Marek Mądrzak Marek Mądrzak
527
BLOG

Dyrektor "P" - egzemplarz okazowy i prototypowy

Marek Mądrzak Marek Mądrzak Kultura Obserwuj notkę 0

 

Wczoraj zaprezentowałem dwóch członków klubu „złotej 20” rządzącej IPN, a dzisiaj sylwetka  zupełnie innego ginącego gatunku – dyrektora z zaciągu Kurtyki.

Pan „P” wcześnie rozpoczął działalność na niwie publicznej i za jej pierwszy obiekt obrał sobie robotników kolejowych, których styl pracy oglądał z okien pociągu. Jako student wybrał sobie codzienne przemieszczanie się na trasie Żyrardów-Warszawa, być może sprzyja to oczytaniu. Jednak robotnicy źle zrozumieli jego okrzyki zachęcające do pracy i miał szczęście, że pociąg ruszył. Sądzę, że to zdarzenie zainspirowało „P” do wyboru studiów politologicznych – trzeba sobie kimś porządzić. Pierwszy smak niesławy poznał po obronie niepoprawnego politycznie doktoratu. Przed pochłonięciem go przez jałowość polskiej humanistyki uratowało go zatrudnienie w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego. Ambicje „P” sięgały dalej, o czym świadczą skandaliczne wydarzenia wokół jego wizyt w IPN. Siła przebicia sędziego Nizieńskiego spowodowała, że doszło do niespotykanej gdzie indziej praktyki. Pracownicy kierowanej przez niego instytucji zastępowali pracowników IPN przy najprostszych pracach związanych z prowadzeniem kwerend archiwalnych. W BRIP propagowano pogląd, że archiwiści IPN nie chcą lub nie potrafią wykonywać czynności niezbędnych do wykonania ustawy lustracyjnej. „P”, jeśli nawet nie był motorem tej sytuacji, skwapliwie z niej skorzystał. Mając bezpośredni dostęp do zbiorów SB, zajął się bowiem sprawdzaniem swoich typów do listy 500 osób, które figurują w ewidencji jako współpracownicy czy źródła informacji służb PRL, lecz brak na to innych dowodów. Nazywając rzecz po imieniu, „P” korzystając ze służbowej podkładki BRIP, sprawdzał sobie osoby spoza służbowej listy – jako funkcjonariusz państwowy uprawiał prywatę. Przyłapany na tym procederze został z IPN wywalony. Wyjątkowo skorzystał przy tym z marazmu III RP - w zasadzie powinien utracić dostęp do tajemnicy państwowej. Ta przypadłość dotykała także innych pracowników BRIP, ja wiem przynajmniej o jeszcze jednym, który we Wrocławiu nie potrafił rączek przy sobie utrzymać.

Stratę bezpośredniego kontaktu z materiałami SB „P” powetował sobie z nawiązką po 3 latach. Na nowe stanowisko pracy wprowadził go Prezes Kurtyka, po którego przyjściu zastosowano opcję zerową: dyrektorzy odlecieli, a naczelnikom i kierownikom oświadczono, że nie znają dnia, ani godziny. „P” stanowisko zamienił w mini magazyn dla setki najciekawszych teczek z zasobu IPN. Badacze korzystający z teczek w Czytelni mogli się obejść smakiem. Miał też możliwość ręcznego sterowania kwerendami archiwalnymi, których wyniki wykorzystywał w swoich publikacjach. Zastanych w IPN „robotników kolejowych” odwiedzał na stanowiskach pracy i przeczołgiwał: ile i dlaczego tak długo. Wdrażanie bezsensownych przeprowadzek doprowadziło przynajmniej do jednego wypadku – przewrócenia regału kartotecznego na pracownicę. O patologii podwójnej roli „P” – urzędnika od 8,15, badacza po 16,15 - stało jednak zbyt głośno i zmuszono go do korzystania z teczek na zwykłych zasadach przez zmianę komórki organizacyjnej. Po latającym dyrektorze nikt nie tęsknił.
Zanim do tego doszło „P” wyrobił sobie markę na miarę „IPN to ja”. Najpierw zamachnął się – dosłownie młotkiem – na tablicę pamiątkową Grzegorza Jakubowskiego w Czytelni IPN na ul. Towarowej. Nieskutecznie, bo nosi ona jego imię do dzisiaj. Próbował także upodobnić się stylem ubierania do ministra (wówczas ON) Sikorskiego. Po zwróconej przez podwładną uwagę, iż należy nosić pasek do dwuczęściowego garnituru, ożenił się z nią. W poczuciu przyzwoitości żonę przeniesiono do innej komórki IPN. „P” potrafił swoją władzę użyć w jeszcze inny sposób (politolog!). Gdy trafił do niego wniosek o udostępnienie teczki tajnego współpracownika stołecznej SB pseudonim „Leszek” nie wstydził się zastosować obstrukcję, a po kilku miesiącach odmówić jej udostępnienia. Wyjaśniam, że prywatnie tw „Leszek” to jego wieloletni mentor. W tym samym czasie zwrócił się do niego podwładny z wnioskiem o udzielenie urlopu bezpłatnego – zgodnie z zasadą postępowania drogą służbową. „P” z powodu sezonu urlopowego był wtedy jedyną osobą w komórce do popchnięcia tego wniosku. I znowu obstrukcja - oświadczył, że to w ogóle nie jego sprawa, chociaż w uzasadnieniu pracownik podał, że został wyznaczony na członka Komisji d/s likwidacji WSI. Trudno to inaczej określić niż obstrukcją działań komisji powołanej ustawą, w IPN! Na szczęście urzędowała wtedy jeszcze VicePrezes Dmochowska (przypominam, że ten tydzień ma na tym blogu tło płciowe) i „P” musiał to jakoś przełknąć. Innym przykładem nie dorobienia „P” jako funkcjonariusza państwowego jest sprawa zlekceważenia zawiadomienia o stosowaniu mobbingu, które na kilku stronach zawierało kilkanaście przykładów. „P” w ogóle nie nadał sprawie biegu, a zawiadomienie prawdopodobnie wylądowało w koszu.

Na początku 2010 r. Janusz Kurtyka, przewidując zakończenie Prezesowania w IPN na pierwszej kadencji, dokonał operacji ewakuacyjnej „P” (kryptonimu nie pamiętam) na stanowisko nie rzucające się w oczy. Dzisiaj „P” nie wyżywa się już w zarządzaniu zasobami ludzkimi, lecz wszyscy stykający się z nim i tak muszą uważać. Przykładem pracownicy Czytelni, którym zabrał klucz do szafki nr 17 na 3 miesiące i których pracę na głos obmawia z innymi Czytelnikami.

Przykład „P” jest najbardziej skrajnym z zaciągu kurtykowskiego. O umiejętnościach pozostałych świadczy choćby głośna sprawa budynku centrali IPN i śmiałego wkroczenia na warszawski rynek wynajmu powierzchni biurowych czy setki tysięcy zaległości.

Zapamiętałem, że zakompleksiali Galicjanie przywieźli ze sobą tylko 1 (słownie: jedną) kobietę na stanowisko dyrektorskie w centrali IPN i pozbyli się wcześniej dyrektorujących tam kobiet.

 

Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura