Obłok Obłok
145
BLOG

Deifikacja człowieka w kaszkiecie

Obłok Obłok Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Jeżeli wszystko idzie zgodnie z planem, to w chwili, gdy piszę te słowa, samolot z człowiekiem w kaszkiecie utkanym z własnych włosów, ląduje na naszej ziemi. Podobno to chwila dziejowa, tak chcą przynajmniej niektórzy, a mnie zajmuje duperela – misterna fryzura naszego Dostojnego Gościa, czterdziestego piątego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa.

Hmmm… kaszkiet Trumpa nie tyle mnie zajmuje, co jest dla moich oczu dominującym elementem jego fotograficznego czy filmowego wizerunku. Po prostu – rzuca mi się w oczy tak, że reszta twarzy czy szczegóły stroju pozostają w cieniu. Od zarania dziejów władcy starali się (lub musieli) wyróżniać spośród reszty ludu. Mieli paradne stroje i ważne atrybuty – koronę, berło, jabłko królewskie, ekstra włócznię, klawy miecz czy inne duperele. Inni jeszcze, nawet całkiem niedawno, w ubiegły wieku, wkładali na znak swej władzy mundury – jakieś takie byle jakie, bez dystynkcji (albo i z dystynkcjami, jak się mianowali na jakiś stopień wojskowy), ale określające państwowy charakter ich osoby (Hitler, Stalin, Mao).

Nowe czasy, czyli dominacja obrazkowego przekazu informacji, zdawałyby się sprzyjać kontynuacji tej tradycji, ale parszywa zdobycz francuskiej rewolucji - egalite, czyli terror równości wszystkich ze wszystkimi – ostatecznie zdominowała wizerunek medialny władców dnia dzisiejszego. Są zwykłymi garniturowiczami, czasem nawet luzakami bez krawata, ze ze swobodnie rozpiętym kołnierzem koszuli. Ot, takie swojaki z sąsiedztwa, czasem tylko nieco bardziej ceremonialni.

Jednak medialny wizerunek polityka (władcy) jest dalej kształtowany przez dzieła krawców, szewców, fryzjerów czy innych kosmetyczek, którzy pod dyktando specjalistów kształtują oblicze władcy – tak by było bliskie ludowi, a zarazem rozpoznawalne i wywołujące pozytywne emocje.

W niektórych przypadkach dodatkowym atutem dekoracyjnym dla tego wizerunku, szczególnie w amerykańskiej tradycji first lady, jest żona takiej figury. Dla niej także trzeba znaleźć odpowiedni przekaz wizerunkowy – kosmetycznie doskonała lala Kennedy`ego podkreślająca jego męski urok, szara myszka Reaganka, zadzierająca, ku obliczu przemawiającego męża, twarz z wymalowanym wyrazem bezgranicznej ufności w każde wypowiedziane słowo, stonowana matrona Barbara przy konserwatywnym Bushu, czy wyluzowana Obamka, wyzwolona przy mężu z przesądów czy uprzedzeń wszelkiej maści.

Nasz dzisiejszy gość nie jest zawodowym politykiem. Być może dlatego nie poddał się profesjonalnym kreatorom gęby, ufny - jak każdy samorodek – w swoje osobiste walory (które ma potwierdzać jego kontrowersyjna, w obliczu kilu bankructw, kariera zawodowa). Donald Trump wstąpił do polityki jak aktor naturszczyk do filmu – zagrał własnym obliczem i odniósł sukces.

Był i pozostał człowiekiem w kaszkiecie uplecionym z własnych włosów – i chciałoby się powiedzieć, że chwała mu za to, tylko że nic z tego nie wynika. Nic, pustka, zagadka.

O niektórych kontekstach, w które Trump wpisuje się ideologicznie i politycznie pisałem w (trudnej) notce „Konserwatyzm plebejski”, w listopadzie ubiegłego roku, chwilę po elekcji. Od tego czasu w działaniach politycznych Trumpa, mimo objęcia urzędu, nic się nie wyklarowało, ani nie zyskało jednoznacznie zdefiniowanego kierunku. Być może warszawski epizod w jego rozpoczynającej się podróży po Europie coś wyjaśni czy przybliży pod racjonalne interpretacje – jednak tak naprawdę człowiek w kaszkiecie przywozi jedną wielką niewiadomą polityczną.

W tej rzeczywistości śmiesznawe (bo nawet nie śmieszne) są różne dywagacje o znaczeniu hipotetycznych spotkań Trumpa z jakimś Bolkiem czy innym Kaczorem, czy też rozprawy o wadze tego co Trump ewentualnie powie czy nie powie. Skoro już teraz przepięknie spieramy się o znaczenie tego, co jeszcze się nie stało, to co będzie się działo z próbami interpretacji słów które padną? Gestów, które zobaczymy?

Mierzi mnie też czcza gadanina o obowiązkowym kultywowaniu przyjaźni polsko-amerykańskiej. W ogóle „nie kumam” o co tu chodzi. Być może ubiegaliśmy się o jakieś wyrazy tej wydumanej przyjaźni ze strony amerykańskiej, ale tak naprawdę stosunek USA do spraw Polski był zawsze tylko pochodną czy odpryskiem geopolitycznych strategii i układów Waszyngtonu, pod które USA bezwzględnie ustalało los Polski, lub – w najlepszym przypadku – przyznawało nam role pomocniczego narzędzia.

Co więcej – naszych polityków, wszelkiej maści zresztą, opanowało paranoiczne przekonanie, że pogłaskanie kogokolwiek z nich przez amerykańskiego prezydenta jest przepustką do historii i wielkości.

Próby politycznej deifikacji Trumpa są czymś kompromitującym dla polskiej klasy politycznej – bo zawierają w sobie wiernopoddańczą bezradność i zakładają rolę wasala zdającego się na łaskę i polecenia suwerena.

Z telewizora dobiega mnie wyliczanka, ile to najważniejszych dla Polski spraw zależy od stanowiska zajętego przez człowieka w kaszkiecie uplecionym z własnych włosów. Przepraszam – a co w końcu zależy od nas samych?


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka