Uwielbiam tzw. historię najnowszą. Od zawsze wyjątkowo ciekawym okresem wydawał mi się czas międzywojnia i sama II WŚ. Jednak od pewnego czasu nastąpiło „przegrzanie”, za dużo książek i filmów na ten temat. Szukając oddechu cofnąłem się ledwie o kilka lat i „odkryłem” I Wojnę Światową.
Używam celowo słowa „odkryłem”, bo przecież każdy z nas dobrze wie, że taka wojna miała miejsce, mówią nam o tym już w szkołach podstawowych. Śmiem jednak twierdzić, że większość z nas podchodzi do niej zgoła lekceważąco. Ot, taka tam ramota. Czarno białe „skaczące” filmy, na których przemykają komiczne postacie z zabawnymi niemal dziecięcymi karabinkami, a po niebie latają prymitywne samoloty przypominające skrzyżowanie roweru i szafy z IKEI. Obowiązkowe klepando nt. zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, bitwa pod Mons, gazy bojowe, młody Hitler, a potem szybki skok do Wersalu. I tyle. Tymczasem kiedy na serio człowiek zacznie się w I WŚ wgryzać to dojść może do niesamowitych wniosków.
Otóż będąc po lekturze kilku grubych tomiszcz i po obejrzeniu kilku filmów dokumentalnych, mam wrażenie, że I WŚ może stanowić dla nas dużo bardziej żywe ostrzeżenie, niż nawet ta druga. Jest to trudne z oczywistych powodów, dziś wciąż żyją jeszcze ludzie, którzy II WŚ dotknęli osobiście, czasy konfliktu z lat 1914-1918 siłą rzeczy coraz bardziej znikają nam za mgłą. Przyjrzyjmy się jednak pewnym faktom.
I Wojna Światowa wybuchła w Europie kiedy ta znajdowała się w specyficznej sytuacji. Proszę nie myśleć, że nakładam historyczną kliszę na dzisiejsze czasy i szukam porównań w skali 1:1, to oczywiście nie jest moim zamiarem. Jednak tamta specyficzna sytuacja ma z dzisiejszą kilka punktów stycznych. Np. taki, że kontynent pogrążony był wtedy w czymś w rodzaju pełzającego pacyfizmu. Ostatnim dużym konfliktem w Europie była wojna Prusaków z Francuzami z 1870 roku. Od tamtego czasu większość społeczeństw żyła w poczuciu względnego (o ile to było możliwe w tych trudnych czasach biedy, braku możliwości kształcenia i powszechnej militaryzacji życia) spokoju. Czy dziś nie jest podobnie? Co prawda jesteśmy już blisko 70 lat po wielkiej wojnie, ale mechanizm jest podobny. Coraz więcej osób nie potrafi wyobrazić sobie wojny na naszych ulicach.
Podobnie też jak to ma miejsce dziś, wtedy, na początku XX wieku, wydawać się mogło, że nowoczesna polityka wykształciła szereg mechanizmów pozwalających na rozwiązywanie kwestii spornych. Dyplomacja wkroczyła na wyższy poziom, ludzie nauczyli się najpierw rozmawiać a dopiero potem strzelać. W tamtym okresie przywódcy mocarstw i innych państw europejskich powiązani byli ze sobą nie tylko więzami kumpelskimi, ale nierzadko i rodzinnymi. Car wymieniał korespondencję z cesarzem Niemiec, w której pisali do siebie per „Nicky” i „Willy”, a listy pisane były po angielsku. Dyplomacja i interesy skrzyżowane były mocno z dworską etykietą. Brak było charakterystycznej dla lat powojennych (po 1918 roku) agresywnej retoryki, wszędzie były strzelane „misie”, wszyscy byli po imieniu, a na spotkaniach pękały beczki z winem. Czy widząc dzisiejsze wzajemne poklepywanie się po ramionach przez prominentnych polityków Europy to tak bardzo co innego? Czyż nie można sądzić, że to poklepywanie to zapowiedź jakiejś wielce prawdopodobnej wielkiej draki?
Idźmy dalej. Bardzo podobne jest to, że na początku XX wieku, Europa szukała nowego pomysłu na siebie. Stare dwory ledwie zipiały, coraz bardzie do głosu dochodziły "doły". Poszczególne narody nie chciały już żyć w "federacjach", choć przecież nierzadko przynosiło im to finansowe profity. Chciały być te narody na swoim. Kiedy dziś słyszymy o ruchach tektonicznych w UE to siłą rzeczy musi nam się to nieco kojarzyć z tamtym okresem. Dziś, wszystko na to wskazuje, jesteśmy przed kolejnym etapem rozwoju społecznego. Ludzie wydają się być zmęczeni wszelkimi ustrojami, nie wierzą w funkcjonowanie państwa, nie wierzą w politykę, a jednocześnie też nie wierzą już, że proste połączenie ze sobą państw może dać pozytywny efekt. Czyż to nie wspaniałe tło do nowej, wielce znów prawdopodobnej draki?
Jest jeszcze inne podobieństwo. I Wojna Światowa wybuchła ponieważ rozwój cywilizacji skazał kraje Europy na poszukiwanie terenów ekspansji. Czy dziś nie obserwujemy tego samego? Tak jak na początku XX wieku widzimy jak szybko świat przekształca swój społeczny profil. Z dnia na dzień przesuwają się punkty ciężkości, a dobrze znane zasady ulegają błyskawicznej erozji. Dla współczesnych nam ludzi szokiem jest miniaturyzacja i procesor w suszarce do włosów, a dla naszych pra-pra dziadków czymś dziwnym wydawała się latająca kupa drewna i linek zwana samolotem.
I Wojna Światowa spadła na to wszystko z głośnym hukiem. Choć dziś okrucieństwo wojny kojarzy nam się raczej z Oświęcimiem, czy pacyfikacją Woli, ale przecież dopiero podczas I Wojny Światowej ludzie nauczyli się co to jest nawała artyleryjska, co to jest dezintegracja całych wsi i miast, co to są bombardowania z powietrza, co to jest zabijanie ludzi za pomocą gazu. Poczytajcie o tzw. „gwałcie na Belgii”, o tym jak działali tam Niemcy właśnie w czasie I WŚ. Przecież to tam „hartowała się stal”.
W przyszłym roku I WŚ będzie „obchodziła” setne urodziny. Już widzę te wszystkie wielkie słowa o tym jak to Europa raz na zawsze zapomniała o wojnie. Widzę też okolicznościowe oficjałki, które ustawią I WŚ na jeszcze wyższych koturnach, tak że już nikt chyba nie będzie jej traktował poważnie. Najpewniej będzie jeszcze tak, że nikt nie będzie chciał o niej w ogóle słuchać. Bo przecież wojna jest dziś czymś niemożliwym, prawda? Bo jest ONZ, bo NATO, bo UE, bo jesteśmy przeciwko przemocy, brzydzimy się nią i jesteśmy już w zasadzie jelonkami na łączce. Wojna jest w telewizji i na filmach. Tam można sobie na nią popatrzeć, ona czasami się jeszcze zdarza gdzieś na peryferiach świata, gdzie mieszkają ludzie zacofani, prawda? Nie, nieprawda.
Inne tematy w dziale Kultura