mimm mimm
183
BLOG

30 lipca 1945 roku...

mimm mimm Kultura Obserwuj notkę 13

Japońska łódź podwodna wpakowała dwie torpedy w nasz bok, Szefie. Wracaliśmy z Tinian, płynęliśmy na Leyte. Dopiero co dostarczyliśmy bombę. Bombę z Hiroszimy. 1.100 ludzi znalazło się w wodzie. Statek zatonął w 12 minut. Nie widziałem rekina może przez pół godziny. Pierwszy był żarłacz tygrysi. 13 stóp. Wiesz jak ocenić to z wody, Szefie? Patrzysz na odległość między płetwą a ogonem. Nie wiedzieliśmy natomiast, że nasza misja była tajna i nie został wysłany żaden sygnał ratunkowy. Przez tydzień nawet nie zauważono, że mamy opóźnienie. Pierwszego ranka, Szefie, rekiny zaczęły nadpływać, więc sformowaliśmy się w ciasne grupy. To było jak w tych starych kalendarzach, no wiesz jak te grupki piechoty w bitwie pod Waterloo. Pomysł był taki, że gdy rekin podpływał do najbliższego człowieka, to ten zaczynał uderzać w wodę i hałasować. Czasem rekin odpływał… Ale czasem nie chciał odpłynąć. Czasami taki rekin patrzył prosto na ciebie. Prosto w oczy. A musisz wiedzieć, że rekin ma oczy pozbawione życia. Czarne jak oczy lalki. Kiedy cię atakuje, nie wygląda w ogóle, jakby był żywy… dopóki cię nie nie ugryzie, a wtedy te czarne oczy przewracają się i stają się białe… i słyszysz ten straszny krzyk. Ocean staje się czerwony i pomimo tego całego uderzania w wodę i hałasów te rekiny wciąż przypływają… i rozrywają cię na strzępy. Pod koniec tego pierwszego świtu straciliśmy 100 ludzi. Nie wiem, ile tam było rekinów, może z tysiąc. Nie wiem ilu ludzi, ale ginęło średnio 6 na godzinę. Czwartek rano, Szefie, natknąłem się na mojego kolegę, Herbie Robinsona z Cleveland. Grał w baseball. Kumpel ze służby. Myślałem, że śpi. Sięgnąłem, aby go obudzić. Wypłynął na powierzchnię jak boja. Był przegryziony od pasa w dół. Piątego dnia, Lockheed Ventura przeleciał nisko i zauważył nas, młody pilot, młodszy niż nasz pan Hooper. W każdym razie zauważył nas i trzy godziny później te stare grube PBY zaczęły nadlatywać jeden po drugim i zabierać nas z wody. Wtedy bałem się najbardziej. Czekając na moją kolej. Nigdy już nie założę kamizelki ratunkowej. A więc 1.000 ludzi trafiło do wody. Wyszło 316. Rekiny wzięły resztę. 29 lipca 1945 roku.  

USS Indianapolis uważany był za szczęśliwy okręt. Opinia ta zakiełkowała od czasu prezydentury Roosevelta, który jeszcze w latach 30 wykorzystywał go do rejsów m.in. przez Atlantyk. Po wybuchu II wojny światowej opinia ta ugruntowała się. Okręt brał udział w licznych kampaniach na Pacyfiku m.in. wokół Nowej Gwinei, na Aleutach na wyspach Marshalla i Iwo Jimie, dzięki czemu zebrał 11 gwiazd. Bez wątpienia szczęście a właściwie umiejętności jego załogi i kolejnych dowódców spowodowały, że Indianapolis został wybrany przez admirała Spruance`a na okręt flagowy. Nie bez znaczenia był również fakt, że jednostka ta należała do najszybszych we flocie USA.  

Szczęście opuściło Indianapolis 31 marca 1945 roku w trakcie kampanii wokół Okinawy, kiedy tuż po godzinie 7 rano cztery japońskie samoloty zaatakowały okręty Task Force 54. Dwóch atakujących zostało zestrzelonych przez lotniczą osłonę, jeden przez pancernik New Mexico. Czwarty natomiast przedarł się i uderzył we flagowiec admirała Spruance`a. Zginęło 9 marynarzy, a 20 odniosło rany. Uszkodzenie spowodowane przez kamikaze okazało się na tyle groźne, że postanowiono odesłać okręt na remont na Mare Island nieopodal San Francisco.

Po zakończeniu prac naprawczych Indianapolis otrzymał pierwsze zadanie. W drodze powrotnej na dalekowschodni teatr wojenny miał niejako przy okazji przewieźć elementy bomb atomowych, które potem zostały zrzucone na Hiroshime i Nagasaki. Z ładunkiem tym wyszedł z San Francisco 16 lipca i 26 tegoż miesiąca, zahaczając po drodze o Pearl Harbor i bijąc rekord prędkości, dopłynął na wyspę Tinian. Tam otrzymał nowe rozkazy. Miał udać się na Leyte, by przejść tam dwutygodniowe szkolenie pod okiem kontradmirała McCormicka, a następnie popłynąć na Okinawę gdzie miał dołączyć do Task Force 95 wiceadmirała Oldendorfa. Po drodze na Leyte miał zawinąć na Guam.

W tym czasie Japonia rozpoczęła ostatnią morską ofensywę. Ofensywę na skalę jej ówczesnych możliwości. Ofensywę niewidzialną, bo podwodną. Prowadziło ją zaledwie 6 okrętów podwodnych typu I z których każdy uzbrojony był m.in. w 6 kaitenów. Był to jednoosobowy miniaturowy okręt podwodny. Dwa spośród okrętów – nosicieli tj. I - 53 oraz I - 58 uniknęły zniszczenia w początkowej fazie swej kampanii i w lipcu 1945 roku wyszły na kolejny patrol. 24 lipca I - 53 dostrzegł na Morzu Filipińskim amerykański konwój płynący z Okinawy na Leyte i ochraniany przez niszczyciel eskortowy USS Underbill dowodzony przez komandora porucznika R. M. Newcomba. Japoński dowódca wysłał do akcji swoje kaiteny. Dwa spośród nich okazały się jednak niesprawne. Z pozostałej czwórki jeden został zniszczony bombami głębinowymi Underbilla drugi przezeń staranowany. Trzeci spośród atakujących zatopił jeden z transportowców. Czwartemu przypadł natomiast największy sukces, ponieważ o godzinie 15:07 uderzył w maszynownie niszczyciela, który w wyniku tego wyleciał w powietrze. Zginał dowódca amerykańskiej jednostki, 9 innych oficerów oraz 102 marynarzy. Pozostali, którzy w momencie ataku byli na rufie, która po destrukcji okrętu utrzymywała się jeszcze na wodzie, zostali uratowani przez statki z konwoju.

28 lipca USS Indianapolis wypłynął z Guam i z prędkością ekonomiczną udał się najkrótszą trasą na Leyte. Miał tam przybyć 31 lipca. Informacja o tym jednak nigdy nie dotarła do zainteresowanego dowódcy, czyli admirała McCormicka. Co prawda na jego flagowym USS Idaho odebrano jakąś depeszę. Była ona jednak źle zaszyfrowana, a oficer łączności uważając, że to nic istotnego nie poprosił o jej powtórzenie. Z kolei dowódca Filipińskiej Granicy Morskiej tj. wiceadmirał Kauffman i kapitan portu Tacloban wiadomość odebrali, sądząc jednak, że ma ją też McCormick, nic z nią nie zrobili.

Indianapolis był krążownikiem ciężkim, a więc okrętem, który z założenia miał nie zwalczać okrętów podwodnych. Z tego powodu nie był wyposażony w sonar, a więc jedyną ochroną przeciw podwodnym napastnikom był radar i oczy wachtowych. Z tego powodu powinien płynąć w eskorcie. Pytał zresztą o nią na Guam dowódca krążownika komandor Ch. B. McVay III. Jednak oficer, który wyznaczał trasę, zapytał o nią również w kwaterze głównej marynarki wojennej. Tam uzyskał informację, że nie jest ona wymagana, ponieważ akwen, po którym będzie płynąć Indianapolis, jest położony daleko od aktualnej strefy działań wojennych, a więc w domyśle bezpieczny. Poza tym nie ma aktualnie żadnych dostępnych okrętów eskortowych, ponieważ wszystkie są zaangażowane w akcję ratowania załóg superfortec, które musiały wodować na morzu. McVayowi przekazano jednakże informację, że w pobliżu mogą znajdować się japońskie okręty podwodne. Z kolei jednak nie poinformowano go o tym, że jeden z nich zatopił Underbilla.

Japoński okręt podwodny I – 58 tymczasem jednak nie odniósł jak dotąd sukcesu. Patrol, gdyby nie kiepska pogoda przebiegał spokojnie. Godzina wlekła się za godziną. Od czasu do czasu wychodzono na powierzchnie, żeby rozejrzeć się wokół. 29 lipca około godziny 23:00 uczyniono podobnie. Ledwie jednak Japończycy wypłynęli na powierzchnię, ujrzeli w odległości ok. 10000 m od siebie duży okręt wojenny. Od razu japoński dowódca komandor porucznik Mochitsura Hashimoto wydał rozkaz ponownego zanurzenia i pozostania na głębokości peryskopowej. Zauważona jednostka, a był nią Indianapolis, znajdowała się pod kątem 90 stopni, była dobrze widoczna na horyzoncie i szła prostym kursem. Faktem jest, że Indianapolis nie zygzakował. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie było to złamaniem instrukcji floty, ponieważ te nakazywały wykonywanie tego manewru przy dobrej widoczności, a więc w dzień. W nocy zależało to od dowódcy danego okrętu.

Hashimoto postanowił zaatakować konwencjonalnymi torpedami, a nie kaitenami i wystrzelił w kierunku krążownika z odległości 1500 m 6 torped. Dwie z nich znalazły drogę do celu, uderzając w jego prawą burtę. Jedna w rejonie wieży numer 1 a druga mesy oficerskiej. Sytuacja od razu stała się katastrofalna. Przerwana została cała wewnętrzna łączność, a do środka idącego ciągle naprzód okrętu wlały się tony wody. W tym miejscu warto nadmienić, że okręt był od drugiego pokładu cały otwarty. To znaczy otworzone były grodzie, iluminatory i przewody wentylacyjne. Powodem takiej świadomej decyzji było to, że Indianapolis nie posiadał klimatyzacji. Amerykański dowódca, chcąc ułatwić załodze funkcjonowanie w warunkach tropikalnej nocy, wydał taki rozkaz. Owej feralnej nocy przyczyniło się to do szybkiej zagłady okrętu, który poszedł na dno w ciągu 15 minut. Co prawda radiotelegrafista wysłał wcześniej sygnał SOS wraz z pozycją okrętu, jednakże radiostacja była już wówczas najprawdopodobniej niesprawna z powodu braku zasilania.

Według późniejszych szacunków spośród 1199 załogi w momencie ataku i wraz z tonącym okrętem zginęło 350 – 400 osób. Pozostali tj. 800 – 850 przeżyło zniszczenie swej jednostki i znalazło się w wodzie. W wodzie znalazł się również komandor McVay, który chciał pójść na dno wraz ze swym okrętem, został jednak wyrzucony do wody przez jedną z wdzierających się na pokład fal. Rozbitkowie mieli do swej dyspozycji zaledwie 15 tratw ratunkowych i 6 pływających sieci.

Do rana według szacunków zmarło do 100 marynarzy, którzy byli poparzeni lub ciężko ranni. Pozostali przeszli gehennę oczekiwania na pomoc. Co niezwykłe nad będącymi w wodzie rozbitkami co jakiś czas przelatywał samolot pierwszy już około godziny 13:00 30 lipca, ale albo nie zauważały one nieszczęśników i dawanych przez nich sygnałów flarami i świecami dymnymi, albo ich meldunki były odrzucane jako niewiarygodne. Tak było np. z relacją kapitana LeFrancisa pilota C – 54, który meldował, że dostrzegł na powierzchni morza w tym rejonie ok godziny 4:00 31 lipca jakby rozbłyski światła, wyglądające jakby ktoś prowadził ogień. Nie zbadano jednak tego, a kapitanowi oświadczono, że nic w tym miejscu nie ma prawa się dziać.

W wodzie natomiast działy się rzeczy straszne. Niektórzy spośród ocalałych pili wodę morską co powodowało, że umierali w męczarniach. Inni dostawali halucynacji, twierdzili, że widzieli okręty lub wyspę i odpływali w niewiadomym kierunku. Ci, którzy nie czuli już sił i nie chcieli więcej cierpieć, wypinali się z kamizelek ratunkowych i szli na dno. Wszystkich zaś pożerały rekiny.

Ratunek przyszedł dopiero czwartego dnia 2 sierpnia. Wtedy to pilot samolotu Ventura podporucznik Gwinn zauważył w wodzie coś, co określił potem jako ślad olejowy. Postanowił sprawę zbadać i w tym celu zniżył lot. Po zejściu nad powierzchnię morza zauważył pływające w tym śladzie głowy. Od razu wysłał depeszę do swego dowództwa na wyspie Peleliu i do komendanta wysp Marianny podając pozycję swego znaleziska. Nie był jednak w stanie wodować, ponieważ jego samolot nie był wyposażony w pływaki. Wkrótce przybyła Catalina z Peleliu a po niej następna. Oba samoloty wodowały i zaczęły wyławiać rozbitków. W rejon zatonięcia okrętu skierowano również okręty Cecil J. Doyle, Bassett i Dufilbo. Pierwszy około północy z 2 na 3 sierpnia na miejsce tragedii dotarł Doyle. Potem dotarły jeszcze niszczyciele Madison i Ralph Talbot. Przez następne 5 dni przeczesywano morze w poszukiwaniu żywych. Akcję ratowniczą zakończono oficjalnie 8 sierpnia o godzinie 20. W jej wyniku uratowano 316 marynarzy z Indianapolis. W ostatniej grupie jeszcze 3 sierpnia wyciągnięto z morza m.in. dowódcę okrętu komandora McVaya. Początkowo wyławiano też zwłoki, by pochować je na lądzie, wkrótce jednak tego zaprzestano, ponieważ były zbyt zmasakrowane przez rekiny.

Po zakończeniu akcji ratunkowej admirał Nimitz od razu powołał komisję w celu zbadania wszystkich okoliczności tej tragedii. Pracowała ona od 13 do 20 sierpnia 1945 roku. Komisja udzieliła reprymendy dowódcy zatopionego okrętu i zaleciła postawienie go przed sądem wojennym. Wielu spośród wysokiej rangi oficerów marynarki było przeciwnych takiemu rozwiązaniu.  Jednak sekretarz obronny USA James Forrestal uległ naciskom prasy i rodzin ofiar i zdecydował o postawieniu McVaya przed sądem. Postawiono mu dwa zarzuty. Pierwszy narażenie bezpieczeństwa okrętu poprzez zaniechanie zygzakowania. I drugi zbyt późnego wydania komendy o opuszczeniu okrętu. W trakcie procesu na korzyść oskarżonego zeznawał między innymi dowódca I – 58. Według niego biorąc pod uwagę sytuację taktyczną, zygzakowanie nic by nie zmieniło. Był to pierwszy przypadek powołania na świadka żołnierza przeciwnika. Jego zeznania, a nawet sam fakt, że w ogóle brał udział w procesie, wywołało ataki ze strony prasy, które tonować musiały oficjalne czynniki.

Komandora McVaya oczyszczono z drugiego zarzutu, jednak pomimo korzystnych zeznań Hashimoto, uznano go za winnego pierwszego. W ogłoszonym 23 lutego 1946 roku wyroku pozbawiono go 100 numerów gradacji. Jednocześnie zawieszono jego wykonanie i przywrócono do służby. Dowódca USS Indianapolis nie potrafił poradzić sobie jednak z sytuacją oraz nękaniem ze strony krewnych ofiar i w 1968 roku popełnił samobójstwo. Przed sądem natomiast nie postawiono nikogo za opóźnienia w akcji ratowniczej.

Co ciekawe Hashimoto po swoim sukcesie jeszcze 30 lipca wysłał do Tokyo depeszę ze stosowną informacją. Została ona przechwycona przez stacje w Pearl Harbor. W 16 godzin po zatonięciu Indianapolis meldunek ten oczywiście rozszyfrowany trafił na biurka wojskowych na Guam, a nieco później jego kopię otrzymała także VII Flota. Uznano jednakże, że japońskie meldunki na ogół brzmiące fantastycznie i przesadnie także i w tym wypadku są fałszywe.

Natomiast 13 listpada 1942 roku zatonął USS Juneau...

Literatura:
S.E. Morison, Zwycięstwo na Pacyfiku, Gdańsk 2021.
J.E. Dunnigan, A.A. Nofi, Wojna na Pacyfiku. Encyklopedia, Warszawa 2000.
Z. Flisowski, Burza nad Pacyfikiem, Poznań 1989.

Monolog Quinta w tłumaczeniu pozeraczksiazek.
















mimm
O mnie mimm

mimmochodem...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura