Polska od jakiegoś czasu jest wstrząsana taśmami podsłuchowymi i dziwnym trafem są na nich głównie rozmowy polityków Platformy Obywatelskiej. A, gdy już trafi się trochę inna - jak w przypadku tej między politykami lewicy - to jednak wypuszczany zostaje taki fragment, który dotyka - choćby pomówieniem oponenta - jednak kogoś z PO. Kto na tym ma zyskać? To pytanie z tych retorycznych.
Kiedy 10 czerwca 2014 r. miano odebrać immunitet poselski - na wniosek prokuratury, pod zarzutem przekroczenia uprawnień służbowych - b.szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu, sprawa wydawała się - na podstawie arytmetyki sejmowej - przesądzona: Kamiński powinien był stracić immunitet. A tu cud, zachował go, bo też dzięki niektórym głosom z PO lub powstrzymaniu się od głosowania przez część polityków tej partii.
A wcześniej? Wcześniej Mariusz Kamiński pojawił się na tajnym posiedzeniu... klubu poselskiego PO. I wg posła Suchowiejko: wszedł tylnymi drzwiami, przeszedł się kawałek po sali... i wyszedł. Czemu to miało służyć? Może chciał pokazać, że ma tych, którzy wiedzą, iż on wie... na oku.
Krótko po tym jak Kamiński się uratował, nastąpił wypływ nielegalnych nagrań podsłuchowych. Jednak...
Kamiński był szefem agentów z CBA, w tym takiego, który za państwową kasę upijał się w miejscach publicznych /w celach "operacyjnych"/, czy też robił sobie fotki - wypinając swą "fryzjerską" urodę - nad walizką z państwową kasą, aby później zostać posłem z listy PiS. Ot, koledzy z boiska.
I teraz: agentem pozostaje się podobno do końca życia, emerytura tego nie zmienia. Ma się też wciąż namiary na kontakty typu: koledzy z branży, węglarze, kelnerzy czy "stonogi", które da się wykorzystać np. do niszczenia przeciwników. Dziś jedynie tak można wytłumaczyć te podsłuchy zmontowane wobec jednej opcji politycznej i ujawniane przez "samych swoich" z branży medialnej.
Inne tematy w dziale Polityka
