Mirosław Naleziński Mirosław Naleziński
43
BLOG

Chrome sądy

Mirosław Naleziński Mirosław Naleziński Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
Prawdopodobnie sądy i sędziowie niemal wszystkim imponują. Wszak to splendor, inteligencja i sama mądrość. Wielu rodaków marzy, aby zostać prawnikiem.

    Wprawdzie krążą złośliwe opowieści o niemądrych lub skorumpowanych sędziach, o rodzinnych koligacjach, o absurdalnym (często) immunitecie, ale może to zwykłe złośliwości a nawet pomówienia.

    A do tego Polska jest znana jako państwo, w którym sprawy potrafią zalegać całymi stertami i latami. Są państwa, w których procesy toczą się ekspresowo, ale wówczas zatrudnienie jest mizerne i społeczeństwo nie szanuje tamtejszych prawników (bo cóż to za urzędnicy, co to niezwłocznie wykonują swoją pracę i bez wieloletnich spotkań na wokandzie - to takie niesłowiańskie...).

    W pierwszej instancji, gdyński sąd wydał wyrok zabraniający grania genialnej klarnecistce. Nie wiem, czy zmierzono wówczas poziom hałasu (sorki - gry), czy nie. Być może oparto się wyłącznie na opiniach sąsiadów, którzy (niewykluczone!) są subiektywni a do tego pewnie zazdrośni i złośliwi (niewiele w życiu osiągnęli, egzystują sobie byle jak w blokowisku, a tu ktoś ćwiczy i może zdobędzie sławę i pieniądze). Dali sprawę do sądu i wygrali w pierwszej instancji, bowiem uznano, że hałas może przeszkadzać sąsiadom.

    Rodzice młodej wirtuozki odwołali się i tym razem biegły wydał opinię - "w mieszkaniach sąsiadek podczas gry na instrumencie nie stwierdzono przekroczenia dopuszczalnych wartości hałasu".

    No nie! Fajną ma robotę sędzia. Ponieważ nie ma swojego zdania, bo nie zna się na poziomie dobrosąsiedzkiego dopuszczalnego hałasu, to powołuje biegłego. A biegły to przecież normalny człowiek (jak niemal każdy z nas), który może lubić młodzież grającą na bębnach albo może jej nie znosić. Do tego ma w miarę obiektywną aparaturę do mierzenia rzeczy mierzalnych. I on pomierzył, że dopuszczalne wartości hałasu nie zostały przekroczone. Ale jaki miał margines zapasu? Nie podano ani wartości, ani zapasu. A czy biegły wziął pod uwagę - "w jaki sposób zmienia się odczuwalny (subiektywny) poziom hałasu w funkcji czasu trwania ćwiczeń?". Prawdopodobnie każdy z nas chętnie posłuchałby przez ścianę uroczej muzyki przez parę minut, ale już wielogodzinne ćwiczenia (czasami nazbyt koślawe) pewnie mogą doprowadzić co bardziej nerwowych obywateli wręcz do furii. Nie wiemy, ale tego zabrakło w artykule.

    Zatem - dlaczego sędzia nie powołał kilku biegłych i to nie tylko od poziomu hałasu? Sprawa jest ważna, wręcz fundamentalna i wzorcowa, zaś sąd powołuje tylko jednego specjalistę i od niego uzależnia wyrok, który jest prawomocny i nie przysługuje od niego odwołanie?! To jednak zaniedbanie (przy całej sympatii dla sądów i dla klarnecistki)!

    W mediach często ukazywane są zakłady, które zanieczyszczają środowisko (dymy, opary, gazy), hałasują, lokalne społeczeństwo wzywa telewizję, ona pokazuje uciążliwości dla mieszkańców, policjanci i okoliczne władze miasta bezradnie rozkładają ręce, a osoby winne zaniedbań uważają, że wszystko jest w normie, że zgodnie ze standardami wszystko gra (jak na tym klarnecie), choć przecież wszyscy oglądający telewidzowie czują, że to mieszkańcy mają rację, że słusznie protestują, i są oburzeni brakiem działania władzy (Państwa), ponadto zaś cieszą się, że mieszkają poza miejscem pokazywanym w telewizji, bowiem zdają sobie sprawę, że nawet mając rację, lepiej nie mieć takich przygód, bo silniejszy i bezczelniejszy zwykle wygrywa.

    Powinna być powołana rządowa (tzw. czarna) brygada, która by zapoznawała się z interwencyjnymi materiałami ukazywanymi w mediach i natychmiast jechałaby na miejsce sporu, rozpatrując zatarg w trybie przyspieszonym. Czy faktycznie - jeśli pękają domy, to z powodu nieodległego zakładu, który hałasuje i coś kuje w swoich halach. Najczęściej przedstawiciel firmy twierdzi, że rysy nie są spowodowane jej działalnością, biegli zaś dumają latami i dla wszystkich jest oczywiste, że powodem jest jednak działanie firmy.

    Czy sędzia mógłby podjechać w porze ćwiczeń ze swoim kolegą a miłośnikiem muzyki posłuchać melodii dobywających się przez kilka wybranych ścian? Pewnie mógłby, ale to wykracza poza jego obowiązki, zatem nie pojechał. Czy mógłby w pierwszej instancji wpaść na pomysł powołania biegłego od hałasów? Pewnie mógłby, ale albo strony tego sobie nie zażyczyły, zaś sędzia jakoś na ten genialny pomysł nie wpadł, albo powołany biegły uznał, że hałas przekraczał wówczas normę.

    Ponadto muzykalna rodzina w międzyczasie (pomiędzy dwoma procesami) wygłuszyła mieszkanie, zatem powołano biegłego w drugiej instancji. Jeśli drugi uznał, że już norma nie jest przekroczona, to automatycznie można uznać, że przed wygłuszeniem hałas był zbyt duży, więc jednak przekazanie sprawy do sądu nie było zupełnie bezsensowne, czyli sąsiedzi mieli rację!

    Prawdopodobnie większość procesów przebiega w bardziej skomplikowanych anturażach, jednak w tym przypadku sprawa była genialnie prosta - wystarczyło powołać jednego biegłego i po sprawie. Powstają jednak dodatkowe pytania - czy owego specjalisty nie można było zatrudnić przed procesem? Pewnie każda ze stron zaprosiłaby "swojego" speca, który by odpowiednio (dla strony płacącej) odczytał wyniki, zatem w końcu powołano fachowca, który odczytał w sposób niebudzący obaw. Ale czy rzeczywiście odczytał właściwie? Jaką mamy gwarancję, że całkowicie bezstronnie odczytał wskazania urządzeń pomiarowych?

    Nie śmiem podważać opinii biegłego i wyroku sądu, ale większość z nas wie, że skomplikowane zjawiska można odczytywać na "różne sposoby". Każdy z nas niejednokrotnie odczytywał masę (wagę), temperaturę, ciśnienie, odległość i wie, że odczyt zależy od tzw. sugestii. Rodzinie znakomitej klarnecistki wypada pogratulować wygranej, ale każdy z nas powinien zastanowić się, czy pianiści, trębacze, perkusiści - choćby najgenialniejsi - mogliby w naszych domach sobie grać a nam jednak nie przeszkadzać?

    Jeśli można mieć zastrzeżenia do "klarnetowych" wyroków , to czy można mieć do innych? Jeśli ktoś uzna, że obrażamy go w internecie pod innym nazwiskiem (nie naszym) i udaje się do sądu, zeznając, że my i Jan Kowalski to ta sama osoba, zaś sąd nie powołuje biegłego i zaocznie karze nas za obrazę majestatu osoby, której się wydawało, że mamy drugie konto na nazwisko owego Kowalskiego, to cóż możemy pomyśleć o takim sądzie? A jeśli do tego przekazujemy do sądu oświadczenie o posiadaniu wyłącznie jednego konta i wierzymy, że sąd w swej mądrości przecież nie może się pomylić? A jeśli ponadto sąd ma nasze zwolnienie lekarskie na pół roku i nie zawiadamia nas o terminie wyroku, ani o samym wyroku, który zapadł bez naszej wiedzy? I jeśli przez 4 kolejne miesiące nie wiemy o tym, zaś wyrok się uprawomocnia w międzyczasie? A o wyroku z grudnia dowiadujemy się od mecenasa konfabulującego klienta na początku kolejnego procesu w... kwietniu roku następnego? A po kilku tygodniach trzeci sąd grozi nam komornikiem, jeśli nie przeprosimy konfabulanta za teksty przez nas nienapisane oraz za artykuły, których paru mądrych prawników po drodze nie było w stanie przeczytać w sposób logiczny, zaś pierwszy wyrok zapadł po analizie wykonanej przez jednego jedynego sędziego w kilkanaście minut, który mógł mieć lepszy lub gorszy dzień i całkiem błędnie zinterpretował słowo polskie? A jeśli apelacja zostaje odrzucona, bowiem przekroczono wszelkie dopuszczalne terminy (a niby jak miały być dochowane, skoro wierzyliśmy, że sąd da wiarę naszemu oświadczeniu, skoro przecież ani nie odrzucił tego dokumentu, ani nie poinformował o wyroku), zatem uznaliśmy, że sprawa została wygaszona przez pieniacza albo że sąd czeka na zakończenie zwolnienia lekarskiego?

    Właśnie podano, że amerykański więzień został zwolniony z pudła, bo jednak nie popełnił morderstwa, za które siedział. Być może jakiś sędzia przeoczył ważny dowód lub go zlekceważył i nikt nie brał pod uwagę oświadczeń owego Amerykanina. Może miał kiepskiego obrońcę, może przysięgłym zbytnio się nie spodobał? Dobrze, że nie dostał kary śmierci. Teraz podatnicy zrzucą się na 8 milionów dolarów za niemal ćwierć wieku spędzonym w zaryglowanym i zagrylowanym lokum. Temida, amerykańska i polska, mają sporo czasu na uniknięcie kompromitacji, ale im szybciej, tym jednak lepiej...

    PS Konstytucyjna ciekawostka - niektórzy admini uważają, że nie można omawiać (dyskutować, krytykować) prawomocnych wyroków sądowych. Bywa, że jeśli autor opisuje sprawę sądową a dowolna osoba prześle skan wyroku, to niektórzy admini kasują artykuły. A to oznacza, że obywatel z wyrokiem nie ma prawa pisać w internecie? Nawet jeśli wyrok oparty jest na absurdalnych założeniach lub dowodach? Ten Amerykanin nie mógłby pisywać na naszych portalach, bo ktoś z USA podesłałby kopię wyroku i felieton zostałby zdjęty? A gdyby tak dał sprawę do sądu i wygrał kolejną kasę i to w... złotówkach?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo