Zdzisław Krasnodębski w artykule z dn. 4 października o G.Grassie ("Mit Gdańska, mit Grassa") napisał m.inn.: Nie sądzę, żeby chodziło o korzyści finansowe i reklamę książki, jak sugerował w pierwszym impecie Lech Wałęsa. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się inna, także mało pochlebna hipoteza - konformizm. Wydaje mi się, że Grass uznał, iż teraz może o swej służbie w SS mówić bez obaw. Zgoda co do drugiego zdania, nie co do pierwszego.
Otóż nie tylko Lech Wałęsa, a przede wszystkim wybitny znawca kulis niemieckiej literatury, krytyk Hellmuth Karasek stwierdził w dzień publikacji wyznania Grassa w sierpniu ub.r., że miało on posłużyć przede wszystkim celom marketingowym. To trzeba było po prostu na własne oczy zobaczyć: wywiad we Frankfurter Allgemeine towarzyszył ośmiostronnicowej wkładce reklamowej osobistego wydawnictwa Steidl na luksusowym papierze z wydrukowanymi fragmentami nowej powieści „Przy obieraniu cebuli” i odpowiednich własnoręcznych rysunkach oraz wzruszających zdjęciach z albumu rodzinnego.I pies z kulawą nogą by się na owe wybrane fragmenty nie rzucił, gdyby nie rzeczony wywiad. Po tygodniu gwałtownej dyskusji w niemieckich mediach dziennik „Bild” donosił, że Günter Grass zarobił już na książce, której sprzedaż ruszyła dwa tygodnie wcześniej niż zaplanowano, 1,5 miliona euro. Moje ostrożne obliczenia wspólnie z zaprzyjaźnionym współracownikiem wielkiego niemieckiego wydwnictwa wykazały, że „Bild” się myli. Günter Grass zarobił o wiele, wiele więcej. Liczyć należy bowiem nie tylko gołe honorarium ze sprzedaży (cena detaliczna w RFN 24 Euro) . Doszły do tego prawa ze sprzedaży wydań kieszonkowych, do tego od 100 do 200 tys. euro za prawa do filmu,do tego prawa do filmu dokumentalnego 80.000 – 150 tysięcy, prawa do wystawienia na scenie 20.00 do 50 tys. oraz prawa do słuchowiska i prawa do książki w formie audio na CD. Wspomnieć należy jeszcze o prawach zagranicznych (w ciągu kilku dni sprzedano licencje do ponad 30 krajów- ile w sumie, nie wiemy). A że, jak przebąkują ludzie z branży, wydawnictwo Steidl należy właściwie do samego Grassa, więc marże nie miały praktycznie ograniczeń. Do tego agenta literackiego (zazwyczaj 15 % prowizji) także Grass nie posiada, bo krytycy literaccy w mediach są usłużni i też muszą z czegoś żyć, więc i ta suma w całości trafiła do kieszeni noblisty. I tak oto jedna jedyna, i do tego – jak to po „Blaszanym bębenku” u Grassa praktycznie wszystko, co napisał – wybitnie nudna książka dzięki dobremu marketingowi uczyniła go w krótkim czasie kilkunastokrotnym milionerem.
Pikanterii dodaje fakt, że Grass jest znanym w Niemczech tzw. „Geizkragen” – chorobliwym skąpcem. Pieniądze mają dla niego obsesyjną wartość. Do historii literatury przejdzie m.inn. anegdota, że na uroczystość wręczenia Nagrody Nobla w Sztokholmie wypożyczył sobie frak z ...zasobów teatru „Thalia” w Hamburgu - bo to , w przeciwieństwie do wypożyczalni fraków - w ogóle nic nie kosztowało. Grass postrzegany jest w Niemczech od dziesięcioleci bardzo krytycznie. Jednak zgodnie z polskim zamiłowaniem do brązownictwa jest w naszym kraju noszony na rękach. I zgodnie ze swym charakterem, daje się często i chętnie nosić.
Niestety, nawet ten kubeł zimnej wody z sierpnia ub. roku nie wystarczył, aby wreszcie zaczęła powstawać w Polsce, zamiast dotychczasowej egzegezy, literacko- krytyczna analiza jego książek. Warto by było przeczytać nie tylko oczami, ale i rozumem szczególnie te sceny, które dotyczą Polaków ( np. słynny fragment o ułanach) i zastanowić się nad charakterystyką polskich postaci, ich usytuowania w książce, stosunku autora do tych postaci etc. żeby ujrzeć prawdziwy stosunek Grassa do Polaków.
Warto też przyjąć do wiadomości, że nie każdy młody Niemiec w czasie ostatniej wojny starał się o przyjęcie do Waffen SS. Na taką decyzję młodego Grassa złożyło się nie tylko wychowanie w domu rodzinnym, ale i światopogląd „nadczłowieka”, bo za lepszego od innych uważał się – jak pokazuje to jego droga życiowa - prawdopodobnie zawsze.
Choćby przez szacunek dla ofiar niemieckiego nazizmu, w tym ofiar Waffen SS, oraz przez szacunek do wszystkich tych młodych Niemców, którzy do Waffen SS iść nie chcieli i nie poszli, oraz tych, którzy w walce z dyktaturą SED i jej tajną policją Stasi stracili życie lub złamali sobie kariery należałoby polską ślepą i bezgraniczną tolerancję wobec Güntera Grassa i tych wszystkich, z którymi stanął on tak późno w jednym szeregu (jak choćby pisarze Walter Jens, członek NSDAP czy Christa Wolf angażująca swój pisarski talent w obszerne donosy do Stasi) wziąć w cugle. Moralność bowiem jest nadal pojęciem żywym i obowiązuje także moralistów. A dlaczego nie bardziej?
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka