HareM HareM
192
BLOG

„Rzeźny” etap

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Nie jestem może namiętnym kibicem kolarstwa i z tego tytułu mogłem coś przegapić, ale fakt faktem, że chyba nie tylko słabej pamięci zawdzięczam, że nie pamiętam aby w ostatnich latach był tak obfity w kraksy i kontuzje etap. Mowa oczywiście o przedwczorajszym, kończącym pierwszą triadę tegorocznego TdF, odcinku między Issoire a Saint-Flour.

Ten wyścig w ogóle źle się zaczął. Od kraksy na pierwszym etapie. To jednak, co miało miejsce wczoraj, zdarza się niezmiernie rzadko. Dwie potężne kraksy na jednym etapie, w tym jedna wynikająca ze skrajnej niefrasobliwości, a raczej totalnej głupoty kierowcy wozu telewizyjnego, to (nawet jak weźmiemy pod uwagę całą długą historię Wielkich Tourów) jest „wynik” wyjątkowy. Pomijam takie drobne „incydenty” jak, trzeci już chyba w tym wyścigu, bliski i dogłębny kontakt Contadora z glebą. Trochę dziwne.

Hiszpan, na swoje szczęście, specjalnie nie ucierpiał, choć kto widział powtórkę z jego „salto mortale” może być zdziwiony. Ale demon kolarskiego zła swoje żniwo zebrał. Złamane udo i być może biodro Winokurowa, złamany obojczyk Willemsa, pęknięta łopatka Van der Broecka, oraz nadgarstek Zabriskie’go. To efekt kraksy w peletonie. Mało? To na dokładkę. 35 km przed metę samochód którejś z telewizji francuskich(sic!), jadąc z duża prędkością, potrąca przy wyprzedzaniu prowadzącej grupki(sic!) Flechę, który uderza głową w asfalt, a upadając spycha Hoogerlanda na drut kolczasty! Ten drugi, widziałem, wyglądał po wypadku jak szlachtowany prosiak. Krew lała się, żywcem, strumieniami. Rany głębokie na kilka centymetrów.

Kto się będzie chciał licytować zaraz wyskoczy z tekstem, że w porównaniu z Giro, gdzie zginął Belg Weylandt, to to jest wszystko i tak małe piwo. I pewnie będzie miał rację. Tyle, że tam to był, co by nie powiedzieć, przypadek. Tu tych przypadków było od groma jasnego. Etap, jednym słowem, wyjątkowy. Również w tym sensie, ze może mieć ogromny wpływ na końcowe wyniki całego wyścigu. Do końca Wielkiej Pętli jest, co prawda, szmat drogi, ale wczorajszym zwycięzcom los podarował, lekko licząc, co najmniej ze trzy minuty. Po kraksie peleton, czekając na „kraksowiczów”, totalnie zwolnił a oni w tym czasie pedałowali bez trzymanki. Nie czekali też na efekty kraksy Flechy i Hoogerlanda. W efekcie przyjechali na metę 4 minuty przed goniącą grupą Evansa, Schlecka i Contadora. Są liderami. I nie są to kolarze, którzy wypadli sroce spod ogona. Vockler i Sanchez to są w peletonie cenione nazwiska.

Mimo wszystko stawiam na wielki tercet.Schleck, Evans, Contador. No i na Gilberta. Może być  czarnym koniem wyścigu. W zasadzie już jest.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości