murgrabia czorsztyński murgrabia czorsztyński
358
BLOG

"Nóż w głowie Dino Baggio", czyli: w Polsce nie ma mafii.

murgrabia czorsztyński murgrabia czorsztyński Polityka Obserwuj notkę 10

Poziom Salona od samych jego początków spada nam ze stałym przyspieszeniem ziemskim, zaś przyspieszenie to osiąga takie wartości, że już nawet ja muszę pożyczać cudze teksty. "Nóż w głowie Dino Baggio" jest bowiem tytułem teatralnego przedstawienia z końca lat 90. Doszło wtedy do głośnego skandalu, gdy włoski piłkarz został zraniony majchrem, ciśniętym - w czasie meczu - z trybun przez kibola krakowskiej "Wisły". 

Reakcja przywiślańskich kół opiniotwórczych była standardowa: wszystkie media jednocześnie zalała mowa miłości, spiętrzona w walce ze stadionowym bandytyzmem, zaściankowością, nieuzasadnioną przemocą, nieporządkiem, kolorytem lokalnym, polskim gospodarstwem, oraz oczywiście nienawiścią i ksenofobią, wywołaną obawą przed Obcym, bo bez ksenofobii i obawy przed Obcym nie obejdzie się w Polsce żadne święto. W tamtych czasach Doda jeszcze nie występowała w roli autorytetu moralnego, ba, nawet występy scenie muzycznej,  czy łamach czasopism dla onanistów były dla niej dopiero przyszłością, więc kaganiec oświaty, niezgody i uporu podniósł niezawodny Marek Piwowski, reżyserując krótkometrażowy spektakl, w którym z właściwym sobie przaśnym i rubasznym humorem rozprawił się z Tymkrajem w duchu postępu i zdrowego internacjonalizmu.

I trzeba było aż dwudziestu lat, oraz spektakularnego bankructwa krakowskiej "Białej Gwiazdy", by wyszło na jaw, że całe zamieszanie nie było objawem głupoty, a fragmentem gangsterskich przepychanek do związanych z klubem pieniędzy. Nie to, żebym żałował "legendy polskiej piłki"; od lat uważam ligowe kluby za raka na ciele społeczeństwa i patologiczną hodowlę amatorów łatwych fortun (nie mówię o kopaczach, wykonujących, bądź co bądź pracę fizyczną), ale fakt, że wolne media działające w demokratycznym państwie prawnym, nie potrafiły dostrzec bandytyzmu gdziekolwiek poza terenem stadionu, to już powód do sporego niepokoju. 


Z grubsza dziesięć lat później doszło do rzeczy jeszcze gorszej. W roku 2007, na terenie sieradzkiego aresztu, do nieoznakowanego radiowozu, którym trzech policjantów wywoziło na przesłuchanie  gangstera, otworzył ogień z kbk AK strażnik więzienny, dyżurujący na wieżyczce. Samochód wyglądał jak sito, gangster został postrzelony, ale przeżył, policjanci umierali z ran na więziennym podwórku, podczas gdy morderca odpędzał ogniem śmiałków, próbujących nieść im pomoc. Dopiero raniony przez snajpera ze  ściągniętej grupy interwencyjnej dostał się w ręce policji. W śledztwie zeznawał,  że strzelał, bo słyszał głosy.

Prasa szeroko rozpisywała się o sprawie, o rodzinnych kłopotach strażnika, o dramacie który przeszedł podczas rozwodu, o nienagannym toku służby, o odbytym przez niego szkoleniu strzelców wyborowych, także o skrupulatnym śledztwie, mającym na celu ustalić, kto odpowiadał za wydanie szaleńcowi broni automatycznej i wysłanie go z nią na wieżyczkę. Śledztwo nie wykryło winnych, wszystkie procedury zostały dopełnione, nikt nie zaniedbał swoich obowiązków, incydentu nie dało się przewidzieć. Biegli orzekli, że winowajca wprawdzie symuluje chorobę psychiczną, ale w chwili popełnienia czynu był z pewnością niepoczytalny. Media nie rozważały z przesadną wnikliwością, dlaczego wyszkolony snajper (a ta profesja jak wiadomo preferuje słabych psychicznie, niezrównoważonych i niecierpliwych furiatów) strzelając z broni długiej, z odległości podobno kilku metrów, do osób próbujących ratować ofiary, nie trafił nikogo poza siedzącymi w radiowozie. 

Zresztą żadne z mediów, ani brukowce, ani pisma polityczno-propagandowe, ani nawet prasa branżowa, analizująca grafiki rozkładu trafień na nadwoziu Volkswagena, nie zająknął się słowem, że mogło dojść do próby zabicia - albo uciszenia, w końcu bandyta jako jedyny przeżył - niewygodnego świadka. Wątek utrudniania śledztwa rozpłynął się w nawale trzeciorzędnych szczegółów, może dlatego, że w publicznej dyskusji decyduje pierwsze, nieważne jak absurdalne wyjaśnienie, które, powtarzane w nieskończoność tworzy hoax obowiązująca narrację, trudną do obalenia nawet źródłom niewrażliwym na pęd stadny.


I tu zaczynam być w kłopocie, ponieważ w swojej internetowej publicystyce usilnie staram się zachować podpatrzony u śp. profesora Zwolskiego, platoński porządek "trzy po trzy", natomiast nie wiem literalnie nic o sprawie zasłużonego komendanta zakładu karnego, który w przystępie Ajasowego obłędu zamordował osadzonego nożem. Dlatego, chcąc zachować porządek eseju* będę musiał gwałtownie skręcić od spraw minionych do bieżących, czyli do niedawnej tragedii w Gdańsku.

Tragicznie zmarłego prezydenta Adamowicza, swoją postacią sztandarową zdążyły już uczynić rozmaite grupy społeczne. Niektóre z nich miały ze Zmarłym niewiele wspólnego, niektóre z nich się ongiś od niego odcięły, jak np. Platforma Obywatelska. Nie pamiętam wprawdzie, kto odcinał się od kogo, czy to śp. prezydent porzucił partię, czy może został z niej wykluczony; wiem tylko że w tle tego zerwania były majątkowe niejasności i podejrzenia o przestępstwa gospodarcze. W każdym bądź razie, w ostatnich, zwycięskich wyborach startował jako kandydat niezależny, przeciwko nominatowi Platformy, stając się bodaj jedynym przykładem prominentnego działacza tej partii, który zdołał odnieść sukces i obronić swoją pozycję działając poza macierzystym układem macierzystymi strukturami. Niestety, tragiczne wydarzenia na scenie finału WOŚP pokazały, jak kruchy był to sukces i jak ulotne są ludzkie rachuby i wysiłki. Jeśli chodzi zaś o same okoliczności zbrodni, pewne na dziś jest tylko jedno: w grobie prezydenta Adamowicza, wraz ze Zmarłym została złożona cała Jego niepowtarzalna wiedza o historii gospodarczej Trójmiasta, na przestrzeni co najmniej kilkunastu lat.

Jak dotąd przestrzeń medialna pełna jest chaotycznych, subiektywnych, a przed wszystkim niewytłumaczalnie [taaaa... przyp. mój m.c.] emocjonalnych komentarzy o drugo - i trzeciorzędnych aktorach gdańskiej tragedii, a nawet osobach, które nie miały na nią najmniejszego wpływu, zaś ilość komentarzy o osobach, które nie miały wpływu wyraźnie się zwiększa. Tylko czas pokaże, czy kontynuowanie rozpoczętych śledztw w sprawach, związanych mniej lub bardziej z gdańskim magistratem nie okaże się stosowaniem mowy nienawiści.


Jedno jest pewne: niepodziewana śmierć prezydenta miasta zamknie w Gdańsku co najmniej tyle ust, ile do tej pory otwarła, zamknie nawet bez powodu, samą tylko siłą wrażenia, które sprawia: proszę zauważyć jakie pogłoski krążą do dziś po tym mieście na skutek zdarzenia dawnego, bo sprzed ćwierć wieku, i tak prozaicznego, jak wybuch gazu w wieżowcu na gdańskiej Zaspie.



* Niezależne, publicystów, to i esej.



#przywiślański kraj,  przywiślańskie porządki, nie wiadomo o co chodzi



PS. Nie biorę żadnej odpowiedzialności za tytuł albo tagi, jakie temu tekstowi nada (w ewentualnym napadzie dobrego humoru) administracja portalu Salon 24. Ani za to, do jakiego działu trafi.

Nie biorę także żadnej odpowiedzialności za wstawki Admina w tekst notki, ani za inne ingerencje w jej treść i układ, ze strony Administracji, bądź innych pracowników Salon 24.

Każda opublikowana tu notka jest produktem kolekcjonerskim. Nie służy do czytania, ani też do zamieszczania w niej informacji bądź opinii. Uwaga: CACATOR CAVE MALUM!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka