HareM HareM
319
BLOG

Skoczkowie znów stają w szranki

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

W ramach odpoczynku od polityki czy, jak kto woli, w ramach odwszenia. Jak zwał, tak zwał. W każdym razie po ostatnich wydarzeniach wszystkim nam się to chyba należy. Czy jednak nie? Jak nie, to ja nikogo za rękaw przy komputerze nie trzymam.
Tym razem będzie nie o Lewandowskim, a dla odmiany o naszym sporcie, od jakiegoś (wcale nie najkrótszego) czasu, robiącym za narodowy. O skokach narciarskich.
W przyszły piątek w Wiśle zainaugurowana zostanie (najprawdopodobniej, bo jeszcze musi się na to zgodzić koronawirus) kolejna, 42-ga już chyba, edycja skokowego Pucharu Świata. Nigdy jeszcze nie rozpoczynano sezonu w takiej sytuacji, więc zupełnie nie wiadomo, co tak naprawdę nas w nim czeka. Owszem, poprzedni sezon w podobnym stanie rzeczy kończono, ale co innego odwołać ostatnie dwa czy trzy konkursy sezonu, a co innego rozpoczynać zimę z pułapu pustych trybun, totalnej niepewności co do przebiegu czy wręcz co do możliwości rozegrania kolejnych zawodów, a także bez jakiegokolwiek rozeznania co do aktualnej siły i potencjału poszczególnych zespołów.
Przepraszam. Jedno już jest pewne. Nie odbędą się, na 100%, zawody w Japonii. Działacze z tego kraju ogłosili, że z powodu szalejącego na Hokkaido koronawirusa są zmuszeni do odwołania konkursów w Sapporo. Moim zdaniem będzie to akurat dla wszystkich korzystne. To znaczy dla skoczków i ich sztabów, a przez to również dla samego cyklu. PŚ, znaczy.
W dobie grasującego COVID-u taka podróż wte i wewte mogłaby rozłożyć całe skokowe towarzystwo do końca sezonu. To znaczy całe skokowe towarzystwo może rozłożyć też wiele innych rzeczy, ale ewentualnym konkursom w Japonii dałbym w tym zakresie spory priorytet. Więc dobrze, że ich nie będzie.
Nie jest łatwo, wziąwszy pod uwagę obecną sytuację, pisać o faworytach nadchodzącego sezonu, bo praktycznie nikt nie wie, kto w jakiej aktualnie jest formie. Każda z reprezentacji trenuje osobno, więc nikt z nikim nie mógł się, nawet na treningu, porównać. I typowanie faworytów jest, znacznie bardziej niż w poprzednich sezonach, wróżeniem z fusów. Obserwując przedsezonowe zmagania skoczków wewnątrz poszczególnych reprezentacji (np. zawody krajowe z mistrzostwami poszczególnych federacji włącznie) można jednak próbować ustalić, z większą lub mniejszą dokładnością, hierarchię w poszczególnych kadrach, co przynajmniej w jakiejś części czyni przedsezonowy obraz czytelniejszym. Choć ja bym się z tą czytelnością aż tak nie obnosił, bo potem się często okazuje, że ci, których przed sezonem robiono zwycięzcami, dołują, a pierwsze skrzypce grają skoczkowie, których jeszcze w październiku nikt by o to nie posądzał. Tak czy inaczej i bez podejmowania specjalnego, a nawet jakiegokolwiek, ryzyka można stwierdzić, że tak w klasyfikacji generalnej jak i w większości poszczególnych konkursów, będą się liczyć, tak jak prze ostatnie dobre kilka lat, przedstawiciele sześciu państw. Austrii, Japonii, Niemiec, Norwegii, Polski i Słowenii. Kolejność, na wszelki wypadek, alfabetyczna. Żeby nie było pretekstów do wyciągania z niej pochopnych wniosków.
Jeśli w czołówce znajdzie się ktoś spoza tych sześciu reprezentacji, to będą to przypadki niezwykle rzadkie i odosobnione. Jeśli w ogóle będą. Na dziś wydaje się, ze poza Finem Aalto i Rosjaninem Klimowem trudno o kimś w jakikolwiek sposób poważnie myśleć. A te dwa nazwiska to też tak bardziej na alibi podaję. Żeby nie było, że nie podałem:).
A co do tych sześciu reprezentacji. Po kolei.
Austriacy. Z definicji listę musi otwierać ubiegłoroczny zdobywca Kryształowej Kuli – Stefan Kraft. No więc otwiera. Ale czy to się konkretnie przełoży na dobre starty w Wiśle i grudniu? Zobaczymy. W rozegranych pod koniec września mistrzostwach kraju lider Austriaków, i to na obu skoczniach, nie mieścił się nawet w 10-tce. Przy czym Kraft to jest typowo zimowy skoczek. Jemu lato służy tylko i wyłącznie do treningów przed zimą. I słusznie, bo tak powinno być. Dlatego jego słabe wyniki w lipcu czy wrześniu nic nie znaczą. Sumarycznie najlepiej z Austriaków w krajowych mistrzostwach wyglądał Gregor Schlierenzauer, który na mniejszej skoczni wygrał, a na większej był ósmy. Na dużym obiekcie najlepszy był Aschenbach przed Hayboeckiem i, spore zaskoczenie, Lacknerem. Na małym zaraz za 53-krotnym zwycięzcą I-ligowych konkursów uplasowali się Schiffner i Hoerl. A więc też zaskoczenie. Wygląda więc generalnie na to, że albo zdecydowana większość była w formie typowo letniej (wszyscy, biorąc pod uwagę oba konkursy, strasznie nierówni), albo zawody rozgrywano w trudnych i nierównych warunkach pogodowych. Ajak tak, to generalnie nic o ich formie nie wiemy. Do startu w Wiśle wyznaczono podobno Krafta, Aschenbacha, Schlierenzauera, Hoerla, Hayboecka i Hubera. Moim zdaniem z tego składu na początku sezonu może być groźna tylko pierwsza dwójka. Przy czym Kraft niekoniecznie.
Japończycy. Tutaj niespodzianka. Zdecydowanie najlepiej, w niemal wszystkich próbach, a było ich sporo, wypadał nie Rioju Kobajaszi, a Jukia Sato. Dwukrotne letnie mistrzostwo kraju, jeszcze dwa inne zwycięstwa i kolejna para bardzo wysokich miejsc w zawodach. Dobrze prezentowali się też, szczególnie na LMJ, starszy Kobajaszi i weteran Ito. Lider zespołu, zwycięzca PŚ sprzed dwóch lat i trzecia szabla Pucharu w sezonie ubiegłym, w niemal każdych zawodach wałęsał się co najwyżej w drugiej połowie czołowej 10-tki. Oprócz dwóch przypadków, kiedy raz wygrał, a drugi raz był trzeci.
Jak będzie w Wiśle i kolejnych zawodach? Ja bym krzyżyka na młodszym z Kobajaszich w żadnym razie nie stawiał, ale to filigranowy Sato wydaje mi się aktualnie jednym z głównych, jeśli nie głównym, faworytem pierwszej części sezonu. Daiki Ito? Chyba, że powalczy w pojedynczych zawodach. W wyścigu na dłuższą metę jest bez szans. Jeszcze jedno. Miejsca zajmowane w krajowych zawodach przez Kasaiego sugerują, że jego czas na dobre definitywnie przeminął. Moim skromnym zdaniem jeżeli ktoś go wystawi w PŚ, to tylko po protekcji. A jeśli zacznie osiągać nagle jakieś wybitne wyniki, to może to robić tylko i wyłącznie z powodu stosowania nieprzepisowego sprzętu i patrzenia arbitrów na ten fakt przez palce. Arbitrów od sprzętu i, ewentualnie, „puszczalskiego” Sedlaka, który w poprzednim sezonie niejeden konkurs wyreżyserował. Sędziowie punktowi nie są już Japończykowi w stanie pomóc. Nie skacze na poziomie najlepszego Ammanna (kiedyś) czy Krafta (np.w zeszłym sezonie), kiedy to ich zbyt wysokie punkty za styl decydowały i przesądzały nawet o zwycięstwach. Kasai prezentuje się, i to od dłuższego czasu, tak, że zawyżone punkty za styl mogą mu zapewnić, co najwyżej, miejsce w konkursie.
Niemcy. Mało mieli tych sprawdzianów. Praktycznie jeden ważny, więc nie wiadomo, co zaprezentują. Ze względu na osobę Stefana Horngachera musza być cały czas uważani za niezwykle groźnych rywali, co pewnie, nie wiem czy w Wiśle, ale najdalej w Engelbergu, potwierdzą. W tym najważniejszym sprawdzianie, mistrzostwach Niemiec, zdecydowanie najlepszy okazał się Eisenbichler, który wręcz zdemolował resztę. W czołówce byli zwycięzca dwóch letnich Kontynentali w Wiśle Hamann oraz Geiger, Paschke i Freund. Słabo wypadli rekonwalescenci Siegel i Wellinger, niewiele lepiej Freitag i Schmid. Tak jak napisałem. Oni, z wiadomych względów, szykują formę na początek stycznia. Więc początek sezonu nie musi być w ich wydaniu najmocniejszy. Z drugiej strony 10 grudnia mają się rozpocząć się MŚwL w Planicy. Druga najważniejsza impreza sezonu. Kto wie czy nie okaże się, jeśli koronawirus się nie uspokoi, pierwszą. Więc może nie powinni z tą formą za długo czekać. Zobaczymy , co wymyślą. Nie nasze małpy, nie nasze zoo.
Norwegowie. Podobno w wysokiej formie Tande (wygrał przeniesione z marca na październik zimowe mistrzostwa Norwegii na mniejszej skoczni) i Lindvik, letni mistrz Norwegii z Trondheim, a rewelacyjny, szczególnie w porównaniu z sezonem poprzednim, jest Granerud. Słabiej prezentują się szósty w Oslo, gdzie przegrał m.in. z dwuboistą Riiberem, oraz ósmy z Trondheim Forfang oraz Johansson, który w mistrzostwach „zimowych” nie załapał się na podium, a na Midtstubakken w ogóle nie wystartował. Podobno z powodu kłopotów z plecami. Nie wiadomo co z rekonwalescentem Markengiem (też nie skakał w Oslo), za to wiadomo co z Fannemelem. Gorzej niż źle. Od upadku w lipcu 2019 w Wiśle wciąż nie jest w stanie wyleczyć kolana. Może się to skończyć nawet przedwczesnym rozbratem ze skokami. Wielka szkoda, bo to dobry i sympatyczny skoczek był.
A propos tych przeniesionych z marca zimowych mistrzostw Norwegii. To już paranoja jest. Zrobili zimowe mistrzostwa na trawie. Teraz już tylko czekam aż finał zimowych mistrzostw Norwegii w biegu na 50 km odbędzie się na wrotkach. Daję im na ten genialny pomysł, góra, jakieś 10-15 lat. Dobrze, że nie jestem Japończykiem, bo niechybnie czekało by mnie wtedy seppuku.
Wracając do norweskich skoczków. Stawiam na nich na początku sezonu. Szczególnie właśnie na Lindvika, Tande i Graneruda. Jeśli jeszcze wymyślili coś dodatkowo, jak to mają ostatnio w zwyczaju, w zakresie kroju kombinezonów, to mogą zawojować nie tylko początek sezonu. Tym bardziej, że Hofera już nie ma i nie będzie komu bronić, przynajmniej tak zdecydowanie i niemal oficjalnie, austriacko-niemieckich porządków.
Słoweńcy. Coś mi się zdaje, że kończy się pomału era braci Prevc. Peter od dawna nie jest już najlepszym skoczkiem świata. Cztery i dwa lata temu nie był nawet najlepszym Słoweńcem. Ten pierwszy raz to pół biedy, bo zostało w rodzinie, ale dwa sezony wstecz liderem Słoweńców został Timi Zajc, któremu czasem, z pewnego konkretnego powodu, nadaję polskie oblicze i nazywam Tymoteuszem Zającem. W zeszłym roku niby wróciło do normy, bo Pero skończył sezon na pozycji numer osiem, a Timi wylądował na koniec na miejscu 14-tym. Ale teraz znów wygląda na to, że panowie zamienia się fotelami. Dla mnie ta zmiana miejsc byłaby oczekiwana. Zajc zwyciężył w rozegranych na początku października mistrzostwach Słowenii bardzo pewnie. Pokonał Roka Justina i Bora Pavlovcica. Zaraz za podium Jelar i Lanisek. Bracia Pevcovie w totalnym odwrocie. Dopiero ósmy Peter, 11-ty Cene, a o Domenie to lepiej nie pisać. Chwalić Boga (choć w sumie za co?) – dopiero 24-ty. Na domiar złego złamał ostatnio rękę. Początek sezonu, jak nie cały, ma z głowy. Chodzą słuchy, że jakby jej nie złamał, to i tak miałby z głowy. Podobno leje na wszystko.
No więc co? Definitywna zmiana warty? No bo przecież nie 37-letni, 14-ty w letnich mistrzostwach kraju, Jernej Damjan albo labilny niczym dwuletnie dziecko Semenic (w Kranju był jedno miejsce przed weteranem). Tylko kim Słoweńcy mogą „haratać”? Moim zdaniem jak już, to, oprócz Zajca głównie czwartym w niedawnych mistrzostwach Jelarem. Obstawiam go, ewentualny strzał w płot wezmę dumnie na klatę, jako słoweńskiego czarnego konia nadchodzącego sezonu PŚ. Co potrafi, pokazał zresztą pod koniec poprzedniego sezonu, kiedy przebojem wdarł się najpierw kilkakrotnie do czołowej 20-tki każdych zawodów, w Rasnovie nawet do 10-tki, by w zawodach wieńczących sezon ulec już tylko Kamilowi Stochowi. Do tej dwójki dodałbym też, mimo wszystko co napisałem wyżej, Petera Prevca. Szlachectwo bowiem zobowiązuje. Szczególnie po tym, jak odżył poprzedniej zimy. Era braci się, jak napisałem, kończy, skończyła się era latawca Petera. Ale to nie znaczy, ze nie może on dalej skakać na przyzwoitym, stabilnym poziomie. I czasem wyskoczyć niczym Feniks z popiołów. Albo przynajmniej guma z majtek.
No i zostali nam Polacy. I tu mam problem. Co jeden to starszy. Z tych, którzy mogą potencjalnie namieszać, bo młodzi nie wejdą, niestety, z Puchar z takim przytupem jak choćby dwa lata temu Zajc, a rok później Lindvik. Zresztą. U nas, z tych z potencjałem, młodzi de facto są tylko Pilch i Wąsek. Reszta to zawodnicy doświadczeni baaaaaardzo albo bardzo. Musimy liczyć, że nasza eksportowa trójka utrzyma zeszłoroczne tempo. Najłatwiej będzie o to Żyle, choćby z racji, że miał z tej trójki jednak zdecydowanie najsłabsze wyniki. Po rozegranych w październiku MP i po ostatnim sprawdzianie wewnętrznym ciężko wnioskować w jakiej są formie. Jeśli to Murańka i Pilch doszlusowali do wybitnego poziomu „dziadków” z zeszłej zimy, to w porządku. Gorzej jak nasze asy dostosowały się poziomem do „średniej kadrowej”.
Wymieniona piątka i, ewentualnie, Zniszczoł powinni, jak się wydaje, stanowić główne atuty naszego zespołu na początku sezonu. Martwi żałosna forma wielkiego skoczka, jakim naprawdę jawił się parę lat temu Kot i niedawnego kandydata na kontynuatora jego sukcesów z sezonu 2016/17, na jakiego jeszcze dwa sezony temu wydawał się wyrastać Wolny. O ile w wypadku tego pierwszego wszystko dzieje się chyba w przeambitnej głowie zawodnika, to w drugim przypadku składałbym to na karb odejścia z polskiej kadry Horngachera. Jego brak, przynajmniej jak chodzi o takich skoczków jak Stoch, Żyła czy właśnie Wolny, wydaje się ewidentny. Kto wie czy w tym sezonie nie okaże się on bardzo widoczny także w przypadku Kubackiego. Oby nie.
Mimo wszystko liczę na geniusz Stocha. Skoro potrafił wygrywać przez tyle sezonów za Kruczka, powinien umieć wygrywać też za Doleżala. Tyle, że jest już starszy niż Małysz jak kończył karierę. I mówi w wywiadach, między wierszami, ze jego kariera zbliża się do końca. Czy znajdzie w sobie motywację do takiego zaciskania pasa jak wcześniej? Oby tak. Liczę też na wielkość i stabilność Kubackiego. Ta dwójka to dalej powinny być w nadchodzącym sezonie nasze zdecydowanie największe walory. Oby wciąż na poziomie, który prezentowali przez kilka ostatnich lat. Jak to będzie wyglądało z pozostałymi naszymi skoczkami, to zobaczymy. O swoich nadziejach dotyczących Murańki nawet nie wspominam, bo zawiódł mnie już tyle razy, ze niczego już praktycznie od niego nie oczekuję. Wszystko co zrobi i tak będzie na plus. Pilch? Sam już nie wiem. Ma geny wspólne z Małyszem. Więc niech odpala. Byłby po temu odpowiedni czas.
Ktoś nam jeszcze pozostał? Wąsek. Coś mi się wydaje, że to taki Koto-Murańka. Ze wskazaniem na tego drugiego. Duże umiejętności, ale nie takie jak Kota, i bardzo słaba głowa. Ale, daj Boże, żebym się mylił. Czego sobie i Państwu serdecznie życzę.
Tymczasem do piątkowych kwalifikacji ledwie trochę ponad pięć dni. Niecałe 130 godzin. Obyśmy w niedzielę mieli okazję do świętowania. Pierwszą.
Jak to śpiewał pan Torzewski? „Do boju, Polsko!”

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport