HareM HareM
628
BLOG

Kto wygra w niedzielę?

HareM HareM Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Jakby na sprawę nie spojrzeć, mecz zapowiada się pięknie.

Kibice spragnieni emocji znacznie bardziej niż w poprzednich latach. Raz z tytułu pandemii, a dwa, że dotychczasowy przebieg ćwierćfinałów i półfinałów daje powody, by spodziewać się nie lada widowiska. Zupełnie innego niż w zeszłym roku, na przykład, gdzie końcowy gwizdek sezonu został przyjęty z uczuciem wielkiej ulgi. Poziom spotkania Liverpoolu z Tottenhamem urągał bowiem wręcz randze imprezy.

Tym razem będzie, miejmy nadzieję, inaczej. Zespoły są świeże niczym poranne bułeczki i głodne gry. I to nie tylko Francuzi, którzy przez pół roku oficjalnie nie grali w piłkę.

Bayern strzela jak najęty. Tylko w sierpniu zdobył 15 bramek. W trzech meczach! I nie z jakimś Mainz czy Werderem. Paris Saint-Germain może aż tyle nie strzela, natomiast sytuacji stwarza równie dużo. Gdyby tak, przykładowo, Neymar podniósł skuteczność do, powiedzmy, 25-ciu procent (co nie jest przecież rekordem świata, a może nie jest nawet rekordem podwórek nie tylko w dzielnicy Paryża, w której stacjonują i trenują Francuzi, ale również podwórek rozlokowanych w stolicy Mołdawii czy, dajmy na to, Wysp Owczych), to mieliby ich na koncie też o parę więcej. Widowiskowość spotkania wydaje się zatem więcej niż gwarantowana.

Ponadto. Obie drużyny są głodne nie tylko gry, ale, a może przede wszystkim, spektakularnego sukcesu. Paryża od 25-ciu lat nie był nawet w półfinale tego cyklu. W ostatnich trzech latach, mając notabene niesamowity potencjał i niespotykane pieniądze, nie potrafił przebrnąć nawet przez 1/8 ligowych rozgrywek europejskich. Przy okazji notując spektakularne porażki, jak choćby słynne 1:6 z Barceloną po uprzednim 4:0 na Parc de Princes. Ale nie tylko.

Bayern, zespół skądinąd zdecydowanie obficiej dopieszczony wywalczonymi przez poprzedników obecnej kadry międzynarodowymi trofeami, od siedmiu sezonów też niczym specjalnym pochwalić się nie może. Największy w tym okresie sukces to czterokrotna obecność drużyny w półfinale LM. Ale co to jest, dla takiego Bayernu, półfinał? To jest mniej więcej to samo co, żeby co niektórym było łatwiej zrozumieć, pół litra na trzech. Czyli nic. W dodatku nierzadko gorzko zaprawione. Jak w sezonie 2013/14, kiedy to ekipa Guardioli zebrała w cuglach od Realu, łącznie w dwóch meczach, aż 5:0. Albo rok później, kiedy na wyjeździe wyjechali z Barcelony niczym połączenie baktriana z dromaderem, bo z trzema garbami na plecach. I z wkręconym w ziemię przez Messiego Boatengiem. Co prawda można się tłumaczyć, że w ostatnich trzech edycjach Niemcy zostali dwa razy z rzędu przejechani przez wyposażony w niedozwolony sprzęt walec w postaci połączonych sił Realu Madryt i wyjętych z rękawa na jego życzenie odpowiednich sędziów (dwa gole Ronaldo w dogrywce rewanżu w sezonie 2016/17 padły z tak ewidentnych spalonych, że dzisiaj, w dobie VAR-u, mógłby je uznać tylko Marciniak, a z kolei w rewanżu 2017/18 sędzia z Turcji nie przyznał Niemcom dwóch, raczej bezdyskusyjnych, karnych), natomiast rok temu trafili w 1/8 na późniejszych triumfatorów z Liverpoolu, z którymi przecież nawet zremisowali na wyjeździe. Tylko co to ma za znaczenie? Jak to wżdy bywało, że powtórzę za Wałami Jagiellońskimi: cyt. „kogo to dzisiaj obchodzi”? Koniec cytatu. Dla znakomitej większości liczy się, tylko i wyłącznie, wynik końcowy. Wyniki Bayernu w ostatnich sześciu sezonach były takie, że wyzwoliły w Monachium jedynie ogromny głód. Tak duży, że obejście się smakiem, czytaj grą w finale, może zostać uznane za daleko niewystarczające.

To wszystko sprawia, że ja osobiście oczekuję meczu nadzwyczajnego. Najlepszego od lat. Może od sezonu 2004/05, kiedy Liverpool z Dudkiem zwyciężył w przegranym po pierwszej połowie, na 110%, meczu z Milanem.

Jest jeden piłkarz, któremu szczególnie musi zależeć na wygraniu niedzielnego starcia. Jest nim oczywiście Polak. Mimo, ze jest w tym 10-leciu jednym z najlepszych snajperów i, w ogóle, piłkarzy globu, nie ma na koncie żadnego zespołowego triumfu. Ani z klubem, ani z reprezentacją. Poważne mam na myśli. Nie czarujmy się. Wygrane Bayernu w Bundeslidze są oczywiście nie do podważenia i zdecydowanie wartościowsze od zwycięstw w mistrzostwach Seszeli, Polski czy Hondurasu, ale ta liga nigdy nie osiągnie statusu Premier League czy La Ligi. Nawet jak, być może, będzie od nich kiedyś lepsza (w co zresztą wątpię).

Lewandowski mówi, że z roku na rok będzie coraz lepszy. Ja mu wierzę, ale wolałbym, żeby wygrał Ligę Mistrzów w niedzielę, a nie czekał z tym do przyszłego czy następnych lat. Tym bardziej, że ewentualna tegoroczna wygrana Le Parisiens może skłonić ich właścicieli do wyłożenia na klub od września takiej kasy, że rywale zaczną się zastanawiać czy odpowiednio szybko nie odpaść z rozgrywek LM tylko po to, żeby wygrać to, co będzie do zdobycia możliwe realnie. Czyli Ligi Europy.

Pożartowaliśmy, a tu już ledwie trochę ponad 50 godzin do meczu. No więc, reasumując, nie wiadomo kto wygra. Życzę Bayernowi. Przepraszam: Lewandowskiemu. Ale czy przy tak słabej formacji obronnej dadzą radę? Neymar, Mbappe i Di Maria to jest trio, które nie taką defensywę potrafiło przekręcić do góry nogami. Czy będący w słabej dyspozycji Thiago zdoła zapanować nad środkiem pola? Z drugiej strony kto, jeśli nie Lewandowski, Gnabry czy Mueller, ma wkręcić w ziemię takiego Silvę (Mueller z kolegami z reprezentacji zamiatał nim już zresztą murawę 6 lat temu) czy Bernata, który w Bayernie się zwyczajnie nie mieścił? Kto, jeśli nie Goretzka z Kimmichem, jest w stanie zdominować pomocników Paryża?

Będzie się działo. A wygra lepszy.


HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport