Nie wiem jak to się stało, ale już w wieku 7-8 lat zostałem rodzinnym specjalistą od ubijania kapusty. To znaczy w sumie wiem. Moja Babcia miała wprawdzie czterech wnuków, ale tylko ja i mój brat mieszkaliśmy razem z dziadkami. Ponadto tak się złożyło, że byłem od brata dokładnie o osiem lat starszy. Więc kiedy mi przyszło zacząć tę kapustę ubijać, to on się mniej więcej, akurat rodził. Trudno więc od niego wymagać, żeby od razu ochoczo wskakiwał do beczki i deptał. Nie było wyjścia. Padło na mnie.
Pamiętam, że strasznie to przezywałem, bo nie dość, że musiałem wcześniej wracać z podwórka, to jeszcze kazali mi długo i porządnie myc nogi co, jak wiadomo, nie jest ulubionym zajęciem ośmiolatków. Babcia z Mamą wpadały w kapuściany amok na jakiś tydzień. Potem, na szczęście, uznawały, że zapasów wystarczy i znów mogłem wracać do normalnych zajęć. No ale rok w rok przez tydzień miałem ciepło.
Teraz, kiedy Babci dawno już nie ma, a Mama jest już w tym wieku, że różnymi formami kapusty głowy sobie nie zaprząta, ja dalej tę kapustę, psia krew, ubijam. Tym razem w tempie dyktowanym przez moją najlepszą i jedyną koleżankę małżonkę. Oczywiście nie chodzę już gołymi nogami wewnątrz jakichś beczek, tylko dostałem tłuczek i wyciskam z niej (z tej kapusty, nie z zony) co się da przy jego pomocy, waląc w nią, leżącą w wielkim garze, z góry jak w bęben, póki nie puści soków. Jak tak walę z tej góry to się czasem zamyślę i rąbię bezwiednie przez 5 minut jak ten robot. Póki się nie ocknę.
Przed chwilą właśnie się ocknąłem. I w jednej chwili zbuntowałem się i definitywnie przestałem trzaskać. Zdałem sobie bowiem sprawę, że ja z tą kapustą to tak już grubo ponad 40 lat się zadaję. Późny Gomułka – wczesny Gierek. No to chyba najwyższy czas coś w tym życiu zmienić, nie? Powiedzmy od niedzieli. No dobra, od poniedziałku. Wszystkim innym też radzę.
Inne tematy w dziale Polityka