczyński tonął tu w ogólnikach i frazesach o koniecznym sojuszu. Tusk powiedział o konkretach, które przemawiają do ludzi: wizy, kontrakty. Wobec nastrojów opinii publicznej w sprawie zagranicznych misji, ciosy Tuska były bardzo celne.
Nie potrafię powiedzieć, jak wypadło starcie w sprawie dyplomacji i Fotygi. Przywołanie przez Tuska „dyplomatołków" za Bartoszewskim uważam za pójście na łatwiznę. Nie wyjaśniało to niczego, było czystym argumentem z autorytetu, który to sposób argumentacji JK wielokrotnie - słusznie - krytykował. Być może jednak Tusk ten chwyt erystyczny dobrze ograł, nie umiem do końca ocenić.
W III części także górował Tusk, choć może najmniej wyraźnie. Celne było stwierdzenie, że on po polskich drogach jeździ jako kierowca (choć warto by było sprawdzić, jak jest naprawdę; faktem jest jednak, że Tusk prowadzi auto w przeciwieństwie do Kaczyńskiego). Dobry był strzał z 300 mln wydanymi na dwie kancelarie - JK jakoś kompletnie nie był w stanie tego ciosu zbić. A Tusk trzymał się sprawy bardzo konsekwentnie.
Bardzo dobre było zestawienie liczby konferencji Ziobry z liczbą afer, wykrytych przez CBA (choć znów - zabrakło tu konkretu, a kto wie, co by się okazało, gdyby to sprawdzić).
Kompletnym nieporozumieniem i, moim zdaniem, strzałem w stopę było stwierdzenie Kaczyńskiego, że kto nie popiera Ziobry i Kamińskiego, ten popiera korupcję.
Dobry byłby strzał Kaczyńskiego w sprawie immunitetów Dzikowskiego i Ostrowskiej, gdyby nie to, że Tusk gładko prześlizgnął się nad tym pytaniem, całkowicie unikając odpowiedzi. I przeszedł do ataku, celnego, mówiąc, że JK najpierw wyniósł na szczyty ludzi złej reputacji, aby potem ich tryumfalnie pokazać jako dowody walki z korupcją. Czemu JK lepiej nie ograł swojego pytania - nie mam pojęcia.
JK wyszedł wtedy z cytatem z „Przekroju", gdzie DT miał powiedzieć, iż mówienie prawdy nie jest w tym zawodzie cnotą. Powiedział, że Tusk wciąż kłamie, ale nie poparł tego żadnym przykładem i to był błąd. Dobry był strzał Kaczyńskiego z koalicją PO-LiD w Warszawie.
Zagadkowa była anegdota ze spotkaniem Tuska z Kaczyńskim w windzie sejmowej na początku lat 90. i jego pistoletem. Czy to prawda? Mogę powiedzieć tyle, że słyszałem tę opowieść od Tuska już dawno temu, czyli nie była przygotowana na użytek tej debaty.
W podsumowaniu znów Tusk był lepszy. Mówił oczywiście banały, ale znacznie ładniej opakowane. Skończył ładnym stwierdzeniem, że „zbudujemy ojczyznę, w której nawet pan prezes będzie się dobrze czuć".
***
Nie wiem, co się stało z Kaczyńskim. Tusk był znakomicie przygotowany, ale był też silny słabością przeciwnika. Gdyby Kaczyński był w takiej formie, jak w starciu z Kwaśniewskim, Tusk mógłby ledwo zremisować, a pewnie by przegrał. Czy JK miał słabszy dzień? Czy sztabowcy pokpili sprawę? Czy coś wyprowadziło go z równowagi? Może przegrany proces, ledwie kilkadziesiąt minut przed programem?
Oczywiście merytorycznie w debacie znów nic nie było. Obaj panowie przywoływali to tu, to tam jakieś dane, ale gdyby to rozłożyć na czynniki pierwsze, niewiele by się ostało. Jak słusznie zwracano mi uwagę po poprzedniej debacie, liczy się wrażenie. Tym razem wyraźnie lepsze robił lider Platformy. Ale czy skaptował sobie sympatię nieprzekonanych lub czy kogoś z nich przekonał do siebie jego rywal?
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka