Przyznam, że gdy przeczytałam dziś rano informację, iż w teatrze Komuna//Warszawa - w sobotę - odbędzie się premiera spektaklu pt. "Sierakowski", to oplułam trochę klawiaturę. Pomyślałam też: znów. Bo całkiem niedawno Sławomir Sierakowski wystąpił w filmie Yael Bartany, o tytule "Mary koszmary", gdzie krzyczał, a następnie schodził... Ten film - zresztą - reprezentowal Polskę, na ostatnim Biennale w Wenecji.
Jednak, anons o spektaklu teatralnym pt. "Sierakowski", to jest dopiero coś. I ma być w nim kształtowane życie osobiste i polityczne tytułowego bohatera /podobno będzie można podpowiadać dalszy ciąg "programu"/, a następnie publiczność będzie mogła powiedzieć: sprawdzam realizację. Może to i racja, boć dokonania przeszłe są takie sobie, a facet wciąż - podobno - dobrze się zapowiada.
Już kilka lat temu usłyszałam wieści, że jest taki młody człowiek, który nazywa się Sławomir Sierakowski, i który może się stać najważniejszą postacią w polskiej polityce. Ba, twierdzono też, że wyrasta na publicystę, miary Adama Michnika, którego kiedyś będzie chciał zastąpić.
Jakoś trudno było mi dać wiarę tym zachwytom, gdy człowieka kojarzyłam tylko z krótkich wypowiedzi w programach publicystycznych, w których żadną specjalną charyzmą, powalającą wiedzą czy wizją polityczną, nie wykazywał się. Postura i uroda były też raczej przeciętne, więc i za amanta nie mógł uchodzić. No, ale cóż, pozory czasami mylą.
Traf chciał, że wierchuszka kwartalnika: "Krytyka Polityczna", którego Sierakowski był założycielem, urządzała spotkanie dyskusyjne, a ja dostałam na nie zaproszenie. No, to się udałam.
Już, gdy wchodziłam do lokalu, w którym spotkanie miało się odbyć, zobaczyłam Sierakowskiego stojącego opodal szatni, odpalającego się, w otoczeniu - wpatrzonego weń, jak w obraz - wianuszka młodych ludzi. Ich GURU, coś im tłumaczył, używając języka - w najlepszym razie - "woźnicy".
Ominęłam to towarzystwo i przeszłam dalej, aby zająć jakieś wygodne miejsce. Spotkałam też dwóch znajomych, w tym i tego, od którego dostałam zaproszenie. Było mi już raźniej, a chłopcy powiedzieli, że jak rewolucjoniści będą "szczelać", to oni mnie własną piersią osłonią.
Zaczęło się. Guru przedstawił siebie, panią Kingę Dunin i jeszcze kilku swoich kolegów. Później przy stole "prezydialnym" rozpoczęła się dyskusja. Dwaj "chłopcy" od Sierakowskiego zaczęli się przekomarzać, coś sensownego można było - chwilami - usłyszeć od pani Dunin, a następnie sam ON zabrał głos i było to kręcenie się w kółko, przeplatane internacjonalistycznymi zwrotami, trochę z innej epoki. Gdy spojrzałam po sali pełnej ludzi, zaskoczona zauważyłam, że prawie wszyscy chłoną jak gąbki, tę "sieczkę", którą nas usiłowano nakarmić. I wtedy pomyślałam, że trzeba ratować się ucieczką, bo już długo tego nie wytrzymam. Był jednak problem, nikt się nie ruszał, a ja chciałam wyjść po angielsku, bez demonstracji. Wreszcie ktoś wstał /to pewnie natura się odezwała, bo później zauważyłam, że wpadł do toalety/, więc ja też to uczyniłam. W szatni odebrałam swój paltocik i szybko wyszłam, tak, żeby nikt mnie nie zatrzymał w ostatniej chwili. Gdy znalazłam się na ulicy, poczułam się uratowana i wolna, ufff.
Nie przekonał mnie Sławomir Sierakowski do swej wielkości, chyba jestem mało podatna na indoktrynację. Ale u innych widziałam symptomy fascynacji nim. Kaszpirowski, czy co?
Dziś znów słyszę, że Sierakowski ma być w przyszłości osobą, która będzie miała największy wpływ na życie polityczne w Polsce. Wystąpił w filmie, spektakl z jego nazwiskiem będzie miał premierę i dalej się dobrze zapowiada. I niech tak zostanie, byle tylko - w ogólnej przestrzeni - nie śpiewano o nim piosenek, jak to bywało na cześć różnych wodzów, bo tego, to już nie da się wytrzymać.
Inne tematy w dziale Polityka