Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
136
BLOG

Teatrzyk i melodramacik

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 108

Od paru dni nie było mnie w Salonie. Koniec kampanii okazał się dla mnie tak pracowity, że trudno było znaleźć czas, mimo że mnóstwo się działo. Teraz mam niemal ostatni moment, aby stracić okazję, żeby siedzieć cicho, więc muszę skorzystać. Siłą rzeczy będzie o wydarzeniach z paru ostatnich dni.

Chamówa - bo trudno to inaczej nazwać - jaką odstawił Mariusz Kamiński, pokazując pięć dni przed wyborami taśmy z posłanką Sawicką, postawiła mnie w trudnej sytuacji. Z moimi poglądami na tę sprawę, na funkcjonowanie CBA i na walkę z korupcją znowu znalazłem się gdzieś na ziemi niczyjej, pomiędzy dwoma nawalającymi się już bez żadnego pardonu obozami.

Żeby to wszystko jakoś uporządkować, najpierw moje zarzuty wobec Kamińskiego (podkreślam: wobec Kamińskiego, nie CBA, bo CBA jest trochę jak pistolet - po prostu narzędzie, którego można używać w dobrym albo złym celu). Że ujawnienie taśm było chwytem przedwyborczym, trudno mieć wątpliwości. Znam na pamięć argumentację, którą można ująć krótko w haśle „nigdy nie ma dobrego momentu". Jest w tym trochę racji. Ale nawet moi koledzy publicyści, którzy w swoich tekstach lub komentarzach generalnie rząd wspierają, mówią to teraz bez szczególnego przekonania. Są jednak momenty złe i bardzo złe. Ten był bardzo zły.

Kamiński żadnych taśm ujawniać nie musiał. Nie miało to najmniejszego związku z przebiegiem śledztwa, a żaden sposób nie posuwało go do przodu ani w gruncie rzeczy nie dawało opinii publicznej żadnej nowej informacji, ponieważ o zatrzymaniu posłanki było wiadomo; było także wiadomo, o co jest oskarżana. Wyjaśnienia Kamińskiego były po prostu śmieszne. Pierwsze brzmiało, że musiał bronić honoru swoich funkcjonariuszy. Otóż dla szefa służby specjalnej nie jakiś honor funkcjonariuszy powinien być ważny, ale skuteczność działania i odsunięcie podejrzeń o upolitycznienie podległej mu organizacji. I to Kamiński - co jest już szczególnie zabawne, a zarazem bezczelne - podaje jako drugi motyw konferencji. Zaiste, trzeba uprawiać w praktyce marksistowską dialektykę, żeby tłumaczyć, iż robi się konferencję w momencie, gdy każde, najmniejsze działanie ma swój kontekst i znaczenie polityczne, po to, aby tego uniknąć oskarżenia o upolitycznianie służby.

Na pytanie, kiedy w takim razie pokazywać takie taśmy, mam odpowiedź: najlepiej nigdy. Ponieważ istotą działania CBA ma nie być organizowanie konferencji prasowych, ale dostarczanie dobrego materiału dowodowego, tak aby skorumpowany urzędnik czy polityk poległ przed sądem. I świadectwem zwycięstwa CBA oraz dobrej roboty ma być prawomocny wyrok. Wtedy nie miałbym nic przeciwko konferencji szefa służby. W obecnych okolicznościach wystarczyłby prasowy komunikat.

Zaś tydzień przed wyborami jest najmniej odpowiednim czasem na wszelkie tego typu spektakle. Zakładając oczywiście, że ktoś ma czyste intencje. Jeśli ich nie ma, to teraz jest moment najlepszy.

Porównajmy sobie występ Kamińskiego z decyzją Kurtyki o nieujawnianiu informacji, dotyczących kandydujących polityków. Ja tej decyzji nie pochwalałem (napisałem o tym zresztą w mojej gazecie). Uważałem, że wyborcy mają prawo znać prawdę przed dokonaniem wyboru. I choć w tamtym przypadku przedstawienie informacji było o wiele bardziej zasadne, prezes IPN zdecydował, że tego nie zrobi, żeby swojej firmy nie mieszać do wyborczej walki. Kamiński - choć pokazanie taśm nie wnosiło w gruncie rzeczy nic nowego - zachował się dokładnie odwrotnie.

W ten sposób, działając w imię partyjnego interesu, wyrządził największą krzywdę własnej firmie i samej idei walki z korupcją. Sprawa była szyta tak grubymi nićmi, że można założyć, iż wielu ludzi, którzy mogli w CBA pokładać jakieś nadzieje, zniechęci się do dostarczania mu jakichkolwiek informacji, bo uzna, że upartyjnionej instytucji wspierać nie warto. A nuż ten, na kogo będą chcieli donieść, jest jakoś powiązany z PiS i to oni oberwą, a nie on?

Wiem, że w Platformie powstał pomysł, aby po ewentualnie wygranych wyborach pozostawić Mariusza Kamińskiego na stanowisku, pozwalając mu na niezależne działanie. Ten pomysł w tym momencie staje się oczywiście nieaktualny. Dla mnie Kamiński stracił wszelkie kwalifikacje do kierowania tą instytucją.

Ale sprawa nie jest taka jednoznaczna. Przy kilku okazjach - i teraz, i wcześniej - broniłem prawa CBA do organizowania prowokacji. I nadal uważam, że prowokacja jest dopuszczalną i skuteczną bronią w walce z korupcją, zwłaszcza przy takim jej poziomie, jaki mamy w kraju. Stosuje się ją w wielu krajach i organizacjach, żeby testować uczciwość urzędników, policjantów, polityków. Dla mnie sprawa jest jasna: uczciwy człowiek nie ma się czego bać. W nowojorskiej policji komputer losuje numery odznak policjantów, którzy mają zostać poddani testowi przez wydział spraw wewnętrznych i trafić może nawet na komendanta. Nikt nie ma o to pretensji.

Ale jeśli przyznajemy służbie prawo do prowokacji, to trzeba zarazem zadbać o gwarancje uczciwości samej instytucji i dobrą kontrolę procedur. Oraz postawić pytanie o granice prowokacji. Pytanie to brzmi: kto może być poddawany wyrywkowym testom i do jakiego stopnia służba może sama kreować korupcyjne sytuacje. CBA jest umocowane w taki sposób, że aż prosi się, żeby traktować je jako wygodne narzędzie wspierania walki politycznej. Obawiam się, że poczynania Kamińskiego i używanie CBA jako medialnego atutu sprawi, że przy następnej władzy walka z korupcją będzie o wiele trudniejsza. Dziecko zostanie po prostu wylane z kąpielą. Sprawa Sawickiej spowoduje, że sama instytucja prowokacji - powtarzam, moim zdaniem dopuszczalna i potrzebna - będzie na cenzurowanym. I to właśnie Kamińskiemu i Kaczyńskiemu będziemy mogli za to dziękować.

Miałem już przedsmak ataku, jaki czeka CBA i stosowane przez nie metody antykorupcyjne po wyborach, gdyby wygrała inna opcja niż obecnie. Dwa dni temu w Tok FM znalazłem się w roli jedynego obrońcy tej instytucji, m.in. przed nazywaniem jej policją polityczną. Z lewej (w sensie fizycznym, nie politycznym - po prostu siedział po mojej lewej) nacierał na mnie Wojciech Mazowiecki, z prawej - Waldemar Kuczyński. CBA było dla nich rozsadnikiem zła, policją polityczną, wstępem do dyktatury. Ja starałem się apelować o zdrowy rozsądek. Raczej bez skutku.

Byłem przeciwny powoływaniu CBA i nadal uważam, że w normalnych warunkach jest to służba niepotrzebna. Dziś jednak, skoro już istnieje, poddałbym ją reformie, bez mechanicznego wycinania pracujących tam obecnie ludzi, i pozostawił, dając czas na pokazanie, że potrafi być naprawdę skuteczna. Nie bez znaczenia powinien tu być normalny, ekonomiczny rachunek zysków i strat: CBA musiałoby wykazać w ciągu kilku lat, że dzięki niemu państwo więcej zyskuje niż wydaje na jego utrzymanie.

Ale takie, jak sądzę rozsądne, podejście staje się skrajnie niepopularne. Logika wojny totalnej sięgnęła także tego rejonu.

