Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
127
BLOG

Trafił Tusk na Kwaśniewskiego

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 81

Debatę Kwaśniewski-Tusk oglądałem tym razem we Wrocławiu (kolejna promocja książki) w bardzo zacnym towarzystwie. Moi współoglądacze byli zgodni: Tusk wypadł znacznie słabiej niż poprzednio. Wynik: remis ze wskazaniem na Kwaśniewskiego.

W części gospodarczej Tusk próbował z początku zajść Kwaśniewskiego z lewej strony, co było całkowicie chybionym manewrem. Na pytanie o to, jak państwo może zrekompensować pracodawcom konieczność wypłacania wyższych pensji pracobiorcom, Tusk zaczął wywód kompletnie nie na temat o tym, że najważniejsze są pensje dla budżetówki, bo ta mało zarabia. W jego ustach brzmiało to niewiarygodnie. Widać było, że chce się zamienić z Kwaśniewskim miejscami, ale takie zamiany na ogół nie wychodzą. Ta była kompletnie sztuczna, a na pytanie Tusk nie odpowiedział. Kwaśniewski zresztą także nie, ale w jego przypadku nie było dysonansu.

Potem nastąpiła pierwsza wpadka Tuska, gdy powiedział, że Kwaśniewski był w SLD. Kwas odparował, że nigdy nie był w Sojuszu, na co Tusk próbował się niezdarnie ratować, mówiąc: „To ciekawa wiadomość, że nie miał pan nic wspólnego z SLD". „Mieć coś wspólnego" a „być w", czyli być członkiem, to jednak dwie różne sprawy. Tusk lekcji nie odrobił.

Kolejna wpadka Tuska nastąpiła niedługo potem, gdy nie był w stanie odpowiedzieć Kwaśniewskiemu na pytanie o kształt podatków w Irlandii, wizytą w której Tusk tak się chwalił. Tu sztabowcy Tuska wyraźnie dali ciała, bo takie akurat pytanie było naprawdę nietrudno przewidzieć.

Wcześniej Tusk chciał powtórzyć manewr, jaki z sukcesem wykonał z Kaczyńskim. Premiera zapytał o to, o ile zdrożały podstawowe artykuły żywnościowe. Kwaśniewskiego spytał natomiast, jakie są etapy założenia małej firmy. Tego oczywiście nie wie nikt, kto takiej firmy nie zakładał albo nie zajmuje się tym zawodowo. Nie wiedział też tego Kwaśniewski i przyznał to całkiem szczerze i rozsądnie, stwierdzając, że jest politykiem i to na polityce się zna, a nie na zakładaniu firm. I strzelił Tuska bardzo boleśnie, mówiąc: „Ja mogę panu powiedzieć, krok po kroku, jak się zostaje prezydentem". Musiało zaboleć.

Jeszcze wcześniej Kwas wymierzył równie bolesny cios, gdy była mowa o podatku liniowym. Oznajmił mianowicie Tuskowi, że na takim rozwiązaniu „pana kolega Jan Krzysztof Bielecki zyska rocznie ponad 700 tys. zł".

Ostatnie pytanie w tej części, o zapobieżenie wzrostowi cen po przyjęciu euro, obaj panowie zremisowali, i obaj równie zgrabnie uniknęli odpowiedzi. Tu jednak nie było wątpliwości: w części gospodarczej wyraźną przewagę miał były prezydent.

Druga część - zagranica - była już bardziej wyrównana. Na pierwsze pytanie - czym jest dla pana honor, godność - obaj panowie odpowiedzieli frazesami, obaj zgrabnie, ale zgrabniej, jak sądzę, Tusk.

Dalej było ciekawe starcie: kto popierał wysłanie wojsk do Iraku i kto co w zamian obiecywał, kto wywalczył Niceę i jaki ma do niej dzisiaj stosunek. W tym meczu nie dostrzegłem wyraźnego zwycięzcy. Tusk zadał następnie dobry cios, który można streścić w zdaniu, wypowiedzianym do Kwaśniewskiego: „Niech pan tak nie mówi o przeszłości, bo akurat przeszłość to nie jest pana mocna strona".

Reszta dyskusji w tej części nie obfitowała w fajerwerki, ale Kwaśniewski nie dał się w żadnym momencie zapędzić Tuskowi w kozi róg. Tusk także nie poległ, ale na pewno nie dominował.

W części krajowej Tusk jak mógł, mimo konsekwencji Doroty Gawryluk, unikał odpowiedzi na pytanie o to, jak wytłumaczyłbym swoim wyborcom koalicję z LiD-em. Kto się takiej koalicji boi i dla kogo spośród wyborców PO ona byłaby problemem, tego wykręty Tuska musiały zaniepokoić. Chyba że pocieszyłby się odpowiedzią Kwaśniewskiego, który po prostu oznajmił, że nie widzi możliwości takiej koalicji.

W dalszym ciągu Kwas usiłował wykpić Tuska za jego chęć (lub przynajmniej oficjalnie zgłoszoną prośbę) debatowania ze słuchaczami Radia Maryja. Tusk dobrze odbił piłeczkę, stwierdzając, że były prezydent musiał się przejęzyczyć, przecież nie mógł uznać, że jakaś grupa Polaków nie jest warta rozmowy z nimi.

Potem Tusk dostał kolejną mocną fangę, gdy Kwaśniewski odczytał mu z oryginalnego programu PO słowa o prywatyzacji służby zdrowia. Tusk się zaplątał - takie są skutki wycofywania się rakiem z powodów czysto koniunkturalnych z zasadniczych propozycji programowych, które się kiedyś zaprezentowało.

Później jednak sam Kwaśniewski otarł się o groteskę, gdy zaczął całkiem na serio wywodzić, że ujawnienie afery Rywina i afery starachowickiej było zasługą SLD, które pierwsze zaczęło się samo oczyszczać, bo przecież to za rządów SLD te sprawy były badane przez komisje, prokuraturę i sąd. Tusk przeszedł do ataku i przywołał słynne taśmy Oleksego. Kwaśniewski próbował ripostować, że Oleksy nie był dla Tuska autorytetem w żadnej sprawie, a w tej akurat tak, ale był już nieco pogubiony.

Kwas próbował oskarżyć Platformę o budowanie IV RP wspólnie z PiS, przywołując m.in. wspólne z tą partią głosowanie za powołaniem CBA, ale Tusk sprytnie się wykręcił, wyciągając spisy wspólnych głosowań PiS i SLD. Był to oczywiście chwyt grubymi nićmi szyty, bo nie mieliśmy pojęcia, o co w tych głosowaniach chodziło - może akurat o coś sensownego - ale przecież nie o to w tej debacie chodziło, żeby się rozwodzić nad jakimiś merytorycznymi szczegółami. Tusk kontratakował bardzo skutecznie, pokazując, że komisja ds. Rywina działała wbrew lewicy, a jednego z bohaterów afery starachowickiej sam Kwaśniewski ułaskawił. Ale tu popełnił jeden z najpoważniejszych błędów tej debaty: stwierdził, że Kwaśniewski nie znalazł natomiast czasu i ochoty, aby ułaskawić rzeczywistego bohatera sprawy, przedstawionej w „Długu" Krzysztofa Krauzego. Kwaśniewski oznajmił na to, że owszem, znalazł i ułaskawił. Tusk zaczął mówić, że sam rozmawiał z tym człowiekiem, który przyszedł do niego po wyjściu z więzienia. Kwaśniewski spytał na to: „A jak pan myśli, jak on stamtąd wyszedł?". Tusk miał w tym momencie bardzo głupią minę. Zamilkł. Ten wątek nie był zapewne wyćwiczony ze sztabowcami, szef PO poszedł na żywioł, własną pamięć i instynkt i pięknie się wkopał.

