Pewien Ital zapisał się na operację 10 lat temu, zatem odnotujmy z ponurą satysfakcją, że są jeszcze narody równie bałaganiarskie, co nasz. Ów pan padł ofiarą oszustwa, bowiem obiecano mu zoperować bark w ciągu trzech lat, jednak onże wdał się w drugą nierówną walkę bark w bark, tym razem z kostuchą, którą to walkę przegrał 7 lat temu. Poległ zatem na obu frontach. Kiedy administracja kliniki uporała się z wcześniejszymi szczęściarzami i zrobiła remanent w papierach, postanowiono uprzejmie poinformować barkowego pacjenta będącego w wieloletniej (czasowej) zwłoce. Telefon z radosną dla byłego męża nowiną odebrała...wdowa i popadła w euforię, ale... szokową. Zwłoka z nowiną trwała na tyle długo, że poszerzyła swoje znaczenie...
Szpital w Modenie jest uznawany za jeden z najlepszych w Italii. Szkoda, że Polska nie weszła wcześniej do Unii, bo z pewnością zaradni Italowie przyjeżdżaliby nad Wisłę w ramach umów unijnych. Wybrany szpital uwinąłby się z operacją i południowy nasz krajan wychwalałby pod niebiosa (jeszcze na długo przed wizytą tamże) polskich specjalistów. Można skonstatować z matematyczną znieczulicą, że pewna liczba zaplanowanych operacji nie dochodzi do skutku, co oszczędza składkowym podatnikom całkiem sporych wydatków. Gdyby system zdrowia eksperymentujących państw miał bat w postaci wypłacania podwojonego ekwiwalentu za niewykonaną operację z powodu zejścia niedoszłego pacjenta, to zapewne mało żywotnemu układowi służby zdrowia nareszcie przyszłyby jakieś rozwiązania do głowy. Taki układ (choć kosztowny w pierwszej fazie) byłby stabilny. A teraz? Jakież obiektywnie państwo (lub szpital) ma interes wykonywać kosztowne operacje w przyzwoitych terminach, skoro skracające się kolejki służą oczywistym oszczędnościom? W Sowietach były czasy, kiedy żywność wydawano na kartki i jeśli z jakiegoś powodu (a były ich setki) wiktuałów nie dowieziono, to zaległości nie regulowano. Albo właściciel kartek nie dożył dostawy i ulżył pozostałym przy życiu ideowo świadomym rewolucyjnym współobywatelom, albo przeżył i z tego już tylko powodu powinien się cieszyć z panowania władzy radzieckiej.
Łatwo powiedzieć - najważniejszy jest człowiek. Bo to nic nie kosztuje, bo to zwykły wyświechtany slogan. Życie ludzkie bezcenne? Ale bzdury! Codziennie widzimy, ile jest warte to życie - błędy lekarskie ledwo napiętnowane, chorzy umierają po wizycie karetki pogotowia albo podczas przerzucania się po szpitalach, mało tego - chorzy są wyrzucani na ulicę będąc już w zdobytym bastionie "opieki zdrowotnej"! A do tego administracyjnie ustalane są limity przerobu masy pacjenckiej. No i szacunki o tysiącach śmiertelnie zarażonych Polaków (rocznie!) w naszych budynkach, które w zamyśle ich budowniczych miały ratować życie. Dlaczego stawiamy pomniki upamiętniające śmierć kilkunastu-kilkudziesięciu rodaków, a nie tym bezbronnym ofiarom naszego systemu? Bo w drugim przypadku nie mamy czystego sumienia? Bo jako polska zgraja przypominająca wspólnotę pierwotną nie jesteśmy w stanie zorganizować medycznie przyjaznego państwa? Każdy niedoszły (czyli zeszły) pacjent jest na wagę złota, bowiem ratuje służbę zdrowia przed całkowitą zapaścią. I ratuje nasz system podatkowy przed dalszym wzrostem opodatkowania. On jest niejako patriotą, bo wróg (tu bankructwo) zostaje odparty na większy dystans. Obiektywnie rzecz biorąc, każdy pozostały przy życiu członek społeczeństwa ma większe szanse w otrzymaniu pomocy medycznej "dzięki" ofierze złożonej przez słabowitego a ubogiego współobywatela.
Znane są dramatyczne opisy nieratowania tonących pasażerów w katastrofach morskich, kiedy to bark (albo inny statek) szedł na dno, bowiem szczęśliwcy zajmujący przeładowane łodzie ratunkowe intuicyjnie wiedzieli, że wiosła służą do odpychania nieszczęśników uczepionych burty od strony żywiołu. W szkole podstawowej omawiano czytankę o starych i chorych Eskimosach (teraz poprawniej - Inuici), których społeczeństwo wygodnie usadawiało w łódce ze skromnym zapasem żywności oraz wody i... puszczało w ostatnią (eutanazyjną) podróż. Dla uczniów była to zatrważająca historia, ale w ubogich społeczeństwach było to normalne zachowanie - zniedołężniali ludzie ze zrozumieniem opuszczali w ten sposób nasz piękny (dla młodych) padół. Nasze społeczeństwo trudno zaliczyć do biednego, jednak czyż dziesiątki Polaków (codziennie!) nie kończą żywota w równie haniebny (wg dzisiejszych kryteriów) sposób?
Dzisiaj można zaryzykować tezę, że rasowy pies ma lepszą opiekę medyczną niż przeciętny Polak. Wystarczy wejść do lecznicy dla zwierząt i dla ludzi i porównać sposoby traktowania klienteli (tak - klienteli!). Podczas okupacji życie obozowego rasowego psa było więcej warte, niż cały transport podludzi. Dałeś obrączkę lub cenny obraz, to dostałeś chleb albo lekarstwo, jeśli nie - do piachu: jak dzisiaj.
Syndrom zwłok(i) - udawanie troski wobec chorych współobywateli w sytuacji permanentnych braków finansowych i działanie na zwłokę (pod rozmaitymi pretekstami), kończącą się przeistoczeniem pacjenta w zwłoki, przy zachowaniu posiadanych środków dla mniejszej liczby pacjentów, których jakość opieki nieco się polepsza. Im więcej umrze rodaków (zwłaszcza rencistów i emerytów) przed wyasygnowaniem środków na ich leczenie, tym lepiej dla pozostałych przy życiu współobywateli. Taka jest bezlitosna matematyka, niezależnie od grzecznościowych (a nawet autentycznych) głosów oburzenia na powyższe wywody.
przyjazny wobec wszystkich sympatycznych ludzi, krytyczny wobec wielu zjawisk
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka