Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
305
BLOG

Późny "coming out" Grassa

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 47

Zdzisław Krasnodębski w artykule z dn. 4 października o G.Grassie ("Mit Gdańska, mit Grassa") napisał m.inn.: Nie sądzę, żeby chodziło o korzyści finansowe i reklamę książki, jak sugerował w pierwszym impecie Lech Wałęsa. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się inna, także mało pochlebna hipoteza - konformizm. Wydaje mi się, że Grass uznał, iż teraz może o swej służbie w SS mówić bez obaw. Zgoda co do drugiego zdania, nie co do pierwszego.

Otóż nie tylko Lech Wałęsa, a przede wszystkim wybitny znawca kulis niemieckiej literatury, krytyk Hellmuth Karasek stwierdził w dzień publikacji wyznania Grassa w sierpniu ub.r., że miało on posłużyć przede wszystkim celom marketingowym. To trzeba było po prostu na własne oczy zobaczyć: wywiad we Frankfurter Allgemeine towarzyszył ośmiostronnicowej wkładce reklamowej osobistego wydawnictwa Steidl na luksusowym papierze z wydrukowanymi fragmentami nowej powieści „Przy obieraniu cebuli” i odpowiednich własnoręcznych rysunkach oraz wzruszających zdjęciach z albumu rodzinnego.I pies z kulawą nogą by się na owe wybrane fragmenty nie rzucił, gdyby nie rzeczony wywiad. Po tygodniu gwałtownej dyskusji w niemieckich mediach dziennik „Bild” donosił, że Günter Grass zarobił już na książce, której sprzedaż ruszyła dwa tygodnie wcześniej niż zaplanowano, 1,5 miliona euro. Moje ostrożne obliczenia wspólnie z zaprzyjaźnionym współracownikiem wielkiego niemieckiego wydwnictwa wykazały, że „Bild” się myli. Günter Grass zarobił o wiele, wiele więcej. Liczyć należy bowiem nie tylko gołe honorarium ze sprzedaży (cena detaliczna w RFN 24 Euro) . Doszły do tego prawa ze sprzedaży wydań kieszonkowych, do tego od 100 do 200 tys. euro za prawa do filmu,do tego prawa do filmu dokumentalnego 80.000 150 tysięcy, prawa do wystawienia na scenie 20.00 do 50 tys. oraz prawa do słuchowiska i prawa do książki w formie audio na CD. Wspomnieć należy jeszcze o prawach zagranicznych (w ciągu kilku dni sprzedano licencje do ponad 30 krajów- ile w sumie, nie wiemy). A że, jak przebąkują ludzie z branży, wydawnictwo Steidl należy właściwie do samego Grassa, więc marże nie miały praktycznie ograniczeń. Do tego agenta literackiego (zazwyczaj 15 % prowizji) także Grass nie posiada, bo krytycy literaccy w mediach są usłużni i też muszą z czegoś żyć, więc i ta suma w całości trafiła do kieszeni noblisty. I tak oto jedna jedyna, i do tego – jak to po „Blaszanym bębenku” u Grassa praktycznie wszystko, co napisał – wybitnie nudna książka dzięki dobremu marketingowi uczyniła go w krótkim czasie kilkunastokrotnym milionerem.

Pikanterii dodaje fakt, że Grass jest znanym w Niemczech tzw. „Geizkragen” – chorobliwym skąpcem. Pieniądze mają dla niego obsesyjną wartość. Do historii literatury przejdzie m.inn. anegdota, że na uroczystość wręczenia Nagrody Nobla w Sztokholmie wypożyczył sobie frak z ...zasobów teatru „Thalia” w Hamburgu - bo to , w przeciwieństwie do wypożyczalni fraków - w ogóle nic nie kosztowało. Grass postrzegany jest w Niemczech od dziesięcioleci bardzo krytycznie. Jednak zgodnie z polskim zamiłowaniem do brązownictwa jest w naszym kraju noszony na rękach. I zgodnie ze swym charakterem, daje się często i chętnie nosić.

Niestety, nawet ten kubeł zimnej wody z sierpnia ub. roku nie wystarczył, aby wreszcie zaczęła powstawać w Polsce, zamiast dotychczasowej egzegezy, literacko- krytyczna analiza jego książek. Warto by było przeczytać nie tylko oczami, ale i rozumem szczególnie te sceny, które dotyczą Polaków ( np. słynny fragment o ułanach) i zastanowić się nad charakterystyką polskich postaci, ich usytuowania w książce, stosunku autora do tych postaci etc. żeby ujrzeć prawdziwy stosunek Grassa do Polaków.

Warto też przyjąć do wiadomości, że nie każdy młody Niemiec w czasie ostatniej wojny starał się o przyjęcie do Waffen SS. Na taką decyzję młodego Grassa złożyło się nie tylko wychowanie w domu rodzinnym, ale i światopogląd „nadczłowieka”, bo za lepszego od innych uważał się – jak pokazuje to jego droga życiowa - prawdopodobnie zawsze.

Choćby przez szacunek dla ofiar niemieckiego nazizmu, w tym ofiar Waffen SS, oraz przez szacunek do wszystkich tych młodych Niemców, którzy do Waffen SS iść nie chcieli i nie poszli, oraz tych, którzy w walce z dyktaturą SED i jej tajną policją Stasi stracili życie lub złamali sobie kariery należałoby polską ślepą i bezgraniczną tolerancję wobec Güntera Grassa i tych wszystkich, z którymi stanął on tak późno w jednym szeregu (jak choćby pisarze Walter Jens, członek NSDAP czy Christa Wolf angażująca swój pisarski talent w obszerne donosy do Stasi) wziąć w cugle. Moralność bowiem jest nadal pojęciem żywym i obowiązuje także moralistów. A dlaczego nie bardziej?

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (47)

Inne tematy w dziale Polityka