Można się było spodziewać, że tak będzie. Po pierwsze. Dzień konia, taki jak półfinał tegorocznego Australian Open, przydarza się nad wyraz rzadko. Po drugie. Jak się nie gra w turniejach przez ponad dwa miesiące, to trudno mieć nadzieję, że się stawi czoła drugiej aktualnie rakiecie świata. Po trzecie. Iga Świątek jest dużo lepszą i dużo stabilniejszą tenisistką niż Madison Keys.
To wszystko powodowało, że Polka była zdecydowaną faworytką meczu z Amerykanką. Ze swojego zadania się wywiązała. Stłamsiła rywalkę 6:1, 6:2. To znaczy Keys grała tak źle, że nie trzeba było być dzisiaj Igą Świątek, żeby z nią łatwo wygrać. W tej dyspozycji będąc Amerykanka przegrałaby na pewno nie tylko z każdą z pań, które wystąpią w tym tygodniu w Rijadzie, ale również z większością top-30 rankingu. A może z wszystkimi.
To oczywiście nie jest problem Świątek. Iga zrobiła swoje. Bez wysiłku i bez nerwów ograła pierwszą przeszkodę na drodze do końcowego zwycięstwa w zawodach. Przeszkodę uznawaną przed turniejem, chyba słusznie, za najmniejszą, ale od czegoś trzeba zacząć.
W drugim spotkaniu grupy nazywanej „grupą Sereny Williams” (Sabalenka i Gauff grają w „grupie Steffi Graf”) Rybakina, dla mnie jest to duża niespodzianka, nie dała żadnych szans Anisimowej. Wygrała niemal jak Iga: 6:3, 6:1. Meczu nie oglądałem, ale żona mówi, że Kazaszka biegała do wszystkiego „jak sarna”, a rosyjska Amerykanka z kolei biła po autach. W ostatnim meczu z Igą trafiała w kort 2 cm od linii, a dzisiaj wielokrotnie strzelała poza linię kortu. I na pewno nie były to 2 cm za linię. Wydawało mi się, że bardzo wymagająca końcówka sezonu (musiała gonić i załapała się do WTA Finals na zasadzie "last minute") będzie Rybakinę sporo kosztować. A tu patrz pan. Ustawiła sobie rywalkę w narożniku i obiła niemal tak, jak zrobiła to Świątek w Londynie. Chapeau bas.
W poniedziałek dowiemy się już być może o tym, kto z tej grupy awansuje do półfinału. Zadecyduje bezpośrednie starcie Polki z Kazaszką. Jego zwyciężczyni, jeśli wygra bez straty seta, znajdzie się automatycznie w czołowej czwórce mistrzostw. Zwycięstwo w trzech setach tego jeszcze nie gwarantuje. Nawet wtedy jak w drugim spotkaniu dnia też będą trzy sety.
Zanim będziemy przeżywać emocje poniedziałkowe czekają nas mecze drugiej grupy w niedzielę. Sabalenka gra z Paolini, a Gauff z Pegulą. Jednego można być po niedzieli pewnym. Że wreszcie w tym turnieju jakaś Amerykanka odniesie zwycięstwo. A która? Coco wygrała ze starszą koleżanką dwa ostatnie spotkania, ale bilans z Pegulą ma ujemny (3:4). W meczu Sabalenki z Paolini zdecydowaną faworytkę należy widzieć w Białorusince. Raz, że bilans ogólny 5:2, a dwa, że wygrała ich trzy ostatnie mecze, przy czym każdy następny wyraźniej. Co absolutnie nie przeszkadza mi uważać, że wyjątkowo ambitna i niezniszczalna fizycznie Włoszko-Afro-Polka jest w stanie sprawić wielką niespodziankę. Nie tylko tę jedną zresztą.
Reasumując, bo się ściemnia. Dla Igi ważne, że na starcie pewnie zwyciężyła. I oby tak dalej.
Inne tematy w dziale Sport