Był przełom 50/60 zeszłego wieku. Kończyła się pierwsza dekada mojego życia. Często słuchałem rozmowy rodziców na temat zdarzeń, jakie miały miejsce u nich w pracy. W trakcie tych rozmów wybijała się dosyć ciekawa fraza, realnego sensu której długo nie mogłem zrozumieć.
Oto ta fraza: "Nudny/a jak flaki z olejem".
Nie, nie miałem kłopotów z olejem, który był tak popularnym produktem, jak chleb nasz powszedni, ale kombinacji flaki-olej już nie mogłem rozgryźć. Spisałem ją na karb abstrakcyjności myślenia graniczącego ze zmyśleniem.
Posłali mnie rodzice na kolonie letnie nad Morze Bałtyckie. Pogoda, pamiętam jak dziś, była jak we wrześniu 1939 roku. Z kolegami szybko zżyliśmy się i wszystko wskazywało na to, że te właśnie wakacje będę mile wspominał jeszcze długie lata.
Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość: UNRA przekazała Polsce wielkie ilości mamałygi (kaszy kukurydzianej), którą rozwieźli do wszystkich miejsc zorganizowanego wypoczynku dla dzieci i młodzieży i każdy dzień zaczynał się od tego szybko znienawidzonego posiłku.
To chyba właśnie wtedy w moim mózgu kształtował się "grunt" pod życiowe Credo, które robiło mnie silniejszym i odporniejszym na przeciwności losu:
"Czego nie możesz uniknąć – pokochaj!"
Chyba poradziłbym sobie z tą mamałygą, ale podstępny udar przyszedł z najmniej spodziewanej strony.
Z jakiś powodów, już nie pamiętam jakich, któregoś dnia wiedczorem, komendatura zebrała wszystkie grupy na placu apelowym i poinformowała:
Od dzisiejszego dnia, aż do odwołania, wszyscy koloniści (w tym kadra) będą pić przed kolacją tran.
Gdy przyszliśmy do jadalni (a to był oddzielny budynek z wielką salą), to okazało się, że przed wejściem stoją bidony z tranem (takie jak dla mleka) i każdy kto chce wejść do jadalni musi wypić 250 ml tego ochydnego, śmierdzącego napoju.
Cała ta akcja była nieźle przemyślana. Młode organizmy "wyeksploatowane" poranną mamałygą, zajęciami terenowymi i kąpielami w morzu aż piszczały do jedzenia.
Szeroko otwarte wrota do stołówki. Kolacja na stole. Menu napisane wielkimi literami. I jakie menu!!!
Takich luksusów nie mieliśmy na stole od początku kolonii.
Ktoś wypił pierwszy, ale ... organizm zareagował tak, jak się tego spodziewaliśmy. Tran wyleciał szybciej niż wleciał. To samo było z kilkoma następnymi, co zaczęło przypominać epidemię.
Trzeba było przerwać ten trend i za kubek wziął się komendant kolonii. Wypił i ... nie zwrócił, czym potwierdził, że mamałyga z tranem też ma prawo na rację bytu.
Po nim do próby przystąpiłem ja. Wytrzymałem! Byłem pierwszym, który wszedł do stołówki. A tam bułeczki z masłem, szynka i inne smakołyki. Od razu stół skojarzył mi się ze stołem świątecznym.
Żarłem z takim apetytem, że inni natychmiast poszli za moim przykładem. Mobilizacyjnym czynnikiem, było ogłoszenie, że jeżeli przez określony czas nie zacznie się normalna kolacja, to ci, którzy są już w stołówce dostaną możliwość zjeść "delikatesy" z ich porcji.
Po tej kolonii jedno wiedziałem napewno: mamałyga i tran wypadły z mojego menu do końca życia.
Gdy wszedłem w dorosłe życie, to mogłem sobie pozwolić na przetestowanie nowego przepisu kulinarnego: "uszlachetnienie" flaków olejem rzepakowym.
Ludzie! Co za ohyda! Przyrzekłem sobie, że nigdy więcej i ... dotrzymałem słowa.
Ja to dotrzymałem słowa, ale od 8-go lipca receptory doniosły do mojego mózgu informację o tych ohydnych smakach, chociaż żadne z tych dań nie znalazło się nawet w tej okolicy w której przebywałem.
Przyczyna?
Tego dnia fizykalista Barbie opublikował kolejną notkę, który jest szczytem chamstwa, manipulacji i kłamstw. I to właśnie ta notka wywołała u mnie wymiotne reakcje.
Dam tylko jeden przykład, świadczący o tym, że jej autor to notoryczny i bezczelny kłamca.
W komentarzu, rozwijającym tezy wyłuszczone w notce, jej autor twierdzi, że:
Nawet Prof.Bazijew referował przecież swoje prace - a że nie przekonał środowiska? Widać argumenty były niewystarczające. Nikt jednak nie "zamykał mu ust", nie obrażał ani nie cenzurował jego prac. Najwyżej je odrzucano z powodu negatywnych recenzji.
Ciekawa sprawa. Znając niechęć fizykalistów do zapoznania się z pracami Bazijewa, mogę ze 100%-ową pewnością twierdzić, że autor tych słów uważa Konferencję Prasową w Interfax-ie za platformę, na której prof. Bazijew miał okazję referować swoje prace.
To jest bezczelna manipulacja. Kilkunastominutowe, sygnalne wystąpienie w Interfax-ie nie można porównywać z "referowaniem" prac. Fakt, nikt nie cenzuruje jego prac, i wszyscy doskonale rozumieją dlaczego. Natomiast teza o tym, że nikt nie "zamykał mu ust" jest bezczelnym kłamstwem. Udowodniłem to w specjalnej notce, w której przytoczyłem swoją korespondencję z tymi fizykalistami (W. Sawrin i M. Merkin), którzy starali się całkowicie bezpodstawnie zgnoić prof. Bazijewa.
Mógłbym pominąć milczeniem dziką ironię tego zeinizowanego fizykalisty, ale przypomniana przez niego moja teza, jest tak jaskrawa, że pozwolę sobie ją wykorzystać dla sformułowania fundamentalnego pytania.
Moja teza:
„Świat jest taki, a nie inny dlatego, że zbudowany jest z dwóch KONKRETNYCH cząstek elementarnych, które mają takie właśnie, a nie inne własności.”
A teraz pytanie, które kieruję do fizykalistów i ich klakierów:
Które z cząstek spełniają dwa warunki elementarności – stabilność (czas życia - nieskończoność) i brak struktury?
P.S.: Smacznego!
Inne tematy w dziale Technologie