Zafrapowało mnie niedawne pytanie Sowińca, czy moje publikacje są legalne. Na pewno nie mają Imprimatur. Nie chodziło mu chyba o prawa autorskie SB-ków czy IPN. Przypuszczam więc, że zatroszczył się o samopoczucie osób wymienianych w tekstach - nie zawsze przedstawiam je w dobrym świetle.
Dla zilustrowania problemu najlepiej nadaje się książka Filipa Gańczaka z rozdziałem o Danielu Olbrychskim. Rozdział rozpoczyna wątek wizyty tego aktora na gościnnych występach w Bydgoszczy. Do hotelu zabiera osobę towarzyszącą. Z mojego punktu widzenia – poznania metod SB wobec osób trudnych do zgnojenia - istotne było, że aktora skierowano do pokoju z aparaturą podsłuchową, całonocne nagranie spisano, a użyto je na początku stanu wojennego. Chociaż polecenia przyszły z Warszawy, to realizowali je bydgoscy „fachowcy potrzebni w każdym ustroju” – wymieniłem ich w artykule z maja 2010 r., podając nazwiska i stopnie służbowe.
Natomiast to, co ja uważam za nielegalne, miało miejsce na s. 167 - Gańczak podał pełne dane osobowe, stan cywilny i miejsce zatrudnienia kochanki z hotelu. Jest to osoba całkowicie nieznana, jej tożsamość w ogóle nie jest potrzebna w toku narracji i miała prawo do ochrony prywatności. Natomiast autor uszanował prywatność (w tym przypadku) dwóch bydgoskich funkcjonariuszy i aktora, którego wyczyn w willi na Saskiej Kępie – to przejściowy kłopot zdrowotny. W rozdziale całkowicie pominięto kwestię tożsamości tajnych współpracowników, donoszących na Olbrychskiego: „Mathisa”, „Felliniego”, „Łucji”, „Lizy”, „Atutu”, „Dukata” i „Tess”.
W swoim postępowaniu Gańczak nie jest odosobniony, należy do szkoły, której styl nazywam newsweekowym: znaleźć część dokumentów, użyć ich raczej jako pretekstu niż tematu do rozmowy i w publikacji położyć nacisk na dzisiejszy punkt widzenia, co jest nie do przyjęcia z historycznego punktu widzenia.
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura