HareM HareM
331
BLOG

Po Pucharze Świata w Zakopanem. Tym razem nie tylko statystyki

HareM HareM Sport Obserwuj notkę 11

Zakopane, dzięki polityce FIS i przyzwoleniu na to (a z czasem to nawet własnemu, niepodważalnemu i twórczemu wkładowi w tym względzie) PZN-u z Tajnerem Apoloniuszem na czele, stało się jednym z najmniej atrakcyjnych przystanków Pucharu Świata w skokach narciarskich.
To jest teza. Teraz dowód.
Były prezes, obecnie prezes honorowy, Tajner Apoloniusz, zgodził się był swego czasu (a potem wręcz o coś takiego non-stop zabiegał i był, wraz z kilkoma klakierami z PZN i różnych telewizji, wielkim propagatorem tego chorego pomysłu) na wsadzenie nam, niczym kija w zupę, konkursu drużynowego (nawet dwóch, bo w Wiśle do tego roku było to samo). I, co roku, mamy efekty.
Przyjeżdża do nas tylko ten kto musi i ten, kogo nigdzie indziej nie przyjmą. Czyli ci, którzy rzeczywiście walczą albo przynajmniej, teoretycznie, mogą się jeszcze liczyć w walce o Kryształową Kulę (to jest czołowych 25-30 zawodników Pucharu) oraz wszelkiej maści, łagodnie pisząc, ogony. W tym roku przyjechali Rumuni, Czesi i Amerykanie, dla których jedyną szansą na występ aż czterech ich reprezentantów naraz jest to, że z racji drużynówki nie muszą spełniać podstawowych warunków, głównie limitów ilościowych, ale i personalnych, które nie pozwalają im na start w konkursach indywidualnych w innych zawodach.
No i potem mamy taki oto konkurs w którym, mimo tych wspomnianych ogonów, notabene kompletnych outsiderów, kwalifikacje odbywają się po to, żeby odpadł jeden, słownie JEDEN, skoczek. Sapporo sprzed lat się przypomina, tylko że tam to można było absencję usprawiedliwiać różnymi czynnikami. Logistyką, ekonomią, względami zdrowotnymi itd., itp. A tutaj?
No ale jak ma być inaczej skoro za tydzień w Japonii są trzy konkursy indywidualne, a u nas jeden kadłubowy i jeden, w którym 9 zespołów bije się o to, żeby jeden z nich odpadł w pierwszej serii? Emocje jak wuj!
Ile brakowało by niedzielne zawody się nie odbyły? Mieliśmy w historii już Cud nad Wisłą. Teraz był Cud na Krokwi. To był rzeczywiście cud, że można było ten konkurs przeprowadzić. Prognozy mówiły zupełnie co innego.
I w tej sytuacji, wiedząc od dawna, że w niedzielę ma być pogodowe eldorado, nie dopasowuje się programu do tego faktu i nie rozgrywa zawodów indywidualnych w sobotę, tylko z uporem maniaka (można zamiennie napisać Tajnera) przepycha się przeprowadzenie w tym czasie (w sobotę) nikogo nie interesującego, potrzebnego wszystkim jak dziura w moście, konkursu drużynowego, po czym na drugi dzień przychodzi się tylko i wyłącznie modlić o cud. Pan Bóg wysłuchał, owszem. Ale nie będzie tego robił co roku!
Wepchnęli nam Niemcy te drużynówki, 10 lat już chyba mija, jak szmatę w gardło, a my je łykamy. Co roku. Wszyscy się od nich odganiają jak od much siedzących wcześniej na łajnie, tylko my nie umiemy. To znaczy kiedyś nie umieliśmy. Teraz nawet sami tego chcemy. Przyzwyczailiśmy się do tego łajna i się nim, co już zupełnie niepojęte, podniecamy. Jak reżyser Żuławski niemal, o czym swego czasu opowiadała celebrytko-aktorka Rosati (swoją drogą to mnie uczyli, że porządny gospodarz to gnój zostawia w domu, a nie wynosi na zewnątrz).
To samo w FIS. Jesteśmy jedną z największych potęg w tym sporcie, powinniśmy tam rządzić i dzielić adekwatnie do tego, co robią nasi skoczkowie na zawodach, a my tam robimy, w najlepszym razie, za kwiatki do kożucha. Nawet nasi sędziowie punktowi to w tej chwili margines o statusie ich rumuńskich kolegów (w zeszłym sezonie to chyba nawet Kazach sędziował częściej niż Polak), w męskich skokach żaden nasz działacz nie pełni w żadnych zawodach żadnej istotnej funkcji. Pełnią je Niemcy, Austriacy, Norwegowie, Finowie, Japończycy, Słoweńcy. Nawet Czech, czyli reprezentant kraju, który aktualnie w skokach narciarskich jest nie Kopciuszkiem, a kopciuchem/kocmołuchem.
Z drugiej strony można napisać, że może to dobrze, że ci nasi działacze i sędziowie są na marginesie takiej organizacji jak FIS. No bo jakby mieli się pokazywać z takiej strony jak Sedlak czy te stado punktowych baranów, które od pięciu lat daje Kraftowi, jak kiedyś Ammannowi, bez względu na to jak i jak daleko skoczy, noty zarezerwowane dla naprawdę wielkich stylistów, a Stochowi, który wielkim stylistą akurat jest, za każde najmniejsze uchybienie odejmuje po kilka oczek, albo jakby mieli prezentować się przed kamerą jak Pertile, który przy okazji każdej transmisji musi przypomnieć wszystkim widzom, że mówi swahilską odmianą angielskiego i że w ogóle nie rozumie na czym polega duch sportu w skokach narciarskich, to może faktycznie dobrze, że ich w tych FIS-owskich strukturach za wielu nie ma. Wstydu przez to też nie ma.
Tylko czy w obecnym, zepsutym do cna, świecie ktokolwiek się jeszcze czegokolwiek wstydzi? Zaczynam wątpić.
Dłuższy wstęp tą razą może zrobiłem. To może jednak przejdźmy do tych statystyk.
1.    Podwójny jubileusz Austriaków jako drużyny. Trzecie miejsce Krafta to ich 775. pudło w ogóle oraz 250. najniższe podium. Niezłą im przyjemność Sedlak zaserwował, nie powiem.
2.    Polacy, dzięki wynikowi Dawida i, przede wszystkim jednak, dzięki Sedlakowi zrównali się z Japończykami pod względem liczby drugich miejsc. Oba teamy mają ich na dzień dzisiejszy po 69. My mamy więcej zwycięstw, jednak duża przewaga Samurajów w liczbie najniższych podiów powoduje, że jeszcze trochę czasu upłynie zanim będziemy przed nimi w liczbie zajmowanych miejsc na pudle. Ale jakbyśmy tak zajęli całe podium w sześciu najbliższych konkursach, to ich już wyprzedzimy.
3.    Zwycięzca zakopiańskiego konkursu, Halvor Granerud, został 45. w historii skoczkiem, którego klasyczny dorobek punktowy jest większy niż 1000 punktów. Ma ich po Zakopanem dokładnie 1014 i w dostojnym gronie nie jest już ostatni. Wygrana pozwoliła mu od razu wyprzedzić Daiki Ito. Przy czym zamach Sedlaka na Kubackiego w tej akurat sprawie Norwegowi nie pomógł. I tak by samurajskiego emeryta dzisiaj wyprzedzał. Tyle, że nie o 12, a o 7 punktów. To było 5. zwycięstwo Norwega w sezonie, przez co dogonił w tym zakresie Kubackiego. Lubiącym statystyki radzę też odnotować jego 30. podium w karierze, 60. obecność w czołowej 10-tce oraz 130. I-ligowy konkurs. Wychodzi też na to, że Granerud wykorzystał nieobecność w Zakopanem Johanssona. Wziął go i wyprzedził w punktowej klasyfikacji wszech czasów. Zamienili się miejscami, ale obyło się bez żadnych okrągłości (53/54).
4.    W wypadku Wellingera już się nie obyło. Wszedł w niedzielę do top-55 zwykłej klasyfikacji punktowej wszech czasów. Wystarczało do tego 4341 oczek, ale on ma ich już o 21 więcej. Z czołowej 55-tki wyleciał kumpel Ammanna Andreas Kuettel. A Andreas Wellinger ma już na koncie 190 pucharowych konkursów.
5.    Do top-75 tej samej klasyfikacji udało się wejść z kolei po konkursie w Zakopanem Mariusowi Lindvikowi. Przez Norwega wypadł z tego grona jego rodak Fidjoestoel. Wiking bardzo lubi naszą Krokiew. Startował tu w niedzielę po raz siódmy i po raz szósty skończył w najlepszej 10-tce. Tego jednego jedynego razu, kiedy go w niej nie było, nie wspomina jednak najlepiej. Nie dostał się wtedy nawet do konkursu. A tak w ogóle to Norweg zaliczył już w Pucharze 105 tych konkursów.
6.    Sedlakowi udało się pozbawić Dawida Kubackiego szóstej wygranej w sezonie, ale przekroczeniu przez Polaka, jako pierwszego skoczka w tym sezonie, tysiąca punktów jednej zimy, zapobiec już w niedzielę nie potrafił. Dawid ma ogromne szanse na to by pobić, na razie bądźmy skromni, punktowy sezonowy rekord Polski. Należy on do Małysza i wynosi 1531 pkt. Tyle wyskakał Adam w sezonie 2000/01. W 21 konkursach. Na drugim miejscu Kamil z 1524. punktami z sezonu 2016/17 (26 zawodów), a więc z takiego, w którym KK nie zdobył. Ale wtedy rozegrano dużo więcej konkursów niż rok później, kiedy to wywalczył swój drugi Puchar Świata. Czołowa 10-tka najlepszych do tej pory sezonowych punkciarzy Polski:
1.    Małysz        -    1531 pkt (2000/01)
2.    Stoch          -    1524 pkt (2016/17)
3.    Małysz        -    1475 pkt (2001/02)
4.    Małysz        -    1453 pkt (2006/07)
5.    Stoch          -    1443 pkt (2017/18)
6.    Stoch          -    1420 pkt (2013/14)
7.    Małysz        -    1357 pkt (2002/03)
8.    Stoch          -    1288 pkt (2018/19)
9.    Małysz       -    1201 pkt (2004/05)
10. Kubacki      -    1169 pkt (2019/20)
       Jakby ktoś wcześniej nie doczytał, to aktualny tegosezonowy dorobek nowotarżanina to dokładnie 1010 oczek.
7.    Lovro Kos dołączył w niedzielę do skoczków, którzy w ciągu kariery, wszystko jedno czy zakończonej czy jeszcze trwającej, osiągnęli pułap sześciuset lub więcej punktów. Razem z nim takich skoczków było dotąd 227. W Zakopanem Słoweniec po raz 15. kończył konkurs w drugiej 10-tce. I po raz 45. do Pucharu podchodził.
8.    Pierwsze punkty w karierze Jana Habdasa i od razu jest ich 10. Niewielu Polaków tak miało. No i niewielu zdobyło je już za siódmym pucharowym konkursem i za 9. pucharowym podejściem.
9.    Piotr Żyła. Skończyło się babci, przepraszam: dziadkowi, sranie? Myślę, że nie. Po prostu źle wyszedł z progu. W Japonii powinno być znacznie lepiej. W końcu tam zdobywał swoje pierwsze 23 punkty w PŚ. W Zakopanem zaliczył swój równo 345. kontakt z Pucharem.
10.    Szału może nie było, ale co by nie napisać, to był to najlepszy występ Olka Zniszczoła na Krokwi od 10. lat! I pierwsze na niej od tego czasu punkty. A wszystko to podlane sosem zrobionym z okazji jego setnego pucharowego podejścia.
11.    Paweł Wąsek jest pod formą już od finału T4S, ale jednak punkcik uszczknął. W swoim 50. pucharowym konkursie po raz 15. wylądował w trzeciej 10-tce stawki.
12.     Po raz 20. w pucharowej karierze Kamil Stoch znalazł się w zawodach na siódmym miejscu.  Przy sprawiedliwym wietrze i innym puszczalskim byłby zdecydowanie wyżej. Sumarycznie w dwóch próbach miał najgorszy wiatr (0,91+1,11; razem ponad 2m/s w plecy) z wszystkich skoczków, którzy wystąpili w finale. Drugi Fettner, trzeci Kubacki.
13.    W 270. zawodach głównych, w których brał udział, Dawid Kubacki aż 45 razy kończył konkurs w czołowej piątce. O śrubowaniu rekordu w obszarze podiów na razie nie rozmawiajmy. Są trzy konkursy w Sapporo. Po nich o tym lepiej próbować pogadać. Jeśli się odbędą, bo prognozy czarne.
14.    O Anze Lanisku akurat dziś będzie mało. Zakopiańskie zawody to jego 120. konkurs w I-ligowej karierze. Chociaż, w zasadzie, dlaczego ma być mało? Ma za sobą 30 konkursów kiedy był w czołowej czwórce, 35 kiedy był w szóstce i 40 kiedy lądował w siódemce.
15.    Dla Johana Andre Forfanga zawody w Polsce to był równo dwusetny kontakt z I-ligowym skakaniem. W przypadku 145. z tych kontaktów meldował się w czołowej 20-tce.
16.    Po raz 85. zapunktował w Pucharze w niedzielę Constantin Schmid. Przy czym szału żadnego, jak zawsze w tym sezonie, swoim występem nie wywołał.
17.    Antti Aalto też zdobył punkty i też mało. Fin skakał w pucharowym konkursie po raz 110.
18.    330. pucharowe podejście Romana Koudelki. Trzysetny konkurs. I co? No właśnie. Nie lepiej odpuścić? Małysz w tym wieku odpuścił. Tyle, że on miał z czego. A z czego może aktualnie odpuścić Koudelka? No więc skacze. A że nie wiadomo po co? Nie każdy jest Stochem czy nawet Żyłą.
19.    Nie wiem co sobie myśli Jarosław Sakala jak patrzy w telewizor i widzi co wyprawia jego syn Filip. A syn Filip zaliczył był właśnie 35. pucharowe podejście. Oczywiście żadne nie było punktowane. W przeciwieństwie do stu dwudziestu punktowań tatusia.
20.    15. I-ligowy konkurs w karierze Amerykanina Larsona. Mimo bardzo słabej obsady niczego w skromniutkim dorobku punktowym Caseya nie zmienił.
21.    Już po raz 20. nie zdobył punktów w konkursie Decker Dean. Był to jego równo 40. kontakt z Pucharem Świata.
22.    Piąty konkurs w pucharowej karierze zanotował w Zakopanem Erik Belshaw. Po dwóch pierwszych, kiedy to wydawało się, że Ameryka dorobiła się wreszcie, po latach, przyzwoicie skaczącego skoczka, młody Jankes po raz trzeci z rzędu skakał bardzo słabo. Jego szczęście, że była taka marna obsada, bo inaczej nie byłoby go w ogóle w konkursie.
23.    Lubić Stefana Krafta przestałem stosunkowo dawno. Konkretnie w sezonie, kiedy zrozumiałem, że sędziowie faworyzują go jeszcze bardziej niż wcześniej dwóch równie wybitnych, a może jeszcze wybitniejszych, jego rodaków. Ale to, na co pozwolił mu w niedzielę Sedlak, powoduje, że w ogóle nie chce mi się na jego temat pisać. No bo jak wezmę ołówek i zacznę liczyć ile to zwycięstw i podiów zawdzięcza nie tylko sobie, to mi spore liczby wychodzą. Tymczasem może odnotuję jego 255 pucharowych kontaktów.
24.    To już 10., w bardzo krótkiej przecież dotychczasowej karierze, obecność Daniela Tschofeniga w czołowej 10-tce zawodów.
25.    Już trzeci raz tej zimy na miejscu piątym ukończył zawody Jan Hoerl. Ponadto był to dla niego 85. konkurs w karierze i 90. pucharowe podejście.
26.    Po raz 75. Michael Hayboeck znalazł się na koniec dnia w drugiej 10-tce zawodów. Z Pucharem zetknął się w Zakopanem po raz 260.
27.    W swoim 65. konkursie w karierze Clemens Aigner po raz trzeci wylądował w czołowej 10-tce. Co ciekawe znalazł się w niej drugi konkurs z rzędu. Bardzo dobry występ w Sapporo i załapie się do drużyny na MŚ. Choć nawet dzisiaj wydaje się to prawie nie do zrobienia. Bo co z tego, że jest 10-ty w konkursie, skoro przed nim aż czterech rodaków, a piąty, regularny przez sezon jak zegar, tuż za nim?
28.    Piąty raz w karierze miejsce w trzeciej 10-tce stawki wyskakał Clemen Leitner. Mimo już teraz najlepszego sezonu w karierze on już wie na pewno, że do Planicy na MŚ nie pojedzie. Jeśli załapie się na Sapporo, to już będzie dobrze.
 Nie wiem jeszcze jaką formę przybierze japoński rozdział tegorocznej edycji Pucharu Świata. Najpewniej będzie jak Nescafe. Trzy w jednym. Bo to przecież jeszcze oprócz skoków Iga, może Magda, no i może nawet Hurkacz, jak przegwałci tego Szapowałowa. Ale zobaczymy.
 c.d.n.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport