Gdy przeczytałem tytuł notki "DLA NIEKTÓRYCH 130 LAT TO ZA MAŁO" poświęconej mojej emocjonalnej reakcji podczas studiowania eksperymentu Michelsona, to ... aż mnie zatkało.
Życzyli mi już 100 lat, życzyli nawet i 110, ale jakim trzeba być złośliwcem, żeby życzyć Bogu aż 130 lat męczarni z jego sługą na tym padole potu i łez.
Już pierwsze zdanie dało mi do zrozumienia, że z autorem tej notki coś jest nie tak, ale gdy doczytałem się, że on może być wysoki jak topola i głupi jak fasola, to pomyślałem, że ruszyło go sumienie i zajmuje się autokrytyką.
W pewnym okresie mojego życia, w bardzo krótkim czasie nauczyłem się na pamięć izometryczną budowę instalacji chlorku winylu z rozmieszczeniem 1500 punktów kontrolno-pomiarowych i ich elementów wykonawczych, a tu mi jakić fizyk sugeruje, że mógłbym mieć jakieś problemy "by zrozumieć cel, układ doświadczalny i przebieg eksperymentu Michelsona-Morleya".
Oczywiście, moja notka była pisana z tej pozycji, że w popularnych ujęciach fizyki pisze się wręcz, że STW powstała z analizy eksperymentu M-M, lub że ten eksperyment potwierdza prawdziwość szczególnej teorii względności. Dla fizyków doświadczalników to prawie jak kanon, jednak zdawałem sobie sprawę, dlaczego Einstein nie upomniał tego eksperymentu w swoich słynnych pracach.
To była bardzo sprytna zagrywka. Wiedzieć jaki jest rezultat tego eksperymentu, na jego bazie skontruować postulat, a następnie, nie przyznawać się do niego.
W stylu Hamleta rzuca mi w twarz fundamentalne pytanie:
Co wspólnego ma eksperyment M-M ze szczególną teorią względności A. Einsteina? I od razu, nie ponaglany na nie odpowiada: NIC
Czy aby napewno?
Przecież w teorii względności postuluje się niezależność prędkości światła w próżni od układu odniesienia inercjalnego.
Fakt ten został potwierdzony eksperymentem pomiarowym z użyciem interferometru kilkakrotnie.Ostatni pomiar w roku 1964 w Genewie (CERN) przez Alvaegera i współpracowników, którzy potwierdzili ten postulat z dokładnością do 0,01 %.
Będąc profesjonalnym indoktrynerem (czytaj - dydaktykiem) postanowił przełamać "zmowę milczenia"i dać mi lekcję Michelsoniady.
Wyżej upomniany "sprytnie zauważył , że skoro Ziemia w swej drodze wokół Słońca porusza się w eterze, to musi wystąpić efekt “wiatru eteru” podobny do tego “wiatru”, jaki czujemy np. przy szybkiej jeździe rowerem, chociaż powietrze względem gruntu może być właśnie nieruchome".
Nie wiem tylko dlaczego sugeruje, że celem Michelsona było sprawdzenie obecności tego eteru, jeżeli nawet mojej wnuczce już wiadomo, że celem mogłoby być stwierdzenie ruchu obrotowego Ziemi (trzeba kręcić pedałami, żeby wiatr w oczy wiał) i potwierdzenie transformacji Galileusza.
A tak wogóle, to słabym obserwatorem przyrody był ten nasz Michelson. Przecież nawet gawroszom było wiadomo, że jeżeli będą jechali karetą metodą "na zająca", to wiatr w oczy będzie wiał, ale nie im.
To samo w interferometrze! "Wiatr eteru" nie mógł wpływać na światło, gdyż mu lustra przeszkadzały!
P.S.: Dlaczego 130 lat i trzy dni? Moja notka "Odkryłem sens eksperymentu Michelsona-Morleya" była opublikowana 18.01.2012, a notka "Dla niektórych 130 lat to za mało" była opublikowana 21.01.2012. Z tego prosty wniosek: autor tej ostaniej notki miał trzy dni więcej na analizę tego eksperymentu.
Niesprawiedliwość to jaka!
Inne tematy w dziale Technologie