Ze wstydem przyznaję, że nie śledzę rozgrywek Granantanna Cup, nie wiem więc, z jakim efektem prezydent Duda rżnie tam w FIFĘ. Zakładam, że radzi sobie znaczniej lepiej, niż min. Gowin w starciu z red. Kolendą Zaleską, której wyrozumiałość wobec aroganckiego kabotyństwa najwyraźniej już się skończyła, bo lanie było takie, że obstawiam ciężkie obrażenie się kabotyna. Refleks, luz, szczypta sarkazmu plus znana klasa Zaleskiej i po pozerze. Obłuda z przekłutego gumowego rycerza prawie ochlapała mi ekran. A katharsis pani redaktor w którymś momencie było takie, że wręcz w decybelach słyszałem ten w duchu słabo skrywany chichot: kocham pana, panie sułku.
Zakładam więc, że to nie byle gówniarzeria daje galopantowi Leśnego Ruchadła w FIFIE wciry, ale jacyś międzynarodowi polscy mistrzowie. Gowin poległ przynajmniej z Kimś. A zawodnik Granantanny jakby znikł.
Martwię się więc. Andrzej Sebastian, gdy jeszcze nie tiktokował, to aktywnie i z narażeniem walczył przecież z koronawirusem. Z takim narażeniem, że nie zawahał się przebrać dyrektora szpitala w strój ratownika medycznego. Śmieszności się nie uląkł, tak jak nie uląkł się SARS-CoV-2. Można śmiało obstawiać, że narażał się wg precyzyjnie zaaranżowanego planu. Uwzględniającego bohaterstwo i poświęcenie.
I choć to niby nie moja pacynka nie mój teatrzyk, to z całego serca życzę mu tego, czego on sam mógł sobie w tej swojej przygodzie życzyć. Jego ostatnia nieobecność rodzi co prawda pewne nadzieje, ale nie daje pewności. Dlatego się martwię.