mimm mimm
98
BLOG

Jesteśmy żołnierzami...

mimm mimm Kultura Obserwuj notkę 0

Słyszę rozmowę podporucznika „Wilka”, dowódcy 103 kompanii batalionu „Bończa” z żołnierzem, który odmawia uczestnictwa w Powstaniu, widząc zupełny brak odpowiedniej broni do wykonania wyznaczonego zadania.

Miejsce zbiórki wyznaczono u mnie tj. na Mariensztacie (po północnej stronie – numeru nie pamiętam), róg Dobrej, ponieważ obiekty, które 103 kompania miała atakować, znajdowały się obok domu, w którym ukrywałem się od trzech miesięcy po ucieczce z Oświęcimia – Brzezinki. […] Około 9:00 przybył tu podporucznik „Wilk” – Jan Sędkowski, ze swoim przyjacielem i podwładnym „Rybakiem” – Stanisławem Wróblewskim. Zadaniem bojowym na godzinę „W” dla batalionu „Bończa”, kompanii 101, 102, 103 było:

Cel główny – zdobycie przyczółku mostu Kierbedzia i zabezpieczenie go przed wysadzeniem przez Niemców.
Cel pośredni, bez realizacji, którego nie można było osiągnąć celu głównego – zdobycie baterii artylerii na podzamczu (101 kompania i 102 kompania), zdobycie działek szybkostrzelnych na Wybrzeżu Kościuszkowskim.
Po zrealizowaniu obu zamierzeń miał nastąpić atak i zdobycie budynku Schichta, co było równoznaczne z realizacją celu głównego – opanowaniem przyczółka mostu Kierbedzia. Byliśmy poinformowani, że oddziały z Pragi mają za zadanie zdobyć przyczółek praski mostu […]

Po pewnym czasie zaczęli się schodzić członkowie kompanii. Poza podporucznikiem: „Wilkiem”, „Rybakiem”, „Karolem”, „Garianem” (Marian Gortatewicz) – nie znałem bliżej nikogo z przybywających. […] Przybywający także nie znali się wzajemnie. Niektórzy kojarzyli się z piątek konspiracyjnych. Przyglądali się z zaciekawieniem jedni drugim. Wszystkich razem zebrało się 47 osób (wielu brakowało). Dopytywano się o broń, o zadanie, gawędzono w małych grupkach. […]

Około godziny 14:00 podporucznik „Wilk” wezwał mnie do stołowego pokoju i w cztery oczy wydał mi polecenie, bym wziął jednego z chłopców i udał się na teren planowanej akcji, zobaczyć raz jeszcze co tam się dzieje. […] Po powrocie zastaliśmy w jednym z pokojów nową osobę, która zwróciła naszą uwagę – sanitariuszkę ps. „Brzózka” – Stefanię Mizutowicz, która urządzała punkt sanitarny. Kiedy przyglądałem się jej, uchyliły się drzwi stołowego pokoju, zza których wychylił głowę podporucznik „Wilk” i skinął na mnie ręką. Po wejściu, nie czekając na mój meldunek, powiedział:

- Otrzymaliśmy broń.

Tego dnia już kilkakrotnie pytałem go, kiedy wreszcie nadejdzie? Odpowiadał mi stale tymi samymi słowami: „Dostarczą na czas”. Nie zwracałem zupełnie wówczas uwagi na jego zamyślenie i zatroskaną twarz. Kiedy udzielał mi odpowiedzi, jakby zapadał się gdzieś w siebie…

Zrozumiałem to później, kiedy zastanawiałem się nad jego tragedią – dowódcy, który musiał wybierać i decydować między żołnierską wiernością przysiędze a bezsensem otrzymanego zadania. Na pewno lepiej rozumiał sytuację niż ja, gdyż dowiedział się chyba wcześniej – tylko trzymał to w tajemnicy przede mną – w co będzie wyposażona jego kompania w godzinie „W”.

Byliśmy pewni, że do wykonania tak ważnego ze strategicznego punktu widzenia zadania, jakim było opanowanie i zabezpieczenie mostu Kierbedzia jako drogi do lewobrzeżnej Warszawy dla zbliżającej się Armii Czerwonej, otrzymamy wszystko, co najlepsze w magazynach. […]

Zacząłem szukać wzrokiem tej broni. Na podłodze – nie było, na tapczanie – nie. Na stole za to stały dwie puszki po ogórkach, które mnie zupełnie nie zainteresowały.

- Gdzie ta broń?

Podporucznik „Wilk” wskazał palcem na puszki stojące na stole i stwierdził z zażenowaniem:

- To wszystko. Tylko 40 granatów.

Stałem przy drzwiach, patrząc na te puszki osłupiałym wzrokiem, nie mogąc pojąć, co „Wilk” powiedział przed chwilą. Nagle ruszyło mnie, dostałem czegoś na kształt ataku histerii. Zacząłem biegać po pokoju, od drzwi do okna i z powrotem, wymachiwać rękami w nieskoordynowany sposób. […]

Podporucznik  „Wilk”  podszedł  był  do  mnie, zatrzymał  biegającego i podnieconego, chwycił moją rękę w swoje dłonie i patrząc mi w oczy, powiedział cichym, łagodnym głosem:

- Edziu […], jesteśmy  żołnierzami – składaliśmy  przysięgę – rozkaz  musi  być  wykonany. […]  Jeśli  ta  akcja  się uda, podam cię do awansu  na  sierżanta, zostaniesz  szefem  kompanii  i  przedstawię  cię  do  Virtuti  Militari […]. Zawołaj  tu  wszystkich, przedstawię im plan akcji – rozkazał. […]

Podporucznik „Wilk” liczył na zupełne zaskoczenie i skutki wybuchu granatów. […]. Zamiar był szalony, ale sądziłem i dziś też tak sądzę, że istniała szansa powodzenia… Po przedstawieniu planu zapanowało grobowe milczenie. Nikt się nie odezwał, żołnierze pozwieszali głowy i każdy jakby zapadł się w sobie. Niektórzy odstępowali od stołu, kierując się nie do drzwi, ale na ściany, jakby chcieli przez nie wyjść… Nagle dał się słyszeć słaby głos, jakby szept: „Przecież nie ma z czym iść!”, na co podporucznik „Wilk” odpowiedział tak, jak parę minut temu mnie, ale nie łagodnie, lecz głosem twardym i ostrym:

- Panowie, jesteśmy żołnierzami – składaliśmy przysięgę – rozkaz musi być wykonany!

Nikt się już więcej nie odezwał. Zapanowała ciężka, ponura, pełna jakiegoś nieokreślonego napięcia – cisza. Zaczęto rozdzielać granaty, 40 żołnierzy dostało po filipince, „Garian” i ja otrzymaliśmy visy, podporucznik „Wilk” zatrzymał sobie swoją piąteczkę. Pięciu pozostało z pustymi rękami. […]

O godzinie 16:45 usłyszeliśmy serię broni maszynowej i pojedyncze strzały dochodzące z północy (dowiedziałem się później, że to Żoliborz ruszył wcześniej). Wśród Niemców na placyku poruszenie. Powyłazili z namiotów, ale stanowisk przy działkach nie zajęli. Wyglądali na zdezorientowanych. Rzuciłem się, rozpychając chłopców, do pokoju podporucznika „Wilka”:

- Musimy zaczynać, bo zginiemy! - krzyknąłem.

Na co podporucznik „Wilk” popatrzył spokojnie na zegarek, przyglądał mu się przez chwilę, jakby się nad czymś bardzo ważnym zastanawiał i odpowiedział spokojnym głosem, nie patrząc na mnie:

- Atak wyznaczony został na godzinę 17:00 i ruszymy o 17:00.

- Ale już gdzieś zaczęli. Nie ma na co czekać! Z zaskoczenia nici, a jeśli zajmą stanowiska, to zrobią z nas marmoladę. Te działka biją jak karabiny maszynowe.

Kanonada dochodząca z północy nasilała się i to chyba przeważyło – podporucznik „Wilk” powiedział:

- No to w imię Boże, ruszamy – wyprowadź swoich chłopców pierwszy, ponieważ nie zmieścimy się razem w korytarzyku. Zatrzymaj się za węgłem, aż wyprowadzę swoich i dam znać ręką do rzucenia granatów.

Wypadłem do korytarzyka i w drzwiach wydałem rozkaz:

- Za mną, ruszamy! […]

Chłopcy ruszyli moim tropem, kierując się ku Wiśle, w kierunku południowo – wschodnim. Wśród ogłuszającego huku zobaczyłem, że lufy działek zostały ustawione poziomo, a niektóre nawet jakby niżej i ziały ogniem i dymem. Strzelców nie było widać, byli skryci za pancernymi płytami. W pewnym momencie stanąłem jak wryty, zamieniając się w słup soli. Był to rodzaj paraliżu. Wybuchy pocisków dochodziły jakby z daleka – przytłumione. Widziałem teraz jakby przez mgłę i w zwolnionym tempie, jak kilka metrów od południowej ściany budynku, zza którego wyszedł, klęczał na jednym kolanie podporucznik „Wilk” i mierzył z łokcia lewej ręki ze swojej piąteczki do uciekającego w kierunku ulicy Karowej Niemca, za którym z kolei sadził susami „Rybak”. […]

Nie to jednak spowodowało u mnie paraliż. Oto wokół podporucznika „Wilka” leżeli poszarpani, poskręcani, niektórzy prawie jedni na drugim – jego chłopcy. Wychodząc zza węgła, musieli jeszcze przed rozproszeniem wejść prosto pod ogień działek. Na moich oczach podporucznika trafiło kilka pocisków z działka, ustawionego około 30 – 40 metrów od niego. W miejscu, gdzie klęczał, wyrastał coraz większy słup kurzu, pryskającej ziemi i strzępów ludzkiego ciała.

Dwa działka ryły ogniem ziemię przed domem, chociaż nikogo żywego już tam nie było. Inne biły ogniem ciągłym w budynek. Wśród huku usłyszałem tuż obok siebie strzał z pistoletu i ktoś trącił mnie w bok. Popatrzyłem w prawo i zobaczyłem „Gariana”, który widocznie biegł za mną. Za nim leżały porozrzucane ciała moich chłopców. […] Wszystkie drogi mieliśmy odcięte Za plecami Wisła, w kierunku Karowej działka i Niemcy, od Bednarskiej kozły i druty oraz działko wstrzelane w północną ścianę domu, zza którego wybiegliśmy. Wpatrywałem się bezradnie w spadające dachówki, otwory okienne spowite biało-szaro-czerwonym pyłem. […] I nagle zbawcza myśl. Krzyknąłem do „Gariana”:

- Skaczemy nurem w okna!

[…] Rzuciłem się głową naprzód, jak do wody, w otwór okienny i szczęśliwie wylądowałem na podłodze. Usłyszałem jednocześnie jęk „Gariana”.

- Dostałeś?
- Nie, rąbnąłem w coś…

Kanonada trwała… Widoczność w pokoiku była słaba – wypełniony był gryzącym dymem i pyłem. Na podłodze obok spostrzegłem jednego z braci bliźniaków – był martwy, drugi ocalał. Do kanonady dołączyły serie peemów i ogień karabinów. Widocznie nadeszły posiłki od strony Karowej. Wyczołgaliśmy się z „Garianem” do korytarzyka, a z niego do drzwi prowadzących na zewnątrz, za tylną ścianę domku. Tam przy południowo – wschodnim rogu stał „Rybak", a obok niego „Karol” (policjant) wsparty na zdobytym karabinie, ze skrwawioną na wysokości uda nogą. Staliśmy razem, dysząc ciężko i nic nie mówiąc… […]

Żaden z nas nic nie powiedział. Nadal milczeliśmy, unikając nawzajem swego wzroku. Staliśmy jak wrośnięci w ziemię, nie wiedząc co robić… Powiedziałem:

- Idziemy na Starówkę do 101 kompanii.

Chłopcy ruszyli za mną w kierunku ulicy Dobrej, pozostawiając na placu boju dowódcę kompanii i 42 poległych towarzyszy broni.

Edward Łopatecki „Młodzik”

Literatura:
A. Rumianek, Batalion „Bończa”. Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, Gdańsk 2010.






















mimm
O mnie mimm

mimmochodem...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura