Zachowanie Jarosława Kaczyńskiego po wyborach nastawiło mnie do niego w taki sposób, że po jego sejmowym wystąpieniu spodziewałem się wszystkiego najgorszego: agresji, nawiązań do „układu" i „wielkiej manipulacji", ataków na PO i jej lidera. Myliłem się. Gdy prezes PiS przemawiał, miałem w głowie cały czas jedną myśl: czy nie można było wcześniej rozmawiać w takim tonie?
Jarosław Kaczyński mówił jak nie on. Słuchałem go z prawdziwą przyjemnością i coraz większym zdziwieniem kontrastem pomiędzy niedawną napastliwością i małostkowością, a tym wystąpieniem rasowego, godnego szacunku polityka. Takie wystąpienie mógłby z powodzeniem wygłosić ustępujący brytyjski premier: spokojne, merytoryczne, bez złośliwości, eleganckie w formie także wobec oponentów. W taki sposób odchodzący szef rządu powinien mówić do swoich następców o tym, co uważa za absolutnie najważniejsze.
Rzecz jasna, z wygłoszonymi ocenami można było się zgadzać lub nie. Znaczenie CBA, stosunek do Stanów Zjednoczonych czy złe skutki wprowadzenia euro to kwestie dyskusyjne. Rzecz jednak w tym, jak JK o nich mówił. Bez zacietrzewienia, rzeczowo, rozsądnie. Zaś w kwestii bezpieczeństwa energetycznego mało kto spośród słuchających - jak sądzę - nie zgodziłby się z byłym premierem.
No i na koniec ładny gest - życzenia powodzenia dla nowego rządu. Nie szkodzi, że z zastrzeżeniem, iż to dlatego, że dobrze życzy Polsce. Z jakiego innego powodu lider opozycji mógłby życzyć powodzenia rządowi?
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej nie rozumiem. Dzisiaj JarKacz pokazał twarz, o której pokazanie prosiło go tak wiele osób. Tak wiele osób zraził do siebie, tak często uderzając w skrajnie odmienne tony. Stracił przez to tylu zwolenników, a być może także parę znanych twarzy ze swojego otoczenia. Jak inaczej mógłby dziś wyglądać PiS, gdyby jego wizerunek nie opierał się na pokrzykiwaniach o ZOMO, zdradzie i hańbie, ale na podejściu, jakie dziś pokazał prezes tej partii.
Chapeaux bas, ale czy naprawdę nie można tak było wcześniej?
***
Obejrzałem następnie prezentację kandydatów na marszałka. Chlebowski opowiadający o Komorowskim - przeciętny. Żal mi się zrobiło dopiero Putry, skądinąd bardzo miłego człowieka, choć może czasem przesadzającego w okazywaniu lojalności szefostwu swojej partii, gdy na mównicę wszedł Marek Kuchciński. Nie wiem, dlaczego w PiS to on wygłasza wiele ważnych wystąpień. Ktoś musi być kompletnie ślepy na jego całkowity brak zdolności oratorskich i perswazyjnych. Dzisiejsza prezentacja Krzysztofa Putry przypomniała mi przemówienie Kuchcińskiego podczas debaty o samorozwiązaniu Sejmu, ale chyba je nawet przebiła. Marek Kuchciński jest najwyraźniej jednym z tych mówców, którzy niezamierzenie osiągają wyjątkowo komiczny efekt, tym większy, im poważniej chcą wypaść.
Rozumiem wymogi politycznego teatru, który kazał PiS-owi przedstawić kontrkandydata na stanowisko marszałka Sejmu, choć było wiadomo od początku, że nie ma on najmniejszych szans. Czy jednak naprawdę zacny Putra musiał się czerwienić z zażenowania, słuchając wywodów Kuchcińskiego?
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka