W poniedziałek CIA, a także amerykańskie media, podały informację, że udaremniono zaplanowany i przygotowany przez Al-Kaidę zamach na samolot, który miał lecieć do USA. To, z jakiego kraju - wtedy - było owiane mgiełką tajemnicy.
Dorzuco też newsy, że zamach mógł być przygotowywany w związku z rocznicą śmierci Osamy bin Ladena, a przejęta bomba /w Jemenie/ nie posiadała elementów metalowych, więc mogłaby ujść uwadze kontrolerów na lotnisku.
Dziś - natomiast - usłyszałam, że rzekomy zamachowiec-samobójca współpracował z wywiadem Arabii Saudyjskiej i CIA, oraz, że spokojnie opuścił już Jemen.
I teraz: albo ktoś spalił agenta, który wniknął do Al-Kaidy, albo CIA prowadzi swoją pokrętną grę... Tak czy inaczej sprawa wygląda groteskowo.
Obywatele USA i tak żyją w ciągłym stresie, ponieważ obawiają się zamachów - u siebie i na siebie. A historia z "zamachowcem"-agentem może im jeszcze dołożyć niepokoju. Bo jeśli służby zdejmują swoich, to znaczy, że nie działają całkiem sprawnie.
Czasami nie potrzeba bomby, żeby uderzyć...
Inne tematy w dziale Polityka