Recenzent JM Recenzent JM
1844
BLOG

Chytry plan Tuska, czyli bajka dla opozycji na otarcie łez

Recenzent JM Recenzent JM Humor Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

image

Na ten dzień czekali, jak na zbawienie. Do „serca Europy”, czyli Polski - miał przyjechać z Brukseli „najważniejszy polityk opozycyjny” (tak przynajmniej głosiła państwowa telewizja w Berlinie), a zarazem namiestnik cesarzowej Angeli osadzony na brukselskim stolcu... nazywany przez przyjaciół Prezydentem Europy, a przez wrogów... powiedzmy, że różnie... chm...  np. „słońcem Peru”.

Kiedyś był wodzem dumnego ludu Polan, mieszkającego czasowo na zielonej wyspie, ale kiedy sucha trawa zaczęła mu się palić pod stopami – pozostawił swoich wyznawców na łasce losu i umknął do swoich mocodawców, by odebrać nagrodę za wcześniejszą spolegliwość i nadzwyczaj korzystne dla nich decyzje.

W perfidii, arogancji i wszelakich podchodach - nie miał sobie równych, choć w niektórych swoich działaniach przypominał nieżyjących już, głośnych wodzów ościennych państw, dlatego powszechnie zabroniono porównywania go do nich.

Chlubił się sławą politycznego demiurga oraz groźnego czarodzieja – takiego, co to potrafi niewąsko zakląć, na przeciwników ukręcić bat z... (a w zasadzie, to ze wszystkiego), każdego opluć (nie używając śliny) i zmieszać z błotem nie brudząc sobie rąk. Uważano go za "super machera", "samca alfę" i jednocześnie człowieka „gumę” - który nie pęka, nie klęka, wszystko bierze na klatę, ale nigdy za nic nie weźmie odpowiedzialności.

O tym, że przyjedzie, nie tylko szeptano, ale wręcz głośno to rozgłaszano. Mówiono, że "Don Chichot" albo też "von Don-Ek" przybędzie niebawem na ratunek... - w srebrnej zbroi i na białym koniu, jak jakiś prawdziwy rycerz z zupełnie innej bajki. Na tę okoliczność tworzono nawet stosowne (i niestosowne) ryciny oraz malunki.

image

Jednak lepiej zorientowani w temacie uważali, że nie będzie zbroi tylko co najwyżej kevlarowy podkoszulek oraz wzmocniona ochronna, zaś w miejsce konia, wśród zebranych wyznawców podskoczy, zatupie i zarży zaprzyjaźniony wesoły Romek. Byli niemal pewni, iż Wielki Szu przyleci tęczowym samolotem przywożąc do kraju przodków swój kościsty tyłek i gotowy plan na zwycięstwo, dlatego mieli nadzieję. Więcej, mieli przekonanie, iż wywinie władzy taki numer, że wszystkim ich przeciwnikom pospadają z głów moherowe berety, zaś dinozaury - tym razem wyginą na amen.

A jak przemówi, to jego słowa będą miały taką moc, że przepali wszelkie zabezpieczenia w państwie i wyłączy rządzącemu reżimowi prąd, czym zadziwi nie tylko małżeństwo Kramków, ale i najbardziej znanego elektryka w kraju. Ludzie wyjdą na ulice, lecz tylko zwolennicy KOD-u oraz sędziowie Sądu Najwyższego - zostaną jaśnie oświeceni... głównie światłem trzymanych w rękach zniczy, i to oni używając ich jako kaganka wiedzy - poprowadzą lud na barykady.

Oczywiście, nikt tak naprawdę nie miał pojęcia co Wielki Szu faktycznie zrobi albo powie, ale każdy totalny działacz opozycji był przekonany, że z tej mąki będzie super wypiek, którym będą się sycili do końca świata i jeden dzień dłużej, czyli generalnie przynajmniej do wyborów.

Wszystko było zapięte na ostatni guzik – aula uniwersytecka udostępniona, zaproszenia rozesłane, miejscówki wykupione, przemówienia napisane i goście na wyznaczonych miejscach...

Czarownik był już na miejscu, spoglądał z góry na twarze rozentuzjazmowanych polityków totalnej opozycji oraz zebrane towarzystwo stanowiące grupę polityczno-ekonomicznego wsparcia, i rozsyłał wokoło swój szczery uśmiech samozadowolenia. Wszystkich tak dobrze widział, że nie musiał nawet wspinać się na palce.

- Świetnie, że już usiedli – pomyślał z satysfakcją. - Jest dobrze. Nic tylko rzucać zaklęcia, sypać mąką (po oczach), mieszać (w głowach), podgrzewać (umysły do stanu wrzenia) i piec (tzn. grilować politycznych przeciwników)... a tym samym mościć sobie gniazdko na najbliższą przyszłość (najlepiej w wygodnym fotelu pod żyrandolem).

Skinął głową na znak, że można zaczynać i usiadł, czekając aż wynajęty na organizatora akolita wykona czynności przygotowawcze i poprosi go do wygłoszenia przełomowej, apolitycznej mowy, która zmiecie z powierzchni ziemi współczesnych bolszewików, strząśnie ze zdrowego drzewa państwa „pisowską” szarańczę i stanie się zaczynem nowego, liberalnego porządku.

Uczeń szamana, najwyraźniej z wielokrotnie większym ADHD niż osobistym IQ, mocno pobudzony (jak po „wszamaniu” co najmniej podwójnej porcji ślimaków na ostro) – od razu zabrał się za obrabianie i zamiast zwyczajnie lać wodę, zaczął solić i pieprzyć bez opamiętania. Bredził coś o Kościele, przerabianiu krzyży na pałki i zaganianiu owieczek do zagrody, czym zraził (do siebie oraz do mistrza) większość obywateli wierzących w Boga. Potem plótł o „świniach w błocie”, czym sprawił przykrość miłośnikom zwierząt, uczestnikom przystanku Woodstock, kilku nowoczesnym „artystom” oraz niewątpliwie samym świniom.

Szaman ukradkiem włożył do ust pastylkę firmy Bayer i zacisnął zęby.

- Uduszę szczyla! Jak mi Bóg miły... zaraz ukatrupię gada, albo obiję mu mordę! – w głowie mu aż buzowało.

- Nie!!! – coś próbowało przebić się do jego świadomości. - Nie „albo”, tylko „i”! - Sprawdził szybko w swoich notatkach – oczywiście, że „i”... czyli jedno i drugie.

Po chwili przyszło otrzeźwienie.

– Cholera, nie da rady... za dużo ludzi i kamer. Trzeba było zabrać ze sobą ciecia – pomyślał nieco spokojniej. – Zanim skończyłbym wykład, byłoby po pryszczu.

Zgromadzona w auli publika, przekonana, że występ ucznia to część planu, zaczęła młodemu bić brawo, co jeszcze bardziej podenerwowało mistrza.

- I jeszcze barany mu klaszczą, a TVN pewnie to transmituje... na żywo. Co robić? Jak zminimalizować szkody? – intensywnie zastanawiał się, udając, że jeszcze coś sprawdza w swoich materiałach do przemówienia.

Spojrzał ukradkiem w bok i aż go zmroziło. Zauważył, że jego dawny kumpel z boiska, a teraz szef opozycji nie klaszcze... na dodatek robi to ostentacyjnie. Demiurg szybko zanalizował sytuację i w jego głowie zrodziło się uzasadnione podejrzenie.

- A to skur...!!! – o mało nie krzyknął. – To jasne, że przejął pryszcza... czymś go potraktował, albo przycisnął.

Jeszcze raz zerknął w kierunku sceny i dotarło do niego, że szczeniak wdzięczy się i jest jeszcze bardziej zadowolony z siebie, niż on sam... po swoim występie w „Szansie na sukces”.

- Wygląda na to, że jednak go kupili. – Psia jego mać – zaklął w myślach. – Nawet ograniczonym umysłowo fanatykom nie można ufać. Przez tyle lat sponsorowałem gówniarza, a ten mi wykręcił taki numer. Dobrze chociaż, że łożyłem nie ze swoich – lekko się udobruchał – ale się dowiem za co się sprzedał. A na razie... trzeba będzie udawać, że taki był scenariusz.

„Uczeń czarnoksiężnika” zapowiedział występ guru, zszedł ze sceny i ruszył w jego kierunku.

Wielki Szu, jak na mistrza przystało, uśmiechnął się wylewnie w stronę zdrajcy i udając aprobatę dotknął jego ramienia naznaczając ofiarę tajemnym znakiem. Po czym wszedł na scenę, szybko omiótł widownię wzrokiem i skonstatował, że prawie wszyscy biją brawo... włącznie z dawnym kumplem. Wiedział, że to tylko rytuał, ale podjął grę i zaczął ich kokietować.

Po chwili zrozumiał, że z tej mąki chleba już nie będzie. Uśmiechali się, nagradzali sztucznymi brawkami, udawali entuzjazm.

- To jest, jak sypanie pereł między wieprze – pomyślał i zaraz pojął, dlaczego tak entuzjastycznie nagrodzili słowa przedmówcy o „świniach w błocie”.

image

- Niczego nie rozumieją – w jego głowie kołatały się niewesołe myśli. – Gnojek skradł mi szoł i zepsuł cały misterny plan, ale niedługo się będzie tym cieszył – uśmiechnął się krzywo pod wąsem, któremu nie pozwolił rosnąć ze względu na specyficzny, rudawy kolor.

Próbował jeszcze ratować, co tylko było można, ale „ciasto” zupełnie się nie kleiło i nie rosło... Wypowiadał spisane na kartce bon-moty, silił się na dowcipy, ale sam czuł, że nie ma w tym ani lekkości, ani błysku... ani mocy. Co jakiś czas zerkał na siedzącego w pierwszym rzędzie rywala i dostrzegał w jego wzroku nienawiść połączoną z dziką satysfakcją.

- No tak – przyszło mu do głowy – prorok nigdy nie jest mile widziany wśród swoich... więc na cud nie liczcie.

Nigdy nie potrafił zajmować się kilkoma sprawami jednocześnie, a myśl o tym, że dał się wydymać człowiekowi, którego kiedyś upokorzył oraz ciągle nie cierpiał - sprawiała, że coraz bardzie czerwieniał, zacinał usta i coraz częściej gubił wątek.

Nie miał pojęcia kiedy i jak zakończył przemówienie. Ocknął się, gdy wyszli na powietrze i zobaczył spory tłumek ludzi krzyczących – „Zostań z nami... zostań z nami!”.

- Wasze niedoczekanie... – przemknęło mu przez głowę. Uśmiechnął się więc jakby z pewną dozą nieśmiałości i zakłopotaniem.

- Wiecie, że nie mogę, bo mam do wypełnienia misję – rzekł zatroskanym głosem. – Muszę ratować Europę, nasz wspólny dom, ale bardzo wszystkim dziękuję... KOD-owi, Koalicji Europejskiej i wszystkim obrońcom demokracji, konstytucji oraz europejskich wartości. Nie poddawajcie się... razem pokonamy zło. Będę o was myślał i dalej was wspierał...

Pomachał im na pożegnanie ręką i ruszył otoczony ochroniarzami w kierunku limuzyny.

Kiedy przechodził przez tłum, ktoś z zebranych krzyknął z niepokojem w jego stronę - czy wróci Pan na wybory?

- „To dopiero za dwieście lat” – pocieszył go i uśmiechnął się z wrodzonym sobie wdziękiem, po czym wsiadł do limuzyny i odjechał.

- I co teraz zrobimy – starsza, zagubiona osoba spytała nieco młodszą, stojącą obok kobietę.

- Zaraz spytam organizatora – ta odparła i zaczęła przeciskać się przez tłum. Kiedy po dłuższej chwili wróciła, rzuciła tylko – tu mamy już sprawy zakończone. Teraz przenosimy się do Poznania.

Z tej opowieści, która właściwie rozegrała się na naszych oczach - morał dla totalnej opozycji jest prosty i klarowny.

Jeszcze nie wszystko stracone. Dwieście lat minie jak jedna chwila, ale w tym czasie - na utrzymanie i chleb... trzeba będzie sobie samemu zapracować. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości