Jak każdy oszołom wszędzie wietrzę spisek i szwindel. Nie ma rzeczy bez drugiego, czasem trzeciego, czy czwartego dna nawet. To ile tych den ma 300 miliardów? Bez wątpienia sporo. Sprawa pierwsza, to pochwalić premiera trzeba za zwycięstwo w Brukseli. Bynajmniej o kasę mi nie chodzi. Prześledźmy, proszę, następującą sekwencję zdarzeń.
W pierwszej kolejności komisarz europejski ds. programowania finansowego i budżetu w Komisji Europejskiej (ufff, długie i łatwo się pomylić) na skrzydłach unijnych wiatrów przyleciał do Polski wesprzeć PO w wyborach. Wsparł 300 mld złotych i, patrząc na wynik wyborów, było to bardzo skuteczne. Obywatelscy platformersi zwarli szeregi i z pieśnią zwycięstwa na ustach po raz drugi skutecznie szturmowali Wiejską.
Potem tenże Lewandowski komisarz niby niechcący, niby półgębkiem uronił, czy może chlapnął, przykrego niusa, że te 300 mld to mrzonka i bzdura jeno. Tutaj nastąpił huraganowy atak mediów niezależnych, te z głównego ścieku fakt odnotowały, wszak bez specjalnego zainteresowania. Czyli było jak zwykle. Donek z prawdą ciut się rozminął, a większość Polaków i tak stwierdziła, że lepszy kłamczuszek premier niż wojna z Rosją.
Na sam koniec okazało się, że 300 mld premier wywalczył. Bo jak nie on, to kto?
Sprytne? Cwane? A jakże! Lewandowski będąc przy korycie dokładnie wiedział, że 300 mld jest realne, potem nieco pościemniał, że se ne da, a na koniec zuch Donek wszystkich wykiwał i tort z euro pokroił. Majstersztyk pijarowy.