Jest jeszcze jeden wątpliwy aspekt sprawy, któremu samo CBA zaprzecza: jeśli faktycznie było tak, że agent Biura flirtował z Sawicką i grał jej uczuciami, naiwnością, może nawet czystą głupotą, to takiej walki z korupcją ja nie chcę. Nie widzę innego sposobu wyjaśnienia tej sprawy niż komisja śledcza.

O tym, że cała sprawa miała być wykorzystana w kampanii i nie jest oczywiście żadnym przypadkiem, świadczą dodatkowo słowa Joachima Brudzińskiego i samego premiera, którzy - opisując sytuację, zastosowali klasyczny chwyt erystyczny, oparty na zasadzie pars pro toto. Zaczęli mianowicie głosić, że posłanka Sawicka i poseł Picheta to to samo co cała Platforma. Takie stwierdzenie jest w oczywisty sposób nieuprawnione. Do tego pan prezydent zastosował swoją ulubioną metodę „wiem, ale nie powiem", oznajmiając, że zasadne byłoby odebranie immunitetu kilku wysoko postawionym ludziom z PO. O co i o kogo chodzi - nie wiemy, ale słowo padło.

A teraz druga strona medalu: na teatrzyk Mariusza Kamińskiego posłanka Sawicka odpowiedziała swoim teatrzykiem w formie melodramatu. Bardzo wzruszające było jej wystąpienie w Sejmie. Nie bardzo jednak rozumiem, co miała na myśli, twierdząc, że chciała dobrze. To znaczy - chciała dobrze wziąć łapówkę i skręcić lody? Co ma do tego Katyń i dziadek pani poseł?

W jutrzejszym „Fakcie" wywiad z Donaldem Tuskiem. Polecam szczególnie fragment, w którym pytamy lidera Platformy, czy nie niepokoi go i nie dręczy, że Sawicka mówiła o jakimś „macherze". Odpowiedź, jaką usłyszeliśmy, to nie jest to, co chciałbym usłyszeć od człowieka, który dba o czystość we własnych szeregach.

Nie wiem, czy wystąpienie w Sejmie było pomysłem samej Sawickiej. Podejrzewam, że nie. Jeżeli ktoś ją do tego popchnął, to musiał to zrobić z pełną cyniczną świadomością stanu, w jakim się znajduje. A prawda jest taka, że swoimi słowami i tłumaczeniami pani poseł wkopała się jeszcze bardziej. Dla mnie sprawa jest tutaj prosta: wzięła kasę czy nie? Wzięła. Koniec, kropka.

Cała ta sytuacja ma także pewien komiczny akcent. Jest nim mianowicie fakt, że CBA wręczyło Sawickiej 50 tysięcy i nie może ich teraz odzyskać. Zaiste, niezwykle profesjonalna to służba, która pakuje skorumpowanemu politykowi do kieszeni 50 kawałków z pieniędzy podatników, po czym jedyne, co może zrobić, to apelować o ich zwrot.

PiS, wysuwając na pierwszą linię Kamińskiego z jego filmem, sporo ryzykował. To mógł być skuteczny chwyt, ale mógł też wywrzeć skutek przeciwny, zwłaszcza że był szyty bardzo, ale to bardzo grubymi nićmi. Jeśli wierzyć sondażom, PiS na tym nie zyskał. Czy stracił, nie jestem pewien, ale nic nie zarobił.

Na marginesie przemknęła informacja, że to sztabowcy PiS podsunęli sztabowcom LiD-u pomysł, żeby przepytać Tuska z kwestii prywatyzacji służby zdrowia. Jeśli tak było w istocie, PiS traci dla mnie resztki wiarygodności jako partia, chcąca walczyć z postkomuną. Jarosław Kaczyński najwyraźniej poczuł się doktorem Faustem: sprzymierzyć się można nawet z diabłem, byle dokopać groźnemu rywalowi. W tej sytuacji wszystkie świadectwa antykomunistycznej moralności, jakie kiedykolwiek wystawiał premier, mogą posłużyć tylko do jednego celu, wiecie, jakiego.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj108 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (108)

Inne tematy w dziale Polityka