Zaśmiecanie języka polskiego odbywało się od zawsze. Walczyli z nim już dwaj podziwiani do dziś za swój kunszt Don Kichoci polszczyzny – Rej i Kochanowski. W ostatnich 250 latach zaśmiecanie polszczyzny naleciałościami rosyjskimi i niemieckimi należało do naczelnych zadań zaborców i ich lokai.
Tym bardziej budzi moje oburzenie kiedy w ostatnich 18 latach bez żadnych nacisków i przymuszeń rozmaite wykształciuchy (co za cudne słowo! jak mogliśmy tak długo się bez niego obywać?) usiłują plugawić język polski po to, by samemu brzmieć mądrzej, nowocześniej no i COOL po prostu, a media to z lubością rozpowszechniają. Nic dziwnego, skoro przy biurkach redaktorskich siedzą także wykształciuchy. Coś w szkole liznęli, przez maturę udało im się przebrnąć, studia zaliczyli, bo w Polsce z drobnymi wyjątkami poziomem nie odbiegają one obecnie od przyspieszonych kursów dla nauczycieli ludowych w latach powojennej odbudowy, a wykształciuchy czytać uczyli się na komiksach, do czego znajomość 400 słów zupełnie wystarczy i tak na dobrą sprawę nie wiedzą, że nie gęsi, lecz SWÓJ język mają. Z tego głównie powodu, a dopiero w następnej kolejności z powodu merytorycznej zawartości lektura informacji i publicystyki drukowanej w Wybiórczej, Dzienniku czy Rzeczpospolitej (czy wykształciuchy wiedzą, co to słowo znaczy i skąd się wzięło?) przyprawia w osiemdziesięciu przypadkach na sto o atak woreczka żółciowego. Drobny przykład z dzisiejszej Rzepy (byłaby to naprawdę- przy całej mojej wielkiej sympatii do połowy publicystów nieetatowych – właściwsza nazwa dla tego dziennika): redaktor Karol Manys informując o akcji CBA pisze zaraz na początku o stworzonej przez to biuro firmie Avantis: „Zajmowała się ona budową ośrodków spa”. Mniejsza w tym wypadku o to, czy zajmowała się - jak napisał przyszły koryfeusz polskiego dziennikarstwa, czy raczej miała się rzekomo zajmować. Mnie chodzi o te „ośrodki spa”. Mam wrażenie, że pan Manys praktykował w „Dzienniku” lub studiował korespondencyjnie dziennikarstwo w Oxfordzie. W języku polskim nie ma bowiem czegoś takiego jak „ośrodki spa”. Jest to określenie przeniesione żywcem z rodziny języków anglosaskich na polskie „miejscowości sanatoryjne” lub „sanatoria” i od dłuższego czasu planowo gnębi nim polskich czytelników "der" Dziennik. Ale nie ma o co kruszyć kopii, prawda? Są większe problemy. Dlatego proponuję całkowite skreślenie języka polskiego z programu szkół podstawowych i średnich oraz uroczyste spalenie Słownika Lindego pod Pałacem Kultury oraz przemielenie podręczników do polskiej gramatyki na luksusowy papier toaletowy. Zamiast tego uczmy się od pieluch w Zjednoczonej Europie, którą bez medialnego rozgłosu przyklepała wczoraj w Portugalii także i polska delegacja niemieckiego, angielskiego i... jakżeby inaczej – rosyjskiego. I tak wiadomo, że jednym jedynym polskim słowem da się wszystko opowiedzieć. Nawet przygody posłanki Sawickiej. 399 dalszych słów to już niemal zbędny luksus...
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka