Jeden temat to taki, że chłopaki nie schodzą z podium tych rozgrywek przez sześć kolejnych edycji cyklu. Trzecie miejsce w roku 2019, drugie w 2021 (w roku 2020, ze względu na covid, LN się nie odbyła), rok później jeszcze raz trzecie. Dwa lata temu pokonaliśmy w finale, przy czym w dwóch ostatnich setach to już obiliśmy, Amerykanów. W zeszłym roku, po raz trzeci, najniższe podium. No i przedwczoraj rozbiliśmy Włochów w puch. Było nie tylko trzy do ucha, ale Polacy pozwolili zdobyć aktualnym mistrzom świata łącznie w całym meczu ledwie 55 pkt. W trzecim secie traktując ich jak juniorów (25:14).
I to jest, jak napisałem, jedna rzecz. Ale jest druga, jeszcze bardziej godna zauważenia. Czego nie dotknie się Nikola Grbić, zamienia to w medal. Został trenerem kadry na początku roku 2022. Od tego czasu Polacy czterokrotnie zdobywali medale, w tym dwa złote, wspomnianej i omówionej wyżej Ligi Narodów, zdobyli mistrzostwo Europy w roku 2023, rok wcześniej zostali wicemistrzami świata, a poprzedniego lata, w Paryżu, wicemistrzami olimpijskimi, co było naszym pierwszym medalem igrzysk od pamiętnego złota w Montrealu. Siedem najważniejszych imprez – siedem razy na podium! Różnica między Midasem a Grbicem jest jedynie taka, że Serb nie za każdym razem kończy ze złotem w rękach. I może dobrze, bo jak wskazuje przypadek władcy Frygii, nie zawsze musi się to kończyć szczęśliwie.
I na koniec. Nazwijmy to trzecią stroną medalu. Do tej pory kadra Grbica była, ujmijmy to tak, wyjątkowo stabilna. Sześć poprzednich medali Serb zdobywał jeśli nie jednakowym, to bardzo zbliżonym składem. Medal siódmy, i to złoty, został zdobyty składem, w którym z 12. olimpijczyków sprzed roku, na turnieju finałowym LN w Chinach zabrakło, uwaga(!), ośmiu. Do Ningbo pojechali tylko Kochanowski, Leon, Fornal i Semeniuk!. Jeszcze Bołądź, ale on, praktycznie, był, dzięki FIVB oczywiście, olimpijczykiem gorszego sortu.
Nie skorzystał lub nie mógł skorzystać Grbic (nie wnikam z jakich powodów) z dwóch etatowych dotąd rozgrywających Janusza i Łomacza (gość był całą karierę taki sobie, ale to on wygrał nam olimpijski półfinał), z dwóch etatowych atakujących Kurka i Kaczmarka, z podstawowych środkowych Bieńka (miał w kartę reprezentanta wpisane dożywocie) i Hubera (w roku 2023 wdarł się do pierwszego składu przebojem niczym kilka lat wcześniej Kochanowski), z Zatorskiego, który jako libero miał w kadrze Grbica praktycznie monopol, wreszcie z przyjmującego Śliwki, bohatera sezonu 2023. Ośmiu jak w pysk. I jeszcze, na dokładkę i chyba tylko po to, żeby jeszcze bardziej było jasne, co to za postać ten Grbic, w finale z Włochami nie mógł zagrać kontuzjowany Fornal.
I to nowe, nieopierzone, bractwo wchodzi w finały LN z butami, rozbijając, w trzech kolejnych meczach, od ćwierćfinału po finał, potentatów światowej siatkówki. Jak chce. No bo przecież w ćwierćfinale z Japonią i półfinale z Brazylią też było po trzy ucho. Może nie w każdym secie tak spektakularnie jak w drugiej i trzeciej partii z Włochami, ale zawsze przekonywująco.
Grbic cudotwórca? Może nie. Za to, jak dla mnie, zdecydowanie najlepszy w tej chwili trener na świecie.
A Sebastian Świderski w roli prezesa? Drugi debeściak. Jak do tego dodamy Lavariniego, to…
Wyszła mi Święta Trójca Polskiej Siatkówki. Choć tylko Ojciec Świderski jest Polakiem.
Inne tematy w dziale Sport