Mniej więcej w tym momencie doszło też między oboma dyskutującymi do czegoś na kształt pysków, przy czym żadnego z nich nie można było zrozumieć, bo mówili naraz, a Dorota Gawryluk nie była w stanie zapanować nad sytuacją. Może jednak lepsza ta dynamika niż sztywność poprzednich dwóch debat.

W ostatnim pytaniu - jak rozliczać przeszłość - Kwaśniewski poszedł na całość, mówiąc o potrzebie likwidacji IPN. Tusk starał się zająć wypośrodkowane, rozsądne, ale zarazem stanowcze stanowisko, co chyba mu się udało.

W podsumowaniu Tusk zdecydowanie wygrał. Odrobił dobrze lekcję socjotechniki, ponieważ zwrócił się nie do Kwaśniewskiego, ale wprost do publiczności, i to tej przed telewizorami, patrząc prosto w kamerę. To był pierwszy taki gest podczas wszystkich trzech spotkań przedwyborczych. Nieważne, co Tusk mówił - a były to typowo wyborcze frazesy - ważne, że przemawiał z ekranu wprost do Zwykłego Polaka. Taka elementarna sprawa, a żaden z trzech liderów wcześniej tego nie zrobił.

Podsumowując: w pierwszej rundzie wygrał wyraźnie Kwaśniewski, w pozostałych był remis. Przegrana Tuska nie była wyraźna, ale jednak była - zwłaszcza w kontekście spektakularnego, wygranego pojedynku z Kaczyńskim. Po pierwsze - Kwas był przygotowany o niebo lepiej niż premier. Po drugie - Tusk próbował ogrywać sposoby wykorzystane ledwie kilka dni wcześniej, a to nigdy nie wychodzi dobrze. Po trzecie - Tusk popełnił w kilku miejscach spektakularne błędy. Nawet jeśli dotyczyły detali, to można było odnieść wrażenie, że lider PO jest nieprzygotowany do dyskusji. Kwaśniewski nie zaliczył żadnej takiej wpadki. Być może Tusk nie potrafił skutecznie zastawić na niego pułapki.

Czy wynik debaty będzie dla Platformy kłopotem? Może się tak stać, skoro większość dynamicznego przyrostu poparcia stała się kosztem LiD-u. Pokażą to najbliższe dni.

 

I jeszcze parę słów o prowadzących. Nie sprawdzili się, choć nie chodzi tutaj o jakieś wielkie lapsusy. Roman Młodkowski był merytoryczny, ale trochę się gubił i mówił o wiele zbyt rozwlekle.

Krzyśka Skowrońskiego chwaliłem za występ podczas pierwszej debaty. Tym razem zwiódł. Nie rozumiem, dlaczego dostał część o sprawach międzynarodowych, na których kompletnie się nie zna. Nieoczekiwanie wszedł w niepotrzebną polemikę z Kwaśniewskim, a jego pytanie o to, co się obu panom nie podoba w polityce zagranicznej obecnego rządu, w którym to wymienił stosunkowo mało sporne projekty, było skrajnie tendencyjne. Zaprezentował się w tej debacie jako adwokat nieobecnego PiS-u.

Dorota Gawryluk zachowała większą wstrzemięźliwość, ale także wdawała się w krótkie polemiki, a na dodatek nie potrafiła zapanować nad temperamentami obu dyskutantów.

P.S. Wiele osób zwraca uwagę, że przed Tuskiem wprost do ludzi zwrócił się już Kaczyński w pierwszej debacie. Istotnie, tamten fragment wyleciał mi z głowy, macie Państwo rację. Być może nie zapamiętałem go, bo Kaczyński był mniej przekonujący lub mniej wyrazisty? Tak czy owak, nie była to z mojej strony żadna próba manipulacji, ani tym bardziej kłamstwo, jak napisał pewien bloger, którego nie chcę tu raczej widzieć.  

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj81 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (81)

Inne tematy w dziale Polityka