Na 27 finałów Polka przegrała, licząc z dzisiejszym, pięć.
Trochę trwało.
Przez niemal 13 miesięcy obecności Igi nie uświadczyliśmy w żadnej decydującej rozgrywce turniejów rozgrywanych pod egidą WTA. Możemy, myślę tu o kibicach NDN-u, z lekka odetchnąć, bo mamy to za sobą. Radość tłumi nieco dzisiejsza porażka, ale…
55 tygodni. Tyle dokładnie trwała ta przerwa. Ufam, że już więcej takiej nie będzie. Nie tylko takiej, ale nawet dużo krótszej. Nawet, powiedzmy, 5 razy????.
To oczywiście nie jest to samo co zagrać w finale Szlema czy nawet tysięcznika, ale parę dobrych zawodniczek, i to z najwyższej półki, trzeba było w Bad Homburg pokonać. Aktualny numer 4 rankingu, również Aleksandrową, która jest, a w zasadzie potrafi być, dużo lepsza niż wskazują rankingi. Azarenki nie wymieniam, bo raz, że nie umie grać z Igą, a dwa, że to już przebrzmiała melodia wygrana z nią nie jest w tej chwili wielkim wyczynem. Choć taka Ostapenko, na przykład, jest pewnie innego zdania.
Pozostałe dwa zwycięstwa mają, moim zdaniem, spore znaczenie. Pokazują że, przy odpowiednim nastawieniu, również na trawie Świątek może wygrywać z bardzo dobrymi. Może ta dwójka nie ma opinii liderek gry na trawie, ale Paolini była w zeszłym roku w finale Wimbledonu, a Rosjance też nieobce są zwycięstwa na tej nawierzchni (wygrała w Holandii dwukrotnie w tym dwa lata temu). No i nie bez znaczenia jest też to, że poprzednie spotkanie z Rosjanką Polka przegrała. Więc w tym zakresie też nastąpiła odbudowa.
Co do meczu finałowego można mieć już do Światek sporo pretensji i uwag. Tym niemniej były elementy, które trzeba pochwalić. Przegrała głową i niechlujnością w kluczowych momentach spotkania. Może tym razem wyciągnie z tego wnioski.
Nie ma co przed Wimbledonem nakręcać spirali oczekiwań, ale umiarkowany optymizm niewątpliwie się pojawił. Przynajmniej u mnie.
Mam nadzieję, że okaże się uzasadniony.
Inne tematy w dziale Sport