„Kucharz Antoni rozpoznał sylwetkę króla wśród opuszczających zamek Francuzów. Obudził kuchmistrza koronnego Alamaniego, ten dał znać podkomorzemu krakowskiemu, Janowi Tęczyńskiemu. […] Nocą Tęczyński osiodłał konia i z kilkoma towarzyszami ruszył za Henrykiem. Błądził po drodze również; gdyby nie to dognałby Francuzów. Gdy wjeżdżał do Oświęcimia, drugą bramą opuszczali go w pośpiechu zbiegowie. […] Przed Pszczyną uciekających dopadł Tęczyński. Towarzyszyło mu tylko kilku tatarskich łuczników. Zbrojni w szpady i pistolety Francuzi zagrodzili mu drogę do króla. Podkomorzy błagał o tylko chwilę rozmowy. Tatarzy odłożyli łuki. Francuzi schowali szpady. Henryk zawrócił. […] Tęczyński dobył szabli. Porwali się przerażeni Francuzi. Ujrzeli jednak tylko, jak podkomorzy krakowski tnie się w rękę i na krew własną przysięga wieczną wierność Henrykowi”.
S. Grzybowski, Henryk Walezy, Wrocław 1985.
Nocą z 18 na 19 czerwca 1574 roku pierwszy polski król elekcyjny Henryk Walezy opuścił potajemnie Wawel i zbiegł do Francji. Stało się to krótko po tym, jak 30 maja zmarł jego brat, król francuski, Karol IX. List zawierający tę informację napisany ręką jego matki Katarzyny Medycejskiej dotarł do Henryka dwa dni później. Zawierał przede wszystkim jej błaganie o powrót syna nad Sekwanę i objęcie władzy. Regentka obawiała się nie tylko jej utraty przez ród, ale i tego, że zostanie zabita przez swoich przeciwników. Przeciwnicy ci, na czele z najmłodszym bratem Henryka, Franciszkiem d`Alencon i Henrykiem de Bourbon, co ciekawe również przysłali swoje listy, w których prosili Walezego dokładnie o to samo co jego matka – jak najszybszy powrót do kraju. Przy czym w swojej korespondencji to oni oskarżali Katarzynę o chęć ich zamordowania. Paradoksalnie dla wszystkich stron niepokojów trawiących wówczas Francję Henryk Walezy jawił się jako naturalny kandydat do tronu, który zaprowadzi w państwie pokój.
Trzeba pamiętać, że ówczesna Francja była sceną wyniszczających ją wojen religijnych. Ich ówczesny początek często umiejscawia się w Wassy, małym miasteczku w Szampanii, gdzie 1 marca 1562 roku, grupa katolickich żołnierzy dowodzonych przez Franciszka Gwizjusza, dokonała masakry protestanckiej ludności. Oczywiście wydarzenie to było tylko przejawem pewnych zjawisk występujących we Francji. Było beczką prochu, która pogrążyła kraj w odmętach wojen domowych, ale lont do niej tlił się już od jakiegoś czasu. Sami hugenoci nie byli tu bez winy. W 1560 roku podjęli nieudaną próbę porwania rodziny królewskiej. Sprzysiężenie jednak wykryto, a przywódcy katolików Gwizjusze wymogli przykładne ukaranie rebeliantów, co polegało na egzekucji wszystkich pojmanych. Jak pisze Stanisław Grzybowski: „Widowisko było publiczne, na oczach króla z rodziną i całego dworu. Dziesiątki przywódców kładło głowę pod topór, setki żołnierzy skazano na powieszenie. Nie starczyło szubienic: wieszano na drzewach, balkonach, krużgankach pałacu”. Ale wina kalwinistów polegała też na czymś innym: „Odważni i szlachetni, pełni najlepszych intencji, widząc zło panujące w ich ojczyźnie i pragnąc jej naprawy, proponowali jednak w tym celu nie, istotne reformy społeczne, a zacofany, nietolerancyjny model obyczajowy”. […] Propozycje te były nie do przyjęcia nie tylko dla wesołego dworu królewskiego, ale i dla znacznej większości narodu, dla którego zawsze największą świętością były nie relikwie i posągi, lecz dobra kuchnia, dobre wino, piękne kobiety i świąteczne, jarmarczne zabawy”.
Próbowali traktować religię poważnie, atakując jednocześnie galikański kościół, „którego funkcje społeczne i wychowawcze zostały całkowicie zaniedbane. Kariera duchownego była jedynie środkiem do zdobycia majątku i znaczenia politycznego. Niezależny w praktyce od papiestwa, związany jak najściślej z polityką Walezjuszy, kościół był instytucją państwową, podporą monarchii i państwa, domeną wpływów rodziny królewskiej i wielkiej magnaterii”. Stąd też dla wielu ludzi nie był już nie tylko drogą do Królestwa Niebieskiego, ale i wyznacznikiem, ostoją ładu moralnego na ziemi. Stąd też kalwinizm był atrakcyjny dla wielu grup społecznych; zubożałej szlachty, zdemobilizowanych żołnierzy, awanturniczych plebejuszy. Religia stała się jednym z pól walki także pomiędzy możnymi rodami francuskimi, przede wszystkim panującymi Walezjuszami i ich marzącymi o tronie oponentami, Gwizjuszami.
Taką właśnie Francję opuszczał Henryk, by objąć koronę Rzeczypospolitej, kraju dlań obcego i dalekiego, którego władcą wcale nie chciał być. Uległ jednak perswazjom francuskiego dworu, czyli Katarzyny Medycejskiej, kierującymi się nieubłaganą logiką dynastycznych ambicji. Nad Wisłą zetkną się z zupełnie inną tradycją i kulturą polityczną. Jej ówczesnym wyrazem były postanowienia uchwalonej 28 stycznia 1573 roku Konfederacji Warszawskiej, jednego z najważniejszych dokumentów w historii Europy. Jej rzeczą nieprawdopodobną by Walezy nie znał tego aktu prawnego. I jest właściwie pewne, że ta znajomość legła u podstaw jego rządów we Francji po powrocie z Polski. Nie zdołał co prawda ubrać tej wiedzy w ramy prawne jako król Francji, ale przekazał to zadanie, jako swoje dziedzictwo, następcy przyszłemu królowi Henrykowi IV, pierwszemu z Burbonów na francuskim tronie. Ten odrobił lekcje i już jako władca, 13 kwietnia 1598 roku ogłosił w Nantes edykt, który aczkolwiek nie tak szeroki, jak jego polski pierwowzór, to jednak kończył symbolicznie i prawnie nad Sekwaną epokę wojen religijnych.
Walezy nie był jednak pięknoduchem, jak to się czasem przywykło go widzieć. Kiedy zachodziła potrzeba, potrafił działać z niezwykłą stanowczością i bezwzględnością. To z jego rozkazu 23 grudnia 1588 roku w Blois zamordowano przywódcę Ligi Katolickiej i głównego przeciwnika politycznego oraz dynastycznego rywala, księcia Henryka Gwizjusza. Znaleziono przy nim kartkę, na której zanotował: „Aby podtrzymać wojnę we Francji trzeba 700000 liwrów miesięcznie”. Dzień później także na polecenie Walezego zabito brata księcia, Ludwika Gwizjusza, kardynała kościoła. Te dwa morderstwa oznaczały nie tylko czyn haniebny moralnie, lecz także otwartą wojnę domową z katolikami. Wojnę, w której w tamtym konkretnym momencie nie mógł liczyć na nikogo.
Pomimo to zdecydował się na wojnę, która zresztą, choć nie wypowiedziana już trwała. To właśnie z powodu tej pełzającej wojny, wybuchającej co chwilę na nowo, musiał 12 maja 1588 roku uciekać z Paryża. Stolica Francji, przesiąknięta wówczas religijnym fanatyzmem, podsycanym przez Hiszpanów, wypowiedziała mu posłuszeństwo. Równie istotny, a może nawet istotniejszy, od religii był w tym wypadku czynnik dynastyczny. Był to po prostu przejaw walki Walezjuszy z Gwizjuszami. Założona przez tych ostatnich w 1576 roku Liga Katolicka, będąca wówczas u szczytu swej potęgi, stała się głównym elementem tej walki. W pojedynku tym w wymiarze propagandowym oskarżano Walezego o wszelkie bezeceństwa. Zarzucano mu i jego dworowi dziwne „niefrancuskie” i „zagraniczne” zwyczaje, homoseksualizm, knowania z hugenotami i wiele innych rzeczy.
Tymczasem sprawy wyglądały inaczej. Owszem, Henryk III tuż po objęciu tronu zerwał z wielowiekową tradycją głoszącą, że każdy francuski szlachcic ma przystęp do króla. Podyktowane było to jednak nie tyle jego „dziwnością”, ile stanem finansów państwa, którego nie było stać na utrzymywanie rzeszy dworaków i przyjezdnych. Ówczesna Francja była po prostu bankrutem. Dosłownie. Realia były takie, że kiedy wielu snuło plany wojny domowej, a potem zagranicznych podbojów, król Francji musiał prosić władcę maleńkiej Sabaudii o to by ten po pierwsze „pożyczył” mu żołnierzy, a po drugie by zgodził się pokryć koszt ich służby. I nie zapomniał o przysłaniu z owymi żołnierzami czterech (!) armat. Sam bowiem, choć to nie zostało napisane, własnych nie posiadał. Wielu sądzi, że ta cała sytuacja, której król nie ukrywał, była w jego zamyśle demonstracją polityczną, mającą wykazać rozpalonym głowom, bezsens kolejnych wojen domowych. Jeśli tak było, to była to próba nieudana. Katolicy, finansowani przez Hiszpanię, z jednej i protestanci wspomagani przez Anglię z drugiej, nie zamierzali odpuszczać przeciwnikowi, żywiąc nadzieję, że jeszcze jedna zwycięska bitwa dla nich a nadejdzie ich zwycięstwo i pokój na ich warunkach.
Jeśli w Henryku III była jakakolwiek wielkość, to było nią to, że dostrzegł bezsens takich oczekiwań. Bez względu na to, kto zwyciężył w bitwie, po jej zakończeniu okazywało się, że jest ona jednym z elementów, a nie końcem konfliktów. I podjął próbę ich przerwania, sięgając do wzorców z Polski. Stąd też życzliwie spoglądał w początkowym okresie swego panowania na sytuację w Langwedocji, gdzie powstało quasi państewko, uznające jednakże zwierzchność króla Francji. W tym dziwnym tworze w 1575 roku stany prowincjonalne zebrane w Nimes ogłosiły, wzorowaną na Konfederacji Warszawskiej, rezolucję, w której zapisano m.in. „Każdy zachowa pełną swobodę przekonań pod tym względem, a jeden drugiemu nie będzie przeszkadzał w wykonywaniu praktyk, do jakich przywykł”.
Pokój jednak jeszcze nie był pisany Francji. Na przeszkodzie stanęły dynastyczne ambicje Henryka Gwizjusza, hojnie sponsorowanego przez króla Hiszpanii, Filipa II. W sumie od września 1582 roku do grudnia 1586 roku władca ten przekazał Gwizjuszowi 452000 skudów, na które są pokwitowania w hiszpańskich archiwach. W jednym z nich czytamy: „My Henryk Lotaryński, książę de Giuse, par i Wielki Mistrz Francji wyznajemy, tak za nas jak w imieniu i ze strony tych, którzy są objęci naszą wspólną ligą, że dostaliśmy od Jego Majestatu Arcykatolickiego z rąk Gabriela de Allegria, jego komisarza, sumę 50000 skudów-pistołów w złocie”. Odmiennie zachował się wówczas przywódca hugenotów Henryk z Nawarry, któremu Filip II ofiarowywał także pieniądze za wywołanie kolejnej wojny domowej. Nawaryjczyk nie tylko, że oferty nie przyjął, ale o całej sprawie powiadomił króla Henryka Walezjusza.
Hiszpańskie pieniądze jednak zrobiły swoje. Pod koniec 1584 roku w Joinville doszło do narady Gwizjuszów z posłami hiszpańskimi, podczas której dzielono już wpływy w przyszłej Francji. Efektem tego spotkania był traktat przyjaźni. Dla Filipa II oznaczał on podporządkowanie sobie północnego sąsiada, dla Gwizjuszów władzę nad tą podporządkowaną Hiszpanii Francją, a dla hugenotów – miecz i katowski topór. Oczywiście nie mogli oni na to przystać. Oznaczało to jedno. Ósmą już wojnę domową. Wojnę trzech Henryków.
Początkowo toczyła się ona niemrawo. Sądzi się, że żadna ze stron nie chciała być tą, która pierwsza podniesie broń do ciosu. Prawdziwy powód zdaje się, jednak był inny. Wszyscy zaangażowani w wojnę, pomimo hiszpańskich i angielskich funduszy, byli bankrutami. Dopiero w 1587 roku podjęto bardziej energiczne działania wojenne. Przyniosły one sukces Henrykowi Gwizjuszowi, który pod Vimory i Auneau rozbił, znienawidzonych przez wszystkich, niemieckich rajtarów. Zwycięstwo to zostało jednak zrównoważone przez Henryka z Nawarry, który pod Coutras, pobił drugą armię katolicką. Jednak Gwizjusz i jego zaplecze w postaci Ligi Katolickiej stali wówczas u szczytu potęgi. Pozwolił sobie nawet na zlekceważenie rozkazu królewskiego, który zakazywał mu przyjazdu do Paryża. Jego wjazd do stolicy spotkał się z entuzjazmem paryżan, który wylegli na ulice, aby przywitać „filar Kościoła”. Parę dni potem Henryk III Walezjusz opuścił Luwr. Wkrótce z jego rozkazu zabito Henryka Gwizjusza. Oznaczało to już otwartą wojnę króla z Ligą Katolicką. Pozbawiony wtedy sojuszników, pieniędzy i armii władca wydawał się stać na przegranej pozycji.
I stał się cud. Do osamotnionego Walzejusza przybyła księżna Angouleme, Diana de France, wdowa po ogólnie szanowanym marszałku Montmorencym i osoba dotąd zupełnie niezaangażowana w politykę po jakiejkolwiek stronie. Ciesząca się przez to uznaniem chyba wszystkich. Po długiej rozmowie z królem udała się na jego prośbę z misją i propozycją pojednania do Henryka z Nawarry. Ten nie wahał się i natychmiast udzielił odpowiedzi – jako poddany króla Francji podporządkowuje się mu bez zastrzeżeń. Wkrótce zebrał armię i ruszył na północ z pomocą Walezjuszowi, który też organizował zaciągi.
30 kwietnia w Plessis-les-Tours doszło do spotkania dwóch Henryków. Początkowo tłum dworzan i żołnierzy, katolików i hugenotów, do niedawna zaciekłych wrogów, rozdzielał obu władców. Przez kilkadziesiąt minut obaj stali, nie mogąc przecisnąć się przez ciżbę bratających się nieprzyjaciół. Dopiero po dłuższym czasie stanęli twarzą w twarz. Nawaryjczyk uklęknął przed Walezjuszem. Ten podjął go z klęczek i objął.
Sojusznicy ruszyli, aby odbić Paryż. Stronnicy Gwizjuszów próbowali temu przeciwdziałać, organizując najazd na Tours, gdzie przebywał wtedy król Francji. Zaskoczonemu poza murami, podczas spaceru Walezjuszowi przybiegli jednak z pomocą protestanccy żołnierze. Prowadził ich Franciszek de Chatillon. Znak czasów. W 1572 roku podczas nocy św. Bartłomieja jego ojciec, kalwinista i przywódca kalwinistów, admirał Gaspard de Coligny, został zamordowany, a jego ciało zostało znieważone. Znakiem czasów było także zaufanie, jakim Walezego obdarzyli katoliccy Szwajcarzy, przysyłając mu 10000 swoich żołnierzy. Znakiem czasu było też poparcie, jakiego udzieliła mu drobna szlachta, tłumnie stawiając się w szeregi oblegającej Paryż armii dwóch Henryków.
Nie dane było jednak Walezjuszowi doczekać ostatecznego zwycięstwa. Tuż przed wyznaczonym już na 2 sierpnia 1589 roku ostatecznym szturmem na stolicę padł ofiarą zamachu przeprowadzonego przez dominikanina Jakuba Clementa, który doprosił się audiencji jako rzekomy wysłannik stronników króla w oblężonym mieście. Podczas ostatniej rozmowy, już po zamachu, z prawnym następcą tronu hugenotą Henrykiem z Nawarry powiedział mu m.in.: „Mój bracie czuję się dobrze. Do ciebie należy teraz prawo, dla którego działałem, aby zachować ci to, co dał ci Bóg. […] Nie myślę tego odwołać, gdyż sprawiedliwość, której zawsze byłem opiekunem, chce, abyś ty nastąpił po mnie na to królestwo, w czym napotkasz wiele przeszkód, jeśli nie zdecydujesz się zmienić wyznania. Zachęcam cię do tego, tak dla dobra zbawienia twojej duszy, jak dla dobra korzyści, których od ciebie oczekuję”. Zachęcał również Burbona, by ten rządził tak, aby poddani byli mu „posłuszni z własnej woli, równie jak są do tego zobowiązani siłą swego obowiązku”. Być może także pod wpływem tych słów parę lat później 25 lipca 1593 roku Henryk z Nawarry przeszedł na katolicyzm, wypowiadając przy tym słynne zdanie: „Paryż wart jest mszy”.
„Ratujcie Francuzów” krzyczał 3 października 1569 roku pod Moncontour katolik, książę Anjou i przyszły król Polski, widząc, że służący po stronie katolików najemnicy zaczynają mordować pokonanych kalwinistów. Niewielu zdołał uratować, zaledwie kilku szlachciców. Pozostali, jak się szacuje około 4000 padli ofiarą masakry. Pamięć tego wydarzenia jednak żyła i w 1587 roku dokładnie ten sam okrzyk powtórzył podczas bitwy pod Coutras hugenota i król Nawarry Henryk, kiedy podlegli mu żołnierze protestanckiej armii przystąpili do regularnej rzezi pobitych w starciu katolików.
Literatura:
S. Grzybowski, Henryk Walezy, Wrocław 1985.
Inne tematy w dziale Kultura