Narodziny człowieka to w przyrodzie żadne wydarzenie. Biologicznie sprawa jest arcyboleśnie banalna, a biorąc pod uwagę inwazyjność gatunku, w wielu aspektach zwyczajnie szkodliwa. Mówiąc ojcami Kościoła katolickiego, nie powinniśmy się mnożyć jak króliki. Życie ludzkie, zarówno dla biologii jak i religii, to wartość dokładnie taka sama jak życie świnki, węża czy nietoperza. Oficjalną interpretację religii uprawianą przez Kościół sobie darujmy, bo ilu członków tego Kościoła, tyle jego prawd absolutnych.
Rzecz tylko w tym, że to nie religia daje życie ale biologia. Religia, mówiąc eufemistycznie, stara się je tylko upiększyć. I na deklaracji tego starania szybko się kończy, bo za życia najbardziej namacalnie religia upiększa żywot ludziom z niej zawodowo żyjących. Całej reszcie religia sprzedaje tylko ochłap o przygarnięciu tego ich tak przecież cennego życia przez jakąś wymyśloną postać. Jakąś, bo zależną od lokalnych mitów bądź przesądów.
Biologią w tym doniosłym wydarzeniu jakim jest "danie życia" zarządza kobieta. Wspomaga ją ewentualnie nauka, gdy kobieta ma w planie "dać to życie" bardziej świadomie i chętniej wtedy akurat korzysta z medycznych niż religijnych usług. Czasem zmienia swoje plany i "życia dać nie chce". Z pozycji zarówno biologii jak i humanizmu ma prawo. I to nawet nie jakieś przysłowiowe święte, ale niezbywalne.
Jako i że dla religii - począwszy od Starego Testamentu po papieża Franciszka i przez wyprawy krzyżowe, stosy oraz różne "Gott mit uns" - życie ludzkie to oprócz biznesu tylko biologia, to w czym w ogóle problem? Skąd przekonanie o wyjątkowości ludzkiego życia i infantylne kocopoły o "dzieciach nienarodzonych"?
Z samej tylko religijnie wzbudzonej ludzkiej pychy i takiejże głupoty oraz zwykłej ludzkiej złośliwości? A dlaczego nie?
I tak właśnie na Fotygę, Kempę, Kruk i resztę ich zdewociałych koleżanek patrzy właśnie Europa i cały świat.