Trzeba przyznać, ze się lekko zwątpiło w Justynkę. Minimalnie, ale jednak. Jest nawet ślad na salonie. W Adasia nie wątpiłem, bo to co się działo w Bischofshofen to był dla mnie dużo bardziej błąd Lepistoe. Ale co do Justysi miałem wątpliwości. Że jest, po prostu, zajechana.
Po dzisiejszym biegu generalnie stwierdzam, że małej wiary jestem człowiekiem skoro w ogóle przyszło mi do durnego łba, że Polka może nie zdzierżyć. Obiecuję, ze się pod tym względem poprawię.
To, co dzisiaj zobaczyliśmy w wydaniu Kowalczyk, przywraca nadzieję na to, że robokop, nawet za półtora miesiąca w jaskini lwa, niekoniecznie musi mieć po biegach ręce w górze. A już tych klasykiem to szczególnie. Zastanawiam się tylko czy to tak wyszło czy wcześniej było punkt po punkcie zaplanowane. I tym razem co powie Wieretielny przyjmę jak aksjomat. W każdym razie jedno jest pewne. Tour de Ski został wygrany. Nawet jak jutro pobiegnie tyłem.
I słowo o Małyszu. Zastanawiam się kiedy ten Pan Bóg dopuści w końcu całkiem równe warunki dla wszystkich. I Austriacy niech już nie marudzą na sędziów. Gdyby nie oni to ani Koch by dziś nie wygrał, ani Schlierenzauer nie był w 10-tce. Jutro też jest dzień. Może w końcu i dla Adama zaświeci słonce? Należy mu się. Nie tylko w ramach rekompensaty.
Inne tematy w dziale Rozmaitości