Poseł Niesiołowski odmówił - pod Sejmem - wywiadu Ewie Stankiewicz. Ta jednak nie ustępowała, więc poseł wyszedł z nerwów i kazał jej iść do PiS, do swoich. Ona jednak dalej "napierała" i wtedy Niesiołowski chwycił za kamerę, którą ekipa Stankiewicz go filmowała i próbował uniemożliwić kamerowanie swojej osoby.
Głupio zachował się poseł Niesiołowski. Powinien był zignorować Ewę Stankiewicz, ewentualnie wziąć ją kpiną. A tak zrobił dokładnie to, czego od niego oczekiwała, bo przecież chodziło o sprowokowanie raptusa.
Ewa Stankiewicz mogła być dokumentalistką, a stała się propagandystką PiS, ściśle współpracującą z Janem Pospieszalskim i Tomaszem Sakiewiczem. Pod jej pieczą pozostawiono - w Warszawie - namiot tzw. Solidarnych, którzy za cel postawili sobie odsunięcie od władzy obecnie rządzących i przywrócenie wiodącej roli Jarosławowi Kaczyńskiemu /nawet, gdyby ten się opierał/. Odbywały się tam występy krewnych i znajomych "królika", a wszystko dla PiS i prezesa ulubionej partii.
Ewa Stankiewicz stanęła też na barykadzie, w trakcie marszu w tzw. obronie Tv Trwam. Grzmiała z trybunki, sugerując, że premier polskiego rządu jest zdrajcą, a wobec urzędujacego prezydenta RP wysunęła pogląd, iż ten jest dla niej półanalfabetą. Pisowska brać piała wtedy z zachwytu, że pięknie przywaliła Tuskowi i Komorowskiemu. A ze Stankiewicz próbowano zrobić polską Joannę d'Arc. I nie było głosów, że przesadziła.
Teraz za niepohamowanie dostaje się posłowi Niesiołowskiemu. A tak naprawdę, to Stankiewicz i Niesiołowski są siebie warci i toczą często pianę. A różnica między nimi polega głównie na tym, że Niesiołowski ma mniej sprzętu, a tym który ma, raczej nie kameruje.
Inne tematy w dziale Polityka