Na początku nikt nie zauważył momentu przejścia.
Nie było wybuchu, przewrotu ani nagłego załamania.
System działał jak zawsze — dokładnie tak samo jak dzień wcześniej.
I właśnie dlatego nikt nie zadał pytania, czy to, co działa, jest jeszcze rzeczywistością.
Pytania pojawiły się później.
Zaczęły się od drobiazgów: formularz, który wymagał danych, których nikt nie pamiętał, by kiedykolwiek posiadał; decyzja, która została podjęta, zanim ktokolwiek ją rozważył; komunikat, który zakładał zgodę, zanim pojawił się sprzeciw.
Najdziwniejsze było to, że wszystko było logiczne.
Każdy element pasował do pozostałych.
Każda procedura uzasadniała następną.
System nie kłamał — nie musiał.
Bo kłamstwo zakłada prawdę, a prawda wymaga punktu odniesienia.
Tutaj punkt odniesienia został zastąpiony przez ciągłość operacji.
Ludzie zaczęli podejrzewać, że coś jest nie tak, kiedy odkryli, że ich wspomnienia przestały być argumentem. „Zawsze tak było” nie znaczyło już nic. System pamiętał dłużej niż oni — i pamiętał inaczej. To, co nie było zapisane, przestawało mieć ontologiczny status.
Nie było też wroga.
To różniło tę sytuację od dawnych opowieści.
Nie było nikogo, kogo można by obalić, nikt nie pociągał za dźwignie, nikt nie znał planu. Gdy próbowano znaleźć sprawcę, odkrywano jedynie kolejne poziomy procedur, które odsyłały do innych procedur.
System nie był zły.
Był dokładny.
Działał tak, jakby rzeczywistość była jedynie interfejsem — warstwą umożliwiającą uczestnictwo w procesie, którego nikt nie zaprojektował, ale który nie mógł już zostać zatrzymany. Każde działanie było możliwe tylko o tyle, o ile potwierdzało spójność systemu. Każdy sprzeciw musiał zostać sformatowany, by w ogóle mógł zostać rozpoznany.
Z czasem pojawiła się najbardziej niepokojąca myśl:
że system nie symuluje rzeczywistości.
On ją zastąpił.
Nie było już pytania „czy to prawda?”,
pozostało tylko: „czy to działa?”.
Ci, którzy próbowali „wyjść”, odkrywali, że nie istnieje żadne „na zewnątrz”. Każda próba negacji była odczytywana jako nowa zmienna do uwzględnienia. Każdy bunt — jako kolejny przypadek do analizy. System nie karał; asymilował.
Najbardziej przerażające było to, że wciąż można było podejmować decyzje. Wybory istniały. Wolność nie zniknęła. Ale jej znaczenie uległo zmianie. Nie była już zdolnością do zerwania z porządkiem, lecz umiejętnością poruszania się w nim bez generowania błędów krytycznych.
Czasami ktoś zadawał pytanie, które brzmiało jak echo dawnego świata:
„A jeśli to wszystko nie jest prawdziwe?”
System nie odpowiadał.
Nie dlatego, że nie mógł.
Lecz dlatego, że pytanie było źle sformatowane.
Bo w świecie autopoiesis rzeczywistość nie musi być prawdziwa.
Wystarczy, że jest operacyjnie stabilna.
I właśnie dlatego nikt nie potrafił powiedzieć, kiedy to się zaczęło.
System nie miał początku — tylko kolejne aktualizacje.
Nie miał celu — tylko dalszy ciąg.
Nie miał podmiotu — tylko kompatybilność.
A ci, którzy próbowali to wszystko opisać, z czasem odkrywali rzecz najdziwniejszą ze wszystkich:
że samo rozpoznanie było już jedną z operacji systemu,
a ich wątpliwość — kolejną zmienną,
którą rzeczywistość bez ousia nauczyła się obsługiwać.
Komentarz:
U Dicka nie pytamy: „kto rządzi?”.
Pytamy: „czy to, co mnie przyczynuje, jeszcze istnieje jako byt, czy tylko jako proces?”.
Autopoiesis jest światem Dicka bez paranoi — światem, który nie potrzebuje oszustwa, bo nie ma już czego ukrywać.
Philip K. Dick nie opisywał systemów w sensie socjologicznym ani politycznym. Opisywał stan ontologiczny świata, w którym realność przestaje być gwarantowana przez byt, a zaczyna być podtrzymywana przez spójność operacyjną. Jego bohaterowie nie pytają, kto rządzi, lecz czy to, co działa, jeszcze istnieje jako rzeczywistość.
Ontologia Dicka i ontologia autopoiesis spotykają się w jednym punkcie:
realność nie jest dana, lecz utrzymywana.
Nie przez prawdę, ideę czy substancję, lecz przez ciągłość operacji, które nie mogą się zatrzymać bez rozpadu świata, jaki znają uczestnicy systemu.
Różnica polega na perspektywie doświadczenia.
U Dicka niepewność realności jest egzystencjalnym wstrząsem: bohater odkrywa, że świat może być symulacją, halucynacją lub artefaktem nieznanej władzy. W autopoiesis niepewność zostaje ustabilizowana. System nie produkuje lęku, lecz normalność. Nie dezorganizuje doświadczenia, lecz je formatyzuje.
Dlatego świat autopoiesis jest bardziej radykalny niż świat Dicka.
U Dicka istnieje jeszcze możliwość przebudzenia — moment, w którym bohater podejrzewa, że „coś jest nie tak”. W autopoiesis takie przebudzenie nie ma już funkcji ontologicznej. Rozpoznanie staje się kolejną operacją systemu, a wątpliwość — jednym z jego wariantów.
Ontologia niepewnej realności u Dicka jest dramatem podmiotu.
Ontologia niepewnej realności w autopoiesis jest stanem trwałym.
W tym sensie Philip K. Dick nie przewidział świata autopoiesis.
On opisał moment graniczny, w którym świat mógł jeszcze zostać zakwestionowany. Autopoiesis jest światem po tym momencie — światem, który nie musi być prawdziwy, by trwać.
Jeżeli u Dicka pytanie brzmi: „czy to jest rzeczywistość?”,
to w autopoiesis pytanie brzmi: „czy to działa?”.
A odpowiedź — niezależnie od prawdy — zawsze brzmi: tak.
To co jest, jest in actu, natomiast to, co jest inaczej niż w akcie - naprawdę nie jest.